Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Królczyk: Dla Barbary Piaseckiej-Johnson oprawiał portrety jej i męża

Danuta Pawlicka
Janusz Królczyk w swoim warsztacie
Janusz Królczyk w swoim warsztacie Łukasz Gdak
Rama wydobywa z obrazu duszę i nadaje mu trzeci wymiar - uważa Janusz Królczyk z Poznania, który już jako nastolatek miał wyjątkową rękę i wyczucie do tej sztuki. Staje okoniem wobec klientów, którzy obramowanie obrazka dobierają do koloru zasłon i tapet.

Jego miejsce pracy jest czymś więcej niż tylko warsztatem rzemieślniczym „świadczącym usługi”. Tutaj szukają wskazówek początkujący malarze dla swoich pierwszych dzieł. I przychodzą osoby najróżniejszych zawodów i przedstawiciele całego społeczeństwa - od spadkobierców wartościowego malarstwa po emerytów mających w swoim dobytku tylko stary obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej.

Rama jak oszroniony węgiel
- Obraz dopiero w ramie ożywa, a gdy jest źle dobrana, może go zepsuć, więc największym błędem jest dobieranie ramy do koloru zasłon, mebli, ścian, czy dywanu - mówi Janusz Królczyk, który osłuchał się już z najbardziej dziwnymi życzeniami.

Płeć, ani wiek, wykształcenie i zasobność portfela nie ma tutaj żadnego wpływu nagust czy wyczucie estetyki. Długie pożycie w małżeńskim stadle także nie upodobnia dwojga ludzi do tego stopnia, aby we wszystkim się zgadzali. Niechaj tego przykładem będzie grymaśny małżonek, który przyniósł do renowacji stare ramy potwornie sfatygowane przez złe warunki przechowywania.

Drewno było w proszku, więc trzeba było włożyć wiele serca i pracy, aby przywrócić im pierwotny wygląd. Wszystko na nic, bo klient miał pretensje, że została zniszczona historia tkwiąca w spróchniałym drewnie. Tak długo wylewał żale, że w końcu żona zaniepokojona długim czekaniem na ulicy w aucie przyszła, żeby zobaczyć, co się stało. Weszła, rzuciła okiem na ramę i krzyknęła: Jak pan to pięknie zrobił!

Janusz Królczyk wie, że każdy widzi kolor trochę inaczej. Czasami słownictwo jest zbyt ubogie, aby opowiedzieć to, co chodzi po głowie. Miała z tym kłopot pewna dama, chcąca zamówić ramę w kolorze różu, więc długo się nie namyślając, podniosła spódnicę i pokazała skraj majtek: O, dokładnie taki proszę - powiedziała.

Bywa i tak, że mistrz od ram i pozłotnictwa musi obejrzeć serial w telewizji, żeby sprostać zamówieniom klientów, dla których, na przykład mieszkanie Mostowiaków z „M jak miłość”, staje się źródłem do naśladowania. Ale najwięcej problemów miał z mężczyzną, który wymyślił sobie „ramy w kolorze węgla przysypanego szronem”.

- Nie wiedziałem, jak one mają wyglądać, więc spytałem wprost, gdzie takie widział. A on odparł, że przyglądał się składom węgla, które posypuje się wapnem, aby zniechęcić złodziei. Pamiętam, jak inny mężczyzna wymyślił granat, ale za każdym razem, ilekroć mu demonstrowałem kolejną propozycję, kręcił głową i krzyczał, że nie taki. Chyba kilka razy rozjaśniałem, przyciemniałem, aż wreszcie wyznał, że musi pasować do zasłon - wspomina.
Wśród klientów zadowolonych wylicza Barbarę Piasecką-Johnson, dla której oprawiał portrety jej i męża. Na długiej liście usatysfakcjonowanych jego pracami i pomysłami są nazwiska żyjących, także tych zamożnych i znanych ludzi przywożących do pracowni wartościowe obrazy, które wymagały dopiero oprawy, albo rama domagała się ręki pozłotnika. Takich płócien nigdy nie trzymał u siebie, aby nie narażać się na ryzyko kradzieży. Wyjątek zrobił dla dzieła, które własnoręcznie podpisała, iż ofiarowuje je w darze, Barbara Radziwił-łówna, polska królowa, nota bene o mocno nadszarpniętej reputacji, ale tutaj to nie miało znaczenia.

- Rama była zniszczona i potrzebowałem dla niej trochę czasu. Ręce mi się trzęsły, gdy dotykałem tak wartościowego dzieła, w którym były oryginalne dębowe gwoździe. Musiałem ją zatrzymać do rana. Jak zapewniliśmy jej bezpieczeństwo? Obydwoje z żoną przesiedzieliśmy przy niej przez całą noc - opowiada.

Bohema i dyletanci
Historycznie oceniając klientów, z którymi Janusz Królczyk miał do czynienia przez 40 lat z okładem, najlepszymi byli członkowie PZPR. To był złoty okres dla „oprawców” obrazów. We wspomnieniach poznańskiego mistrza zaistnieli jako dyletanci nieznający się na sztuce, ale chcieli mieć dużo obrazków na ścianach gabinetów i w domach. Ufali więc bezgranicznie takiemu doradcy, jakiego spotykali w osobie pana Janusza i jego kolegów.

- To były inne czasy, inni artyści, którzy stanowili barwną, ubierającą się z fantazją, grupę. Przychodziło do mnie wielu poznańskich malarzy - Antoni Zydroń (pociłem się na jego widok, bo zawsze były jakieś kłopoty, oprawiłem dla niego ponad 100 obrazów), Franciszek Pacholski, zwany profesorem, Kwaśniewski, Jurek Pie-trzykowski - wspomina.

Przyznaje, że często bywało tak, że wpadający, zaprzyjaźniony artysta już od progu wołał: Jaszko, ramka! I szklaneczkę zaraz daj. Tylko niektórzy nie narzekali nabrak grosza, więc upowszechnił się zwyczaj, aby za ramy płacić sztuką - akwarelami, grafikami, lub tym, co malarz miał akurat pod ręką.

- Tylko raz popełniłem błąd. To było jeszcze na początku, gdy pracowałem w stolarni, która wyrabiała listwy do obrazów. Były tak dobre, że znano je w całym kraju. Kiedyś przyjechało dwóch mężczyzn z Krakowa i chcieli, żeby im przyciąć listwy na krótsze. Zgodziłem się to zrobić „na lewo”, nie w warsztacie, gdzie byłem zatrudniony, ale u mojego ojca. Byli zadowoleni z mojej usługi, więc za kilka dni znów przyjechali do Poznania i chcieli to samo. Oni, jak wielu artystów w tamtych czasach, także zaproponowali mi zapłatę w rysunkach - wspomina Janusz Królczyk.
Ale młody Janusz bardziej wtedy potrzebował mamony, niż sztuki. Tej decyzji pożałował później, gdy dowiedział się, że autorem oferowanych obrazków był... Jerzy Duda-Gracz.

Szczególnym klientem, który z czasem przerodził się w pracodawcę, był Franciszek Fellman, niegdyś popularny bioenergoterapeuta twierdzący, że nie tylko jego ręce, ale i obrazy uzdrawiają. Nie był to jednak złoty okres dla twórczego rozwoju pana Janusza, który głównie nadzorował produkcję ram do seryjnych obrazków Matki Boskiej Częstochowskiej wysłanych w setkach do amerykańskiej Polonii.

Od tradycji do minimalizmu
Nie ma już wnuków, którzy przeszukiwali strychy babci, a znajdywane tam stare obrazy i fotografie przynosili do Janusza Królczyka. Czasami tylko jakiś sentymentalny potomek przyniesie coś do renowacji, aby potem uroczyście, nawet z odsłoną i zaproszonymi gośćmi, świętować przywróconą do życia tradycję na nowych ścianach.

Bywa i tak, że umiera najstarszy członek rodziny, a jego wnuczka/wnuk ma w nosie pozostawione pamiątki.

- Pewna kobieta przyniosła do oprawy stare obrazy, kolejne terminy mijały, a ona się nie pojawiła, jej telefon też milczał. Minęło pół roku i usłyszeliśmy, że zmarła. Kiedy powiadomiłem rozmówczynię, że do odbioru są obrazy, usłyszałem: Nie interesuje mnie to, niech pan je wsadzi ... - opowiada Janusz Królczyk, któremu zabrakło odwagi, aby dokończyć dosadną odpowiedź jakiejś młódki, najprawdopodobniej córki lub wnuczki.

Dzisiaj króluje nowoczesność, która sprowadza się do prostoty i minimalizmu w formie i kolorach. Najczęściej oprawia grafikę, do której najczęściej daje się standardowe passe-partout, chociaż i tutaj bywają zabawne wpadki. Pan Janusz wspomina klienta, który po odebraniu „pas-partowych” obrazków przyszedł z reklamacją, iż puste marginesy są... nierówne. Nie uwierzył, że jest to zgodne z techniką oprawy, a nie wynikiem niechlujstwa. Szukał prawdy u innych, a potem wrócił i przeprosił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Janusz Królczyk: Dla Barbary Piaseckiej-Johnson oprawiał portrety jej i męża - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski