Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jesień polska, choć nie zawsze złota [RECENZJE]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Końcówka roku tradycyjnie przyniosła wysyp płytowych premier. Cieszy to, że w natłoku wydawnictw z całego świata są również polskie albumy, które przemawiają własnym muzycznym językiem. Jego echa coraz częściej pobrzmiewają nie tylko między Odrą a Bugiem. Czy płyty Echoes of Yul, Armii i Starej Rzeki to dobry soundtrack pod coraz krótsze dni, a coraz dłuższe wieczory?

Kto śledzi naszą scenę alternatywną, ten wie, że Echoes of Yul to jedna z tych nazw, które w ostatnich latach narobiły na niej najwięcej szumu. Zarazem, projekt Macieja Śliwy nie spoczywa na laurach, choć mógłby to zrobić spokojnie już na wysokości wydanej dwa lata temu drugiej płyty „Cold Ground”. Na szczęście poprzeczka idzie cały czas w górę, a każde następne wydawnictwo sygnowane nazwą Echoes of Yul stanowi wartość dodaną w dorobku artysty. Tak też jest w przypadku trzeciego longplaya, pt. „The Healing”, który swą premierę miał pod koniec września.

„The Healing” to osiem nowych kompozycji, które są wyraźnym odstępstwem od dotychczasowego, dronowego oblicza Echoes of Yul. Ostrze minimalizmu, którego Michał Śliwa jest wieloletnim wyznawcą, spadło tu bowiem na partie gitar, które potraktowano nad wyraz oszczędnie. W ich miejsce wpuszczono jeszcze więcej syntezatorowych plam, jeszcze więcej sampli i field recordingu, dzięki czemu muzyka Echoes of Yul wyłącznie zyskała na swoim kinematograficznym potencjale. Jest w niej zarówno mrok, jak i rozlewający się spokój, przez co zawartość „The Healing” może chwilami kojarzyć się z twórczością Bohren & Der Club of Gore. To muzyka o odcieniu noir, ale - co sugeruje sam tytuł - o zdecydowanie kojących właściwościach.

Echoes of Yul, The Healing
wyd. Zoharum
2015

Ukojenia próżno szukać natomiast na nowej płycie Armii. Z drugiej strony trudno wyobrazić sobie lepszy czas dla natchnionego hałasu grupy Tomasza Budzyńskiego. „Obudź się w ogniu i żarze/obudź się, to już jest o krok” - śpiewa Budzyński, który ostatnio lubi podkreślać apokaliptyczny wymiar swej twórczości. I co do zasady ma rację, choć w kontekście całej dyskografii Armii, „Toń” jest płytą tylko i aż poprawną.

Czego zabrakło? Przede wszystkim baśniowego sznytu, który cechował dokonania zespołu od samego początku i udawało się go utrzymać mimo kolejnych zmian składu. Choć pod względem wykonawczym proponuje się nam nie byle jakie rzemiosło, a sesja z Marcinem Borsem poskutkowała mięsistym brzmieniem, to poza singlowym „Pustym oknem” niewiele jest tu utworów naprawdę zapadających w pamięć. Częściej niż punkową motorykę słychać na tej płycie rwane riffy z dziwnego spadku po Flapjacku i Illusion, a sam Budzyński pisze dziś bardziej oszczędnie niż jeszcze na wydanym przed sześcioma laty świetnym albumie „Der Prozess”. I o ile tamten krążek oddziaływał na wyobraźnię nie mniej od kultowej „Legendy” czy „Triodante”, o tyle „Toni” wciąż nie potrafię dać się porwać.

Armia, Toń
wyd. Metal Mind Productions
2015

Porywający jest za to nurt Starej Rzeki. Stojący za nią Kuba Ziołek to człowiek z niewątpliwym twórczym ADHD i bez wątpienia największe odkrycie polskiej alternatywy ostatnich kilku lat. A ukazujący się za kilka dni drugi i zarazem ostatni album jego najpopularniejszego projektu wyłącznie to potwierdza.

Bez mała półtorej godziny to dystans, który nawet dla najbardziej wyrafinowanego twórcy może okazać się samobójczy. Ale Ziołkowi udaje się go zagospodarować tak, że mija jak podczas seansu dobrego filmu. „Zamknęły się oczy ziemi” to podobnie jak wiele innych płyt Kuby materiał niejednorodny stylistycznie, zawieszony między crimsonowską brawurą i folkową tęsknotą, która kojarzyć się może z akustycznymi poczynaniami Led Zeppelin z okresu „III”, a przy tym podlany psychodelicznym sosem.

Co szczególnie ciekawe, materiał ten powstawał jeszcze zanim Stara Rzeka wydała swój znakomicie przyjęty debiut, a jawi się jako płyta pod każdym względem bardziej kompletna i wyrazista. Nie mam również wątpliwości co do tego, że „Zamknęły się oczy ziemi” to najbardziej przystępny spośród wydanych pod różnymi szyldami albumów Kuby Ziołka, będący ukoronowaniem jego dotychczasowej muzycznej drogi.

Od quasi-blackmetalowych, wybrzmiewających akordów w „Nie zbliżaj się do ognia”, przez mroki „Czarnej wody”, aż po sielankę „Ognistych kazań B.B.”, Stara Rzeka znów wciąga w wir. Aż trudno uwierzyć, że kończy swój bieg.

Stara Rzeka, Zamknęły się oczy ziemi
wyd. Instant Classic
2015

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski