- Pisałam już do wszystkich i wszyscy mnie zbywali - opowiada. - Ostatnio w sądzie w Warszawie potraktowano mnie i siostrę jak natrętne muchy. Nic nie rozumiałam z tego, co mówi sędzia. Mimo że rozprawa się odbyła, nie dostałam żadnego dokumentu - skarży się.
Przez wszystkie te lata Elżbieta Witt-Piątkowska napisała dziesiątki pism. Do prezydenta Poznania, do Banku Gospodarstwa Krajowego, do posłów, do Ministerstwa Finansów. Nic nie uzyskała. Miasto odmówiło wypłaty pieniędzy, twierdząc, że Kasa Oszczędnościowa Poznania w 1950 roku przeszła we władanie Skarbu Państwa i od tej chwili miasto nie ma ze zgromadzonymi tam oszczędnościami nic wspólnego. Bank Gospodarstwa Krajowego i Ministerstwo Finansów twierdzą, że przedwojenne książeczki oszczędnościowe rejestrowano do początku lat 50., a wkłady z nich można było odebrać do końca 1952 roku. Kto tego nie zrobił, później nie miał już szans na odzyskanie pieniędzy.
- Ojciec mówił, że za 3 tysiące złotych w tamtym czasie można było kupić dom. Kiedy w 1952 roku przeliczono te oszczędności z biedą starczyłoby na buty. Stwierdził więc, że tych pieniędzy w ogóle nie chce. Gdy umierał, książeczki zostawił mnie. Miał nadzieję, że w wolnej Polsce coś odzyskam. Więc walczę - opowiada kobieta. - Myślałam nawet o Strasburgu, ale nie znam się na tym, a po ostatniej rozprawie już sama nie wiem, co mam robić.
Elżbieta Witt-Piątkowska dwa lata temu złożyła wniosek o ugodę. Sprawa odbyła się przed sądem w Warszawie. Do ugody nie doszło. Poznanianka uważa, że przedstawiciel Skarbu Państwa od początku nie brał jej pod uwagę. I tak zapewne było. - W obecnym stanie prawnym termin odbioru oszczędności upływający w 1952 roku jest wiążący - poinformowała Magdalena Kobos z MF. - Naszym zdaniem nie ma więc podstaw do roszczeń.
Z podobnymi sytuacjami Tomasz Górniak, prezes Stowarzyszenia Właścicieli Przedwojennych Obligacji Wierzycieli Skarbu Państwa, styka się bardzo często. - Każdego miesiąca mam co najmniej kilkanaście takich spraw. Z samej tylko Wielkopolski - w sumie kilkadziesiąt - mówi. - Niestety, sytuacja jest trudna. Jeśli Skarb Państwa nie zdecyduje się na ugodę, a tak jest zazwyczaj, kolejnym krokiem powinien być pozew o zapłatę. Niestety, to - w przeciwieństwie do próby ugody - już kosztuje. Trzeba wnieść opłatę w zależności od podanej wartości sporu. Dopiero przegranie tej sprawy we wszystkich instancjach można uznać za wyczerpanie możliwości załatwienia sprawy w kraju - dodaje.
Jednak dla Elżbiety Witt- Piątkowskiej i setek jej podobnych taka droga to zbyt duże ryzyko. - Nawet gdybyśmy się złożyli z rodzeństwem i pomogłyby mi dzieci, to i tak pewnie trudno byłoby zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do tego jeszcze koszty adwokata, a ja mam nieco ponad 600 zł emerytury - żali się. - Gdybym wiedziała, że coś wygram, może i byśmy coś zrobili, a tak - można stracić pieniądze i nic nie uzyskać.
Pierwszy proces w sprawie przedwojennych książeczek Poznania, który toczy się przed sądem, nie doczekał się jeszcze finału. Choć w polskim prawie nie ma precedensów, na jego wynik czekają niecierpliwie inni właściciele przedwojennych oszczędności. Mają nadzieję, że tą drogą będą mogli skutecznie upomnieć się o swoje, bo nie objęła ich ustawa reprywatyzacyjna. - Państwo oddaje byłym właścicielom ziemię, budynki, nawet pałace - mówi Elżbieta Witt- Piątkowska .- Tylko o tych, którzy uwierzyli, że dorobek ich życia w rękach państwa jest bezpieczny, wszyscy zapomnieli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?