Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Araszkiewicz: Jestem jak ojciec, choć ze mną nikt się nie cackał

Maciej Lehmann
Maciej Lehmann
Jarosław Araszkiewicz: Jestem jak ojciec, choć ze mną nikt się nie cackał
Jarosław Araszkiewicz: Jestem jak ojciec, choć ze mną nikt się nie cackał Adrian Wykrota
Z Lechem zdobył pięć tytułów mistrzowskich i dwa Puchary Polski. Ten rekord trudno będzie pobić. Do Legii go wcielono, a potem skasowano. Ale w Poznaniu czekały na niego już mieszkanie i nowa umowa

Z Lechem Poznań zdobył pięć tytułów mistrza Polski i dwa Puchary Polski. W barwach Kolejorza wystąpił w 174 spotkaniach, strzelił 40 bramek. Zdobywał gole także dla warszawskiej Legii. Grał też w klubach z Turcji, Niemiec i Izraela. Zakończył karierę jako piłkarz Lecha w 2003 roku, a jego pierwszy i ostatni występ w ekstraklasie dzieliło 20 lat i 23 dni!

Jarosław Araszkiewicz dziś znów jest związany z „Poznańską Lokomotywą”. Wzmocnił dział skautingu. Jest odpowiedzialny za obserwację piłkarzy, którzy są wypożyczeni przez Lecha do innych klubów.

- Cieszę się, że mam takie fajne zajęcie. Poprzez kontakt z tymi chłopakami człowiek się odmładza. Wracają też wspomnienia. Jeżdżę na stadiony, na których sam grałem, spotykam na trybunach dawnych kolegów. W Katowicach na klamce do szatni są chyba jeszcze moje odciski, bo wiele się tam nie zmieniło. Nadal królem GKS jest Janek Furtok, a świetną pracę wykonuje tam Jurek Brzęczek. Kamil Jóźwiak trafił dobrze, rozwija swój talent, choć czasem przyznaje, że nie jest łatwo mu pokazać swoje walory, bo w I lidze piłka więcej czasu jest w powietrzu niż na trawie. Ale na szczęście czują, że klub się nimi interesuje, nie rzucił ich na pastwę losu, monitoruje ich, bo wszyscy liczą na to, że wrócą do Lecha i będą piłkarzami pierwszej drużyny. W moich czasach, jak ktoś został „odstrzelony”, to na powrót na Bułgarską raczej nie miał co liczyć - mówi Jarosław Araszkiwicz.

Legijny klub Kokosa
W jego przypadku to się akurat nie sprawdziło. Aż sześć razy wracał do Lecha. Pierwszy raz w 1987 roku po dwuletnim pobycie w Legii Warszawa.

- Dostałem telefon z Warszawy, że będę miał przydział do Legii. Miałem 19 lat, więc czekała mnie służba wojskowa. Tak warszawski klub pozyskiwał wyróżniających się zawodników. To było normalne. Stało się to jednak tak szybko, że Lech nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Spakowałem się i zameldowałem w stolicy - wspomina.

W Legii zdobył tytuł wicemistrza Polski. Lepszy okazał się Górnik.

- Mieliśmy nawet fajną paczkę. Jarek Bako, Witek Sikorski i Kaziu Buda to byli moi najbliżsi kumple. Po treningu często jeździliśmy maluchem do Novotelu na śledzika. Zawsze byłem wesoły, lubiłem sobie pożartować, pośmiać się, więc brałem też udział w kilku imprezach. Żandarmeria po mnie, w każdym razie nie przyjeżdżała - wspomina „Araś”.

Lech Poznań - Legia Warszawa: Najlepsze oprawy i zdjęcia kibicówZOBACZ TAKŻE: Legia - Lech: Gdzie oglądać w telewizji i internecie?Przejdź do kolejnego zdjęcia ------>

Lech Poznań - Legia Warszawa: Najlepsze oprawy i zdjęcia kib...

Życie w stolicy nie było złe.

- Mieszkałem na Fortach Bema w hotelu, gdzie Legia miała zgrupowania. Kłopoty zaczęły się, gdy pół roku przed zakończeniem służby wojskowej powiedziałem prezesowi, że nie chcę zostać w Legii. Proponowali mi kontrakt, ale chciałem wrócić do Lecha. Czułem się poznaniakiem, atmosfera w Kolejorzu była zdecydowanie lepsza, nie będę ukrywał, że powrót na Bułgarską opłacał mi się też ze względów finansowych. Wtedy mnie w Legii „odstrzelili” - opowiada Araszkiewicz.

I dodaje: Zostałem oddelegowany do jednostki sportowej, która mieściła się za trybuną Legii. Tam byli skoszarowani bokserzy, judocy sztangiści. Wesoła brygada. Poszedłem w cywilnym ubraniu. Dowódca zapytał, skąd jestem? Jak powiedziałem, że z Poznania, to tylko złapał się za głowę i stwierdził, że poznaniaków tu już nie chce. Bo był tu Mirek Okoński i miał z nim tyle problemów, że nikogo z Poznania już nie chce. Wróciłem do swojego hotelu i dalej w nim mieszkałem do zakończenia służby wojskowej. Ale w pierwszej drużynie Legii już nie zagrałem. Mogłem trenować, ale nie brali mnie na mecze. By nie stracić formy, występowałem w rezerwach. Muszę dodać, że Mirek zrobił fajną robotę w Legii i sportową, i rozrywkową. Jak ktoś się przyznawał, że jest z Poznania, to był świetnie przyjmowany w Legii, bo każdy pamiętał jego wyczyny. Oczywiście ja nawet nie próbowałem mu dorównać, bo to było po prostu niemożliwe

„Cała stolica...”
Kibice Legii szybko jednak zapomnieli, że „Araś” strzelił dla ich drużyny kilka spektakularnych goli.

- Jak pierwszy raz przyjechałem z Legii do Poznania, to myślałem, że kibice przyjmą mnie z dużą niechęcią, ale tak nie było. Pojawiły się jakieś okrzyki, ale to był drobiazg w porównaniu z tym, co usłyszałem, jak w następnym sezonie po odejściu grałem w Lechu przy Łazienkowskiej. „Cała stolica pi...li Araszkiewicza” - skandował stadion, ale mnie to jeszcze bardziej zmotywowało. Takie jest życie, choć myślę, że Legii trochę pomogłem w pucharach - mówi.

Bramkę, jaką zdobył przeciwko Videotonowi, można porównać do wyczynu Maradony, a asystę przy golu Dziekanowskiego, skomentować można tylko słowami: „palce lizać”.

Z Warszawy przywiózł nie tylko wspomnienia, ale też żonę.

- Z Kasią byliśmy razem ponad 20 lat, ale nastąpiło rozstanie. Teraz jesteśmy w bardzo dobrych układach. Mamy wnuczkę, którą wspólnie się opiekujemy. Raz jest u niej w Niemczech, raz u dziadka. Syn sędziuje... Grał w „13”, ale sam doszedł do wniosku, że nie ma takiego talentu jak ojciec i chwycił za gwizdek. Dumny jestem z syna, że został przy sporcie, ale coś w tej karierze mu nie wyszło. Pewni ludzie przyczynili się , że został zdegradowany. Cóż tak jak w trenerce, także w sędziowaniu potrzebne są szerokie plecy. Dlatego zacząłem chodzić na siłownię - śmieje się pięciokrotny mistrz Polski.

Małe i duże „zabawy” biegowe
Uprawnienia do prowadzenia drużyn w ekstraklasie ma już od dawna. O trenerce pomyślał, gdy był w Koninie i zerwał achillesa. W szatni raczej nie przebierał w słowach. Wielu zawodnikom to się nie podobało. I następowało, jak to mówił trener, Łazarek „zmęczenie” materiału. -Pięć drużyn wprowadziłem do I ligi, ale efekt pracy czasem widać dopiero po roku. Kilku prezesów, którzy wcześniej mnie zwalniali, po jakimś czasie dzwoniło i mówiło, że miałem rację. W każdej pracy staram się być normalny, więc jak zobaczyłem, że nie pasuję prezesowi, to odchodziłem. Dla zawodników byłem raczej jak ojciec. Ale jeśli ktoś gra słabo, musi dostać obuchem, żeby się obudzić.

Ze swojego doświadczenia wiem, że są dwa typy piłkarzy - słabi i silni psychiczne. Trzeba by robić przed meczami dwa typy odpraw. Z silnymi jechać ostro, a słabych głaskać po głowie. Ze mną nikt się nie cackał - twierdzi Araszkiewicz.

Na dowód wspomina anegdotkę z szatni Lecha, gdy prowadził go trenerski duet Jazierski-Machciński.

- Wchodzi Machiński i pyta: czy jest Mirek? Mówimy, że go nie ma. - Szkoda, a zwami ch... się nie witam... I wyszedł. Czy to jest do pomyślenia dzisiaj? Przecież w tej drużynie było kilku reprezentantów Polski - Krzysiu Pawlak, Damian Łukasik, Hirek Barczak...

Takich kabaretowych sytuacji było w ich czasach więcej. - Pamiętam obozy przygotowawcze. Pierwszy trening 3 stycznia. Mirek mówi, że załatwi nam gierkę. Gierka? Najpierw 30 razy 400 metrów. Już nawet nie liczyliśmy tych odcinków. Każdy padał na pysk. Nikomu już gierka nie była w głowie.

U nich podczas zgrupowań były dwa typy zabaw biegowych - mała i duża. Mała polegała natym, że wracaliśmy na obiad, duża na kolację. Nie wiem, ile krajów zwiedziliśmy podczas tych marszobiegów. Dobrze, że nie pogubiliśmy się gdzieś w Czechach czy na Słowacji. Tak trenowali wszyscy, nie było indywidualnych zajęć. Zawsze byłem szybkościowcem. Mnie takie treningi zarzynały - twierdzi.

Dziś młodym zawodnikom wszyscy chcą pomóc w karierze. Serafin, Gumny, Jóźwiak czy Drewniak mogą liczyć na fachowe uwagi, co robią dobrze, co powinni poprawić. - Fajnie, że potrafią się otworzyć, często rozmawiamy przez telefon. Co tydzień odwiedzam jednego z podopiecznych. Na pewno ich nie zagłaskam. Zresztą sami dobrze wiedzą, w jakim są miejscu i jak dużo mogą osiągnąć. Gra w piłkę to najlepszy zawód świata - kończy Araszkiewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski