Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem facetem w mocno średnim wieku - rozmowa z Michałem Bajorem

Marek Zaradniak
Michał Bajor wystąpi w Poznaniu 30 listopada
Michał Bajor wystąpi w Poznaniu 30 listopada Rafał Masłow
Mam 58 lat, więc dajcie mi spokój z tymi wspominkami. Ja już się wykochałem. Szaleństwa już mi wywietrzały z głowy - mówi Michał Bajor po 42 latach na scenie.

Pana płyta „Moja miłość” trochę zaskakuje, wśród ulubionych piosenek o miłości są tylko takie, do których teksty napisał Wojciech Młynarski.

Jest to artystyczny wybór. Od dawna chciałem nagrać piosenki o miłości z tekstami Mistrza. A piosenki te śpiewało i wciąż śpiewa bardzo wielu świetnych wykonawców. Wybrałem kilkanaście, które po prostu lubię. Po odejściu Kofty, Osieckiej, Grechuty, Przybory dla mnie został w Polsce tylko jeden tej miary twórca i mam szczęście z nim pracować.

A czy nie przymierzał się Pan do innych piosenek o miłości?

Nie. Tylko i wyłącznie chodziło mi o jego utwory. A poza tym spełniam swój plan, jaki założyłem kilka lat temu, że będę jedynym wykonawcą, który będzie miał kilka płyt z rzędu z jego tekstami czy też tłumaczeniami . I to się sprawdza, bo po „ Od Piaf do Garou” i „Moich podróżach” teraz mamy płytę „Moja miłość”, a w planach już kolejną, czyli razem cztery krążki!

Dlaczego cztery?

Tak sobie zaplanowałem i pewnie na tym skończę mój literacko-muzyczny pomysł.

Oprócz piosenek już znanych są nowe, nagrane w duetach z Alicją Majewską i Anią Wysz-koni. Skąd ten wybór?
Z Alicją od wielu lat jestem w przyjaźni i darzę ją miłością jako artystkę. Mamy wspólne wspomnienia i anegdoty dotyczące naszych występów na koncertach czy festiwalach. Natomiast jeśli chodzi o Annę, to miała takie marzenie i dawała mi sygnały od lat. Bywała ze swoim mężem i menagerem Maćkiem Durczakiem na moich recitalach. Maciek, najpierw jako chłopak chodził na festiwale piosenki aktorskiej we Wrocławiu, a potem po prostu zaraził ją tą emocją do moich piosenek i do mnie. A ponieważ zdarzyła się fajna okazja, bo wymyśliłem sobie taką płytę i doszły dwa duety, to naturalne dla mnie było, że skoro można spełnić czyjeś marzenie, to spełniam je i bardzo się z tego cieszę. Ania jest bardzo uzdolniona, rozśpiewana, umuzykalniona i utaneczniona. Mądrze mówi, jest skromna i w dodatku Młynarski też ją ceni. Narodziła się pomiędzy nami wielka sympatia. Dobrze nam się pracowało. Nie powiem, że chciałbym jutro nagrać płytę z samymi duetami, bo to inna bajka i trzeba temu poświęcić dużo więcej czasu. Znaleźć wspólne tonacje, wspólny charakter, ale w tym przypadku się udało.

Płyta nazywa się „Moja miłość”. A miłość Pana życia? Kiedyś mówił Pan o tajemniczej miłości na Florydzie...

Mam 58 lat, więc dajcie mi spokój z tymi wspominkami. Ja już się wykochałem. Jestem facetem w mocno średnim wieku. Teraz moją miłością są podróże, przyjaźnie, bliska rodzina, córka brata, rodzice wciąż w dobrej formie, świetna publiczność, płyty, które się sprzedają, nowa wytwórnia, z którą podpisałem kontrakt. Pełne opery, filharmonie i teatry... Szaleństwa już mi wywietrzały z głowy.

No właśnie - przy okazji tego wydawnictwa mocno podkreśla się Pana czterdziestoletnią już obecność na estradzie.

Tak naprawdę 40-lecie minęło dwa lata temu w Opolu. Teraz to już 42 lata.

Pamięta Pan swój debiut?
Pamiętam. Dla mnie był to moment, kiedy otrzymałem pierwsze honorarium. Na festiwalu w Sopocie w roku 1973.

Co Pan wtedy śpiewał?

„Siemionownę”, którą dwa miesiące wcześniej śpiewałem na festiwalu w Zielonej Górze, ale tam nagrodą była kamera filmowa i moja pierwsza nagroda dziennikarzy. Natomiast pierwsze honorarium otrzymałem właśnie w Sopocie. Miałem wtedy 16 lat, a organizatorzy Sopotu chcieli pokazać zagranicznym gościom i jurorom, że mamy w Polsce również inne festiwale. Wystąpili więc laureaci z Kołobrzegu, Opola i Zielonej Góry.

Proszę powiedzieć, które momenty wśród tych 40 lat miały dla Pana szczególne znaczenie?

Jest ich kilka. Bezsprzecznie wspomniany Sopot 73, bo zapadłem w pamięć środowisku artystycznemu i ci, którzy mają już swoje lata pamiętają to do dziś. Potem rok później film „Wieczór u Abdona”, również debiut Agnieszki Holland, w którym zagrałem u boku Beaty Tyszkiewicz. A potem z całą pewnością „Equuus” w Ateneum, po którym otrzymałem kilkanaście recenzji, z których ani jedna nie była krytyczna. To było moje wejście w teatr. Ludzie jeździli wtedy na Bajora. Następnie był „Brel” i spotkanie z Wojciechem Młynarskim, do dziś bardzo ważne. Wtedy też poznałem Janusza Stokłosę i Włodzimierza Korcza. I wreszcie rok 1986 i kolejny festiwal w Sopocie z moim minirecitalem. A po Sopocie postawiłem na scenę muzyczną.

A film? Często Pan mówi, że z tej strony żadnych propozycji nie ma?
I to jest prawda. Smutna zresztą. To takie trochę prowincjonalne, na świecie jest inaczej. U nas się uważa, że jeśli ktoś śpiewa, to musi śpiewać, jeśli rzeźbi, to musi rzeźbić. Jeśli fotografuje, to musi fotografować, a jeśli ktoś gra, to musi grać. To oczywista bzdura, bo gdyby reżyserzy, z którymi już pracowałem, wzięli mnie do swojego filmu, to obejrzałoby go o wiele więcej widzów, gdyż moi słuchacze, którzy chodzą nadkompletami na koncerty, poszliby obejrzeć mnie i w kinie…

Obserwuje Pan polski rynek muzyczny i młodzież. Wspomnieliśmy tutaj o Ani Wyszkoni. Jakie ma Pan przesłanie dla młodych ludzi, którzy próbują na tym rynku zafunkcjonować, którzy startują tak jak Pan kiedyś. Teraz są chyba inne szanse. Prawda?

Tak jak wtedy już się nie da, bo były tylko dwa programy w telewizji i trzy programy w radio. Nie było satelity i internetu. Wtedy występ ogólnopolski to był strzał. Dzisiaj występ w jakimkolwiek show to jest najwyżej półstrzał, a to dlatego, że dwie godziny wcześniej lub dwie godziny później odbywa się na innym programie kolejne show i kolejne show, i następnego dnia znowu. Trzy razy w tygodniu pojawia się 40 młodych ludzi. To wspaniale, wielu z nich jest niezwykle utalentowanych, mnóstwo dziewczyn i na szczęście też chłopaków, bo dziewczyny zawsze garnęły się do śpiewania. Tyle, że dla większości z nich nic z tego nie wynika, bo i tak bohaterami tych show stają się najczęściej jurorzy. Owszem, zdarzają się rodzynki, które potem dostają swoją szansę, ale dla większości z tych osób kończy się na rozbudzonych ambicjach, obiecankach , aż po plany nagrywania duetów z jurorami /sic!/. Wszystko się jednak kończy po zgaszeniu kamery i zakończeniu danego show. W następnym cyklu przychodzi nowy artysta i zaczyna się kolejne show. Nowe nadzieje i nowe ambicje. Nowe marzenia i nowe dawanie tych wszystkich obietnic. W co drugim czy w co trzecim programie wyskoczy ktoś ciekawy. Brodka, Podsiadło, Ania Dąbrowska. Wszystkiego nie mogę śledzić, bo mam koncerty. Jeśli mam jednak coś podpowiedzieć młodym talentom, to nie od razu marzenie, że będę za chwilę mieć limuzynę i wyspę na Oceanie Indyjskim, ale, że będę miał parę autorytetów i będę się rozwijać. Że będę miał wspaniałych twórców i to przyniesie mi długość i jakość kariery.Dzisiaj bardziej liczy się to, żeby „niechcący” zostać sfotografowanym, gdy kupuje się buty za trzy tysiące, a mniej mówi się o tym, co artystycznie zrobiłeś. Cóż, takie czasy, ale ja i tak kibicuję młodzieży.

Zawsze przywiązywał Pan dużą wagę do Poznania. Czym jest to miasto dla Pana z perspektywy czasu?

Poznań jest miastem niezwykle przyjaznym, punktualnym i konkretnym, a jednocześnie rozmiłowanym w muzyce. Czuję się tutaj bardzo bezpiecznie. A najlepszym dowodem jest fakt, że premierę moich nowych recitali mam przeważnie w Teatrze Wielkim, a potem w Teatrze Muzycznym. Śpiewałem zresztą w różnych salach w Poznaniu. Zaczynałem od uroczej Sceny i Galerii Anny i Andrzeja Kareńskich. Bardzo lubię poznaniaków. Świetnie się czuję w hotelu Rzymskim. Gdy ludzie wymieniają nazwy innych hoteli, mówię, że jest bardzo rodzinnie i ciepło właśnie tutaj. Nie jestem może minimalistą, ale i też nie potrzebuję przesadnych luksusów. Muszę mieć czysto, spokojnie i bezpiecznie i nie muszą za mną chodzić ochroniarze /śmiech/. Poznań traktuję jako jedno z ważniejszych miast na mojej koncertowej mapie.

30 listopada będzie kolejny Pana recital w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Czy usłyszymy tylko piosenki z nowej płyty?

Tak. Zresztą trzy czwarte z nich publiczność w trakcie koncertu może śpiewać w swoich myślach razem ze mną. Jestem zwolennikiem nagrywania coverów tradycyjnie i bez udziwniania. Więc widzowie będą mogli usłyszeć piosenki, które są bardzo popularne, a większość z nich to przeboje.

Michał Bajor urodził się 13 czerwca 1957 roku w Głuchołazach. Potem od najmłodszych lat życia mieszkał w Opolu. W wieku 17 lat zagrał u boku Beaty Tyszkiewicz w filmie „Uczta u Abdona” reżyserowanym przez Agnieszkę Holland. Po maturze rozpoczął studia na warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. W teatrze zadebiutowal w sztuce P.Schaeffera „Equus” w Ateneum. W 1987 roku ukazała się jego pierwsza płyta Michał Bajor Live!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski