Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan A.P. Kaczmarek chce zburzyć Arenę. Dlaczego? [CAŁY WYWIAD]

Marcin Kostaszuk
Jan A.P. Kaczmarek, laureat Oscara, mówi otwarcie o Poznaniu: "Tu nie ma gdzie robić festiwali".
Jan A.P. Kaczmarek, laureat Oscara, mówi otwarcie o Poznaniu: "Tu nie ma gdzie robić festiwali". Waldemar Wylegalski
Na pięć dni przed rozpoczęciem festiwalu Transatlantyk, jego szef Jan A.P. Kaczmarek udzielił "Głosowi" obszernego wywiadu. Laureat Oscara mówi otwarcie o Poznaniu: "Tu nie ma gdzie robić festiwali".

Dyplomacja była Pana marzeniem na studiach. Zrezygnował Pan z niej, ale sztuka dyplomacji chyba przydaje się także artyście?
Przydaje się bardzo. Mój sen o dyplomacji skończył się bardzo szybko, gdy przyjechałem do Poznania na studia i zrozumiałem, że dyplomacja w państwie komunistycznym to nie to, co znamy z książek i filmów, ale dość nieciekawa służba, która często przenikała się ze służbami bezpieczeństwa. Poza tym, byłem związany z Teatrem Ósmego Dnia i może nie byłem w opozycji bardzo aktywny, ale czułem się częścią tego ruchu i miałem świadomość, co oznacza funkcjonowanie w ramach aparatu państwowego.


Czytaj także:
Filip Springer o Okrąglaku i "chamskiej deweloperce"

W czasach kapitalizmu dyplomacja się zmieniła?
Każda działalność jest związana z tą sztuką. Pan jest dyplomatą, propagując swoją gazetę, ja jestem - propagując swą muzykę czy teraz festiwal i Instytut Rozbitek. To naturalny talent do poruszania się w społeczeństwie i promowania idei w które wierzymy w sposób elegancki i akceptowalny.

Ile dyplomacji wymagała współpraca z wiceprezydentem Poznania Sławomirem Hincem, skonfliktowanym ze środowiskiem Ósemek, z którego się Pan wywodzi?
Nie potrzebna tu była wielka dyplomacja. Po prostu nie zająłem stanowiska w sprawie, o której za mało wiedziałem.

Gdzie jest granica wikłania się artysty w politykę?
Artysta powinien być szczery. Każdy ustanawia granice dla samego siebie.

To pytanie także w kontekście Transatlantyku, na którym pojawi się wiele filmów zaangażowanych politycznie.
Festiwal jest platformą. My się nie angażujemy po żadnej ze stron, chcemy natomiast pokazywać rzeczy, które skłaniają do dyskusji. Nie ma nic lepszego dla edukacji społecznej jak właśnie kontrowersyjne problemy, wobec których trzeba się jakoś określić i uczyć w dyskusji. Jeśli ktoś mnie wciąga w polemikę, to by mu odpowiedzieć muszę czytać i poznawać inne poglądy - to zawsze rozwija.

Z Poznaniem związał się Pan jako ambasador miasta na konkurs o Europejską Stolicę Kultury. Jaką ma dla Pana wartość ów tytuł, który ostatecznie do nas nie trafił?
Sam tytuł znaczy niewiele, ale jest jeden plus: konkurs mobilizuje się społeczeństwo i władzę. Jakoś tak jesteśmy urządzeni, że gdy nie mamy specjalnego bodźca, to działamy wolniej i słabiej. W tym sensie miało to wartość. Mobilizacja w naszym przypadku nastąpiła trochę późno, ale nie przywiązujmy specjalnej wagi do opinii 16 osób z jury. Poznań jest wspaniałym miastem o bardzo bogatym życiu kulturalnym. Może musi trochę mocniej promować swoją działalności. Wrocław jest w tej dziedzinie mistrzem.

Bo nie puszy się hasłem, sugerującym, że wszystko wie lepiej?
Być może, ale nie chcę wchodzić w szczegóły. Czasami wadą jest w takich przypadkach słynna poznańska… solidność. Świat dziś należy do mediów i należy do tych, którzy potrafią przedstawić swoją prawdę i Poznań słabiej tę swoją narrację przedstawiał. Mam nadzieję, że Transatlantyk będzie inspiracją, by wchodzić w media mocno i przekonywać, że miasto ma wiele do zaoferowania - skoro jest otwarte na taki festiwal. Jeśli udzieliło Transatlantykowi mocnego wsparcia, to znaczy że dostrzega wartość kultury.

Festiwal przeminie, ale problem pozostanie - na przykład w wymiarze infrastruktury. Czy łatwo było Panu znaleźć miejsca godne "światowego" festiwalu?
Miasto - i tu pozwolę sobie na krytyczną myśl - potrzebuje na gwałt budynków kulturalnych. Co najmniej jednego - centrum, w którym może dziać się wielki festiwal, odbywają się kongresy, imprezy, gra filharmonia… W tej chwili wszystko jest tymczasowe i rozczłonkowane. Żeby zbudować festiwal musieliśmy stawać na głowie. Okazało się aula uniwersytetu jest niedostępna - z wyjątkiem jednego dnia i to po wielkich zabiegach, bo w tym czasie, wie Pan, trzeba…szlifować skądinąd bardzo dobry parkiet . Okazało się też, że Akademia Muzyczna jest również niedostępna, bo robią konserwacje Auli Nova właśnie w czasie festiwalu. W obu instytucjach złożyliśmy zapytanie w styczniu, żeby dostać zaskakującą odmowę na 3 tygodnie przed festiwalem.

Nie wiem, czy się śmiać czy płakać.
No, ale taka jest prawda i z Panem pierwszym o tym rozmawiam. Jeśli chodzi o obiekty, trudno robić festiwal na poziomie światowym! Jest znakomita, nowoczesna Aula Artis, która z kolei ma niewiarygodne obostrzenia, za sprawą których nie można w niej robić imprez biletowanych.

To akurat kwestia przepisów o dotacjach unijnych, dzięki którym powstała Aula Artis.
Brakuje zdrowego rozsądku: budując wspaniałą salę nie udostępnia się jej miastu, inwestycję unijną rozlicza się w jakichś dziwnych kategoriach, bo na pewno nie w kategoriach społecznego pożytku. Przecież po to zbudowano salę, żeby jej używać z korzyścią dla wszystkich! Ja tego nie rozumiem, ten element biurokracji europejskiej jest mi obcy.

Ma Pan jakiś pomysł na tę bolączkę?
Zburzyć Arenę, która kiedyś była użytecznym obiektem, ale już nie jest. A przecież położona jest we wspaniałym miejscu, wokół jest sporo przestrzeni! Z myśla o niej warto zamówić budynek u wielkiego architekta typu Zaha Hadid. Niech powstanie coś spektakularnego, jak budowla Franka Gehry’ego, która z szarego miasta Bilbao zrobiła miejsce turystycznych pielgrzymek. Możemy jednym wysiłkiem zbudować sobie niesamowitą przyszłość.

Brzmi pięknie, ale obawiam się, że ten zbiorowy wysiłek - głównie w sensie finansowym - został już poczyniony przy ulicy Bułgarskiej.
No tak. Ja doskonale rozumiem, że miasto chciało mieć stadion, ale teraz trzeba oprzeć się na drugiej nodze: ogromnych potrzebach i tradycjach kulturalnych . Trzeba mocniej wspierać istniejące instytucje kulturalne, kopiując najlepsze światowe wzory… Bez zaangażowania i pasji w tym kierunku miasto zgaśnie w sensie kulturalnym. Nie mając tych narzędzi nie przyciągniemy uwagi z zewnątrz. nie przyjadą do nas przybysze z innych krajów, staniemy się prowincją. To nieunikniony los.
Część mojego wysiłku polega więc na tym, żeby inspirować tych, którzy w Poznaniu decydują, budować koalicję wokół tej idei. Nie ma nic lepszego niż spektakularny budynek, który służy celom artystycznym i zmobilizuje ludzi do działania. Zaangażowanie architekta, który zaproponowałby śmiałą wizję, stałoby się odtrutką na pewien konserwatyzm , za który ja zresztą szanuję Poznań. Prezydent Grobelny powiedział kiedyś, że miasto dochodzi do decyzji wolno, ale gdy już zostaną podjęte to konsekwentnie tą drogą idzie. Tak się stało z festiwalem Transatlantyk. Planujemy z prezydentem symboliczny gest - 6 sierpnia chcemy zasadzić 3-metrowy dąb o nazwie Transatlantyk i on ma symbolizować intencję powstania nowej instytucji w mieście, która będzie długowieczna.

Ostatnia flagowa budowla miasta, mająca coś wspólnego z kulturą, to Stary Browar.
Stary Browar jest przede wszystkim centrum handlowym. Zbudowanym z wielką klasą, mającym także ambicje artystyczne, które skutecznie realizuje. Ja to doceniam, Grażynie Kulczyk należy się szacunek za to co zrobiła, ale miasto nie może uprawiać kultury jedynie w centrum handlowym. Potrzebuje prawdziwego centrum, gdzie można nie tylko śpiewać i grać, ale i posadzić 2000 ludzi. Żyjemy w czasach, gdy duża impreza ma ekonomiczny sens dopiero wtedy, gdy przyjdzie na nią przynajmniej tyle ludzi. Każda sala amerykańska ma minimum 2500 osób. Innymi słowy, impreza, która ma mieć sens pokazania światu, musi mieć pałac festiwalowy.

Nowe Horyzonty znalazły odbiorcę wśród ambitnej młodzieży, Camerimage wśród filmowców. A do kogo skierowany jest Transatlantyk?
Mam ambicję, żeby - jako bardzo duży festiwal - miał bardzo szeroki zasięg. Trafiał do obu tych grup i jeszcze do jednej: na przykład wakacyjnych turystów. Mamy bardzo ambitny program społeczny, wiele filmów z ważną treścią i on jest głównie skierowany do młodych widzów, którzy mają w sobie głód intelektualnej przygody. Są wśród nich obrazy, które odniosły sukces na świecie - w Sundance , Berinale, czy Cannes. Mimo że jesteśmy nowym festiwalem i dopiero wchodzimy na rynek mamy aż 40 polskich premier. Jest to powód do satysfakcji.

Większość filmów z Transatlantyku jest gatunkowo zawieszona pomiędzy mainstreamem a kinem artystycznym. O to chodziło?
Tak, ale to są różne filmy. Niektóre bardzo artystyczne, niektóre blisko mainstreamu.

Ale nie za blisko?
Oczywiście nie będziemy pokazywali wielkiego hollywoodzkiego kina, bo ono jest dostępne w kinach na co dzień. Ideą każdego festiwalu jest pokazywanie rzeczy trudno osiągalnych, łączenie ich ze sobą w unikalną kombinację, inspirującą dla publiczności. Do tego programu dodajemy potężną dawkę warsztatów, klas mistrzowskich. Twórcy, którzy do nas przyjeżdżają, jednocześnie prowadzą zajęcia z młodymi filmowcami. Zasada, że w zawodach filmowych i muzycznych edukacja jest najlepsza, gdy nauczającym jest praktyk a nie teoretyk, będzie przyświecała całemu programowi w Rozbitku, ale też w Poznaniu, który jest miejscem głównych prezentacji.

Poznań przewidywał, że główną atrakcją będzie czerwony dywan. Nie było nacisków na sprowadzenie filmowych celebrytów, a nie tylko nauczycieli i fachowców?
Nie. Jeśli były jakieś naciski, to w drugą stronę. Dochodziły do mnie głosy ze środowiska artystycznego, z obawami, że to będzie właśnie festiwal celebrytów. Oczywiście pojawią się znane osoby, ale nie nastawiamy się na epatowanie blichtrem. Przeciwnie, jeśli przyjeżdżają ludzie wybitni, utalentowani i sławni, to dlatego, że Transatlantyk jest festiwalem ważnych idei społecznych.

Polskie kino ich za sobą nie niesie? Dlaczego w programie nie ma rodzimych produkcji?
Z kilku przyczyn. Po pierwsze, polskie kino jest bardzo mocno reprezentowane w Gdyni, a później na Nowych Horyzontach. Zdecydowałem więc, że przynajmniej w tej edycji - także ze względu na ograniczony czas i fundusze - polskie kino będzie mało obecne. Tym niemniej cały nasz wysiłek, zwłaszcza ten warsztatowy, ma służyć polskiemu kinu - by młodzi polscy filmowcy mogli szlifować tu swój talent i od razu łączyli się ze światem. Jak pan wie, mieszkamy w globalnej wiosce i talent musi się obronić nie tylko na terenie własnego kraju, ale w sposób naturalny spróbować funkcjonować na szerszym rynku.

A może polskiego kina nie ma, bo szuka się w nim ciągle kontekstu adekwatnego do uzasadnienia doraźnych interesów politycznych?
Ja tego nie widzę. Dla mnie w tej chwili trwa proces odnowy filmu polskiego - w sensie jakości. To ciągle nie jest czołówka światowa ,ale wyszliśmy z zapaści lat 90-tych i znów jest się czym pochwalić. To ma związek z pojawieniem się pieniędzy i Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Jest za co robić filmy i ilość przechodzi w jakość.

Pokazaniu się polskich artystów zapewne ma służyć konkurs kompozytorski Instant Composition, podczas którego muzycy mają improwizować zaraz po obejrzeniu krótkiego filmu. Czy tak zdobywa się pracę w Hollywood? 5 minut szansy na pokazanie talentu i następny?
To rodzaj treningu. Zawody filmowe uprawiane są w atmosferze pewnego ciśnienia i stresu. Młody człowiek musi wiedzieć, że to nie jest bajka, że napotka presję, termin, w jakim musi dostarczyć utwór, scenariusz. Musi przekonać się, jaką rolę odgrywa instynkt, gotowość do działania odwaga do natychmiastowej interakcji z obrazem. Takiego konkursu nikt dotąd nie robił…

Rozumiem że to Pana pomysł. Pan też musiał "sprzedać się" w kilka minut?
Tak, oczywiście. Lubię improwizację i część mojego sukcesu bierze się właśnie z tego, że szybko reaguję na obraz. W historii muzyki improwizacja kompozytorska była bardzo znaną dyscypliną na przykład w romantyzmie. Przykładem koncerty Chopina - też często były improwizowane. Życie w muzyce klasycznej umarło dużo później, gdy pewien akademizm stał się obowiązującym standardem i każda nuta kompozytora stała się święta. Kompozytorzy się tym przejęli do tego stopnia, że zamykali swoje formy, by nie można ich było otworzyć.

I dlatego w poznańskiej "filharmonicznej" Auli UAM siedzi inna publiczność niż w jazzowym Blue Note?
Właśnie. Ma Pan rację, improwizacja przeszła do jazzu właśnie z klasyki. Ja usiłuję włączyć się w ten cykl w ten sposób, żeby muzyce symfonicznej - obecnej przecież mocno w filmach - przywrócić idee improwizacji.

Czy w dzisiejszych czasach kompozytor filmowy to naturalny cel rozwoju ambitnego muzyka, który nie chce skończyć jako koncertowy komiwojażer swych niegdysiejszych przebojów?
Każda epoka ma swoje trendy i dziś muzyce symfonicznej film rzeczywiście oferuje najwięcej. W tym sensie, że jest to jedyna jeszcze część tej muzyki, która radzi sobie dobrze ekonomicznie. Muzyka klasyczna jest w zapaści, największe firmy płytowe, które sprzedawały setki tysięcy płyt, są zadowolone z wyprzedania kilkutysięcznego nakładu. Energia młodych ludzi z tego kręgu i ich ambicje przenoszą się w sposób naturalny do filmu, bo tu da się zrobić jeszcze dobrą muzykę - przynajmniej tak długo, jak tworzy się dobre kino. W takich przypadkach muzyka może funkcjonować także osobno, poza filmem.

Niedawno miał Pan jednak okazję zostać Jankielem sensu stricto - na weselu córki. Zagrał Pan?
Nie. Była muzyka, bo w końcu było to wesele córki kompozytora, ale sam nie grałem.

A kto grał?
Młoda orkiestra złożona z poznańskich muzyków.

Co grała?
Wyłącznie moje utwory.

Na tym samym piętrze CK Zamek, na którym Pan pracuje nad Transatlantykiem, spotyka się Sztab Antykryzysowy na Rzecz Poznańskiej Kultury. Sympatyzuje Pan z nim?
Sympatyzuję z każdym ruchem społecznym, który ma dobre intencje. Trzeba uświadomić wszystkim , którzy dzielą pieniądze w mieście, że na kulturę potrzeba ich więcej. Że to nie jest worek bez dna, ale inwestycja, która się zwraca. Kraków jest przykładem ogromnej siły turystyki kulturalnej - z tego biorą się materialne korzyści dla tego miasta. Mój festiwal traktuję jako początek serii ruchów, który powinien wyzwolić kolejne.

Teraz, w czasach kryzysu, gdy tnie się koszty?
Kryzys jest znakomitym momentem, by budować nowe rzeczy. Udowodnili to w przeszłości Amerykanie. To stymuluje gospodarkę.

Ale realia są inne i ich ofiarą padł na przykład flagowy koncert Poznań dla Ziemi.
W sytuacji zmniejszenia dochodów miasta zrozumiała jest większa ostrożność w wydawaniu pieniędzy. Budżet Transatlantyku też jest mniejszy niż zakładaliśmy. Nasza muzyczna część rozbuduje się w przyszłym roku.

A nie boi się pan, że gdy kryzys potrwa dłużej, to i Transatlantyk będzie trzeba odchudzić, być może do rozmiaru nieodpowiadającego pańskim ambicjom?
Zobaczymy. Na razie otwieram festiwal pełen entuzjazmu i najlepszych przeczuć.

Rozmawiał Marcin Kostaszuk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski