Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jesteś barwnym motylem

Redakcja
Jolanta i Andrzej Kuniccy zawsze mówili Joasi, że jest wyjątkowa, zdolna, kreatywna i da radę
Jolanta i Andrzej Kuniccy zawsze mówili Joasi, że jest wyjątkowa, zdolna, kreatywna i da radę Sławomir Seidler
Znając słabe strony córki, równoważyli je swoją miłością. Mówili jej, że musi mieć marzenia i może je spełniać. Mieli szczęście trafić na nauczycieli, którzy pracują z pasją. Nigdy nie odbierali im wiary, że Aśka może skończyć szkołę z dobrymi notami, a przecież pierwsze diagnozy brzmiały, że nie będzie chodzić i mówić - opowieści Jolanty Kunickiej wysłuchała Bogna Kisiel

Spartanie zrzucali chore dzieci ze skały, nie komplikując sobie życia. My, rodzice z XXI wieku walczymy, by społeczeństwo ich nie odrzucało. Nie każdy potrafi sobie poradzić, gdy zamiast pięknego i zdrowego dziecka, rodzi się piękne, ale z problemami. Zdarza się, że diagnoza lekarska przerasta możliwości psychiczne rodziców. Nasza rodzina przeszła długą i cierniową drogą, ale spotkaliśmy na niej ludzi bezinteresownie życzliwych. Te doświadczenia spowodowały, że zmieniłam zdanie o nauczycielach, pedagogach i psychologach szkolnych. Dzisiaj nasza córka Joasia ma 13 lat i właśnie kończy szkołę podstawową. Właściwie nie ma w tym nic szczególnego, ale dla rodziców dzieci z różnymi dysfunkcjami, niepełnosprawnością, ADHD czy porażeniem mózgowym to wyjątkowy moment.

Pierwsze diagnozy
...były takie, że Aśka nie będzie chodzić i mówić. Tuż po urodzeniu rozpoczęliśmy intensywną rehabilitację. Byłam pod dużym wrażeniem, że w Poznaniu jest taki sztab ludzi, pracujących z zaangażowaniem i sięgających po metody, o których nie słyszałam. Asia powinna mieć problemy właściwie ze wszystkim. Z matematyką, bo akurat w tym obszarze były uszkodzenia. Nie przypuszczałam, że nauczy się pisać i czytać, ponieważ ma uszkodzoną analizę i syntezę słuchową. Ma uszkodzony aparat artykulacyjny. Ale nie poddawaliśmy się. Walczyliśmy o nasze dziecko.
W przedszkolu często była raniona przez dzieci. Niektóre dawały jej popalić. Bałam się, że w szkole to się nasili. Wahaliśmy się, czy posłać ją do pierwszej klasy, czy odroczyć. Skonsultowaliśmy to z psychologiem. Powiedział, że Joasia ma duży potencjał intelektualny i są dwie szkoły: można czekać aż aparat mowy osiągnie dojrzałość albo rzucić ją na głęboką wodę. Zdecydowaliśmy się na to drugie rozwiązanie.

Na głęboką wodę

Wybraliśmy malutką szkołę integracyjną przy ul. Taczanowskiego w Poznaniu. W przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego poszłam dowiedzieć się, o której musimy przyjść następnego dnia. Okazało się, że placówka została zlikwidowana. Miałam pustkę w głowie. Jeszcze jak dzisiaj to sobie przypomnę, to robi mi się słabo. Nie pamiętam od kogo, ale dowiedziałam się, że w Szkole Podstawowej nr 7 po raz pierwszy utworzono dwie klasy integracyjne. Pojechałam tam. Myślałam, że rozbiję się o portiernię, a tutaj pani dyrektor - pamiętam jej nazwisko Sałata - zaprosiła mnie do gabinetu. W dwóch zdaniach opowiedziałam, jakie problemy ma Asia.

- Jeszcze nie jesteśmy zorganizowani, ale się zorganizujemy - usłyszałam od pani Sałaty (już nie pracuje, teraz dyrektorem jest Anetta Dropińska-Pawlicka równie pełna entuzjazmu), która zapewniła mnie, że nie będzie problemów z przyjęciem córki.
Zaskoczył mnie jej spokój i optymizm. Teraz wiem, dlaczego nie bała się tego wyzwania. Znała swoich nauczycieli i wiedziała, że potrafią sprostać trudnym wyzwaniom. Miała dobrą kadrę. Zespół składał się z doświadczonych starszych nauczycieli i pełnych entuzjazmu młodych. To była recepta na sukces. Szkoła ma także własny Ośrodek Profilaktyki Niepowodzeń Szkolnych. Kilkorgu dzieciom zaproponowano indywidualny program nauczania. W klasie był nauczyciel prowadzący i wspomagający, troje uczniów z dysfunkcjami, chłopcy z ADHD. Początkowa edukacja wymagała dużo pracy i zupełnie innych metod. Nauczyciel od gimnastyki zaproponował program indywidualnych ćwiczeń dla dzieci ze wzmożonym napięciem mięśniowym. Aśce ciężko było się uczyć, ale robiła to z zapałem, bo była fenomenalnie zachęcana przez nauczycieli.

- Mamo dzisiaj nauczyłam się tego. Tato, ja ci to pokażę - słyszeliśmy po powrocie córki ze szkoły. Ona wciąż jest takim małym odkrywcą. I jest dumna, bo chodzi do szkoły sportowej (w placówce są klasy o tym profilu). Nie przypuszczałam, że moje dziecko nauczy się czytać i pisać. Gdyby urodziła się wcześniej, kilkanaście lat temu, nie miałaby żadnych szans edukacyjnych. Po zakończeniu trzeciej klasy poszłyśmy z kwiatami do szkoły. Byłam dumna. Wydawało mi się, że świat jest cudowny.

Rubikon przekroczony

- W klasach 1-3 dawałyśmy sobie radę, pracowałyśmy z Asią indywidualnie. Jak będzie dalej, trudno powiedzieć - usłyszałam od wychowawczyni. Był to dla mnie kubeł zimnej wody. Od czwartej klasy obowiązywały inne zasady, było więcej przedmiotów, nauczycieli. Przeżywaliśmy poważne rozterki. A jak było? Jeszcze lepiej. Wychowawczynią Aśki została Katarzyna Brzezińska - osoba cierpliwa, spokojna, która zawsze staje po stronie dzieci, a jednocześnie potrafi je utrzymać w ryzach. Nauczycielką wspomagającą jest pani Emilia Huplich - fantastyczna nauczycielka, posiadająca rewelacyjne przygotowanie psychologiczne, kopalnia wiedzy.

- Fajna jest pani od polskiego. Pozwoliła mi i koleżance nakręcić kamerą prognozę pogody w domu - dodaje Joasia. Jedna ma problemy z otwarciem się, druga - z mówieniem. Nie były w stanie zrobić tego tak, jak rówieśnicy. Nauczycielka zgodziła się, by zrobiły to w innej formie. To, co dla innych jest proste i oczywiste, dla Aśki nie. Dla niej każdy dzień stanowi wyzwanie. Pamiętam, jak cieszyła się, że będzie miała kartę rowerową. Do zdania miała teorię i praktykę. Pewnego razu przychodzi i mówi:
- Nie będę miała karty, bo nie chcę.
Zamknęła się w sobie i milczała. Nie dałam za wygraną. Poszłam do szkoły i wymyśliłam, że dzieci niepełnosprawne mogą przystąpić do egzaminu na trójkołowym rowerze. Wiozłam go spod Poznania. Ćwiczyła wieczorami przed domem. W dniu egzaminu obawiałam się, jak zareagują pozostali uczniowie. Nie chciałam, żeby byli obecni. A oni, gdy Aśka na rowerze pokonywała trasę, krzyczeli "trzymamy za ciebie kciuki", bili brawo. Łykałam łzy, mogłam rzucić się temu nauczycielowi na szyję, bo dla nas bardzo ważne było osiągnięcie tej sprawności. Wydawało się, że pokonałyśmy Rubikon.

Zaszczyt dla szkoły

- Idąc do szkoły najbardziej obawiałam się dzieci - przyznaje Joasia. Okazało się, że w przedszkolu było dużo trudniej. Mam przyjaciół, koleżanki i kolegów (jeden z nich przez skype gra mi "Sonatę księżycową) i nauczycieli, którzy pozwalają mi rozwijać pasje, zainteresowania. Od czwartej klasy miałam świadectwa z czerwonym paskiem. Z matematyki przerabiam już materiał z pierwszej liceum. Chcę studiować w Nowym Jorku. Zajmę się fotografią albo informatyką.

Razem z kolegami wygrała międzyszkolny konkurs przyrodniczy. Chodziła do szkoły tańca, choć te lekcje były dla niej trudne z uwagi na kłopoty z poruszaniem się. I jej akcje w klasie rosły.
W tym roku stanęliśmy przed wyborem gimnazjum. Chciałam, żeby poszła do szkoły, która znajduje się najbliżej. Ale nasze dziecko wymyśliło sobie coś innego: e-klasę w Gimnazjum nr 56. Poszłam na drzwi otwarte. Gnałam na łeb na szyję samochodem z Kalisza, żeby zdążyć na nie, bo córka wyrzucała nam, że nie mamy czasu z nią porozmawiać o gimnazjum. A ja miałam świadomość, że liczba miejsc w tej klasie jest ograniczona, są wysokie wymagania. Musiałam liczyć się z realiami.

Nie możemy przecież posłać dziecka gdzieś tylko dlatego, że mamy takie aspiracje albo że dziecko tak chce. Jeżeli się nie uda, to będzie cios, krok do tyłu i to, co udało się z takim trudem wypracować, trzeba będzie zaczynać na nowo. Nie chcemy zaliczać w życiu porażek. Stwierdziliśmy z mężem, że jak Aśka zda do tego gimnazjum, to zda. Nie wytrzymałam jednak. Poszłam do psychologa z tej szkoły. Powiedziałam: że jestem matką 13-latki, jaką ma średnią, z jakimi problemami się borykamy.
- Marzeniem mojego dziecka jest trafić do tej klasy. Ma taki entuzjazm, że aż się lękam. Nie wiem, czy da sobie radę - stwierdziłam.
Usłyszałam, że te klasy tworzone są dla dzieci kreatywnych, które chcą się uczyć. Dowiedziałam się, że były już tutaj dzieci z różnymi dysfunkcjami, chorobami nowotworowymi. Nie stanowi to problemu.
- Szkoda, że pani nie przyjechała z córką - powiedziała pani psycholog. A ja na to, że jest, siedzi w samochodzie. Poszłam po Aśkę. Przyszła z wypiekami na twarzy. Spytana, dlaczego chce przyjść do tej klasy, powiedziała: - Bo ja uwielbiam komputer. Chciałabym się wszystkiego nauczyć. - Słuchaj, dla szkoły będzie to zaszczyt, że będziesz się u nas uczyć - zapewniła ją psycholog.

Jestem otwarta

Gdyby Szkoła Podstawowa nr 7 nie była przygotowana, a nauczyciele nie mieli dobrej woli, gdybyśmy nie znaleźli takiego zrozumienia, to dziecko nie miałoby ani szans, ani możliwości na funkcjonowanie. To dowód na to, że mimo prognoz i trudności właściwe metody prowadzenia dziecka dają rezultaty. Ważne jest, by miało przyjazne środowisko. O ile w domu możemy je stworzyć, to szkoła jest wielką niewiadomą. My mieliśmy szczęście trafić na nauczycieli, którzy pracują z ogromną pasją. Nigdy nie odbierali nam wiary, że nasze dziecko może skończyć podstawówkę z dobrymi notami.

Aśka jest doskonałym przykładem dziecka, które mogło być zadziobane. Jednak ona nigdy nie myślała o sobie, że jest niepełnosprawna. Aśka wie, że jest dzieckiem cudownym. Myślę, że ona ma szansę osiągnąć bardzo wiele w życiu. Zawsze jej mówiłam jesteś pięknym, barwnym motylem. - Nie byłam brzydkim kaczątkiem, jestem otwarta - twierdzi Joasia. - Ty jesteś pięknym łabędziem - podkreśla tata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski