Na to wydarzenie wielu czekało od dawna. Jan Ptaszyn Wróblewski, jeden z czołowych polskich muzyków jazzowych ponownie wystąpił w Kaliszu. Tym razem jego występ był wyjątkowy. Artysta w ten sposób świętował swoje 80. urodziny.
- Wszyscy jesteśmy fanami Jana Ptaszyna Wróblewskiego, ale bardzo cieszymy się, że ten piękny jubileusz zechciał świętować z nami, w swoim mieście, pięknym Kaliszu - mówił Grzegorz Sapiński, prezydent Kalisza podczas konferencji prasowej z udziałem muzyka.
Sam Jan Ptaszyn Wróblewski nie ukrywał zadowolenia, że mógł świętować swoje urodziny właśnie w rodzinnym mieście, wśród swoich bliskich i znajomych.
- Takich urodzin jeszcze nie miałem. Ale tak się zastanawiam. Co to za wielki wyczyn, 80. urodziny? W Polsce ludzie spokojnie dożywają 100 lat. Ale jest jeszcze jedna okazja. W roku 1951, czyli 65 lat temu po raz pierwszy zagrałem publicznie w lokalu, który nazywa się „Pięterko” - zwierzał się Wróblewski. - To jest dla mnie większym powodem do uznania jakieś rocznicy i to, że do dzisiaj nie dałem się ze sceny wyrzucić.
Muzyk pytany był, jak to robi, że wciąż czuje się młody.
- Gdybym któregoś dnia przestał grać, to znaczy, że należałoby mnie zapakować i zawieźć na cmentarz. Dopóki gram, to czuję się na siłach. Jak przestanę, to pewnie od razu się rozsypię - mówi artysta.
Idąc z hotelu do kaliskiego ratusza na spotkanie z dziennikarzami, muzyk przypominał sobie miejsca, które zapamiętał z młodości.
- To cukiernia pana Mayera, księgarnia, w której pracował pan Kokodyński. Wówczas grał na alcie w restauracji „Rzemieślnicza” i był jednym z moich wzorców. Potem oczywiście Empik. Dalej ukochany ryneczek. Z jednej strony mecenas Zylber i mój drogi kolega Janek, z drugiej strony pan Wende i mój szkolny kolega Edzio. Na którą stronę by nie popatrzeć, ktoś znajomy, coś znajomego łącznie z parkiem, gdzie się co chwila wędrowało pod „Kogutek”, łącznie z przystaniami, na których wiele czasu spędziłem i wiele się nakąpałem. Każdy krok przypomina mi dawne czasy - wspominał Ptaszyn Wróblewski.
Artysta nie zapomniał też o swoich pierwszych mistrzach. Z nostalgią wspominał m.in. Romana Koło, który pierwszy dostarczał mu nuty jazzowych przebojów, przez Józia Lorenca, który był jego partnerem w pierwszych latach, kiedy zaczynał grać w Kaliszu.
- Nie mówiąc już o lokalu „Pięterko”, w którym zaczynałem grać będąc jeszcze uczniem. Gimnazjum Asnyka w roku maturalnym. W związku z powyższym pan dyrektor wezwał mnie do siebie i oświadczył, że to jest niemożliwe, aby maturzysta grał. Najlepiej, żebym raz na wieki o tym zapomniał, a kiedy szczęka mi opadła dodał znienacka: „Ale przecież możecie robić szkolne zabawy”. I od tych szkolnych zabaw tak naprawdę zaczęło się całe granie - przyznał jubilat.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?