Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Frankiewicz: Mobbing to problem prezydenta

Błażej Dąbkowski
Joanna Frankiewicz, szefowa klubu radnych PRO
Joanna Frankiewicz, szefowa klubu radnych PRO Waldemar Wylegalski
O mobbingu w urzędzie miasta i inwigilacji pracowników magistratu rozmawiamy z radną Joanną Frankiewicz, szefową klubu PRO.

Zaskoczyło Panią ultimatum, jakie postawił prezydentowi Jaśkowiakowi, szef klubu radnych PO Marek Sternalski, który chce zrezygnować ze swojej funkcji, jeśli pracy w urzędzie miasta nie straci oskarżany o mobbing Krzysztof Kaczanowski?
Joanna Frankiewicz: Zaskoczył mnie raczej fakt, że reakcja radnych Platformy nastąpiła tak późno. Doskonale pamiętam atmosferę lipcowej sesji, kiedy to wygłosiłam pierwsze oświadczenie dotyczące inwigilacji urzędników. Odbiłam się wtedy od muru niedowierzania, a jeden z radnych napisał na Twitterze, że była to „bzdura dnia”. Przeprosił mnie zresztą później, tłumacząc, że do głowy by mu nie przyszło, że magistracie można stosować takie metody.Nie miałam wtedy zamiaru atakowania prezydenta, ponieważ byłam przekonana, iż nie wie on o tym procederze i jest to wyłącznie nadgorliwość osób z jego otoczenia.

Rozumiem, że z tym problemem zgłosiły się do Pani konkretne osoby.
Joanna Frankiewicz: Tak, to były i są konkretne osoby przedstawiające konkretne sytuacje. Co prawda, po pierwszym takim sygnale nie zareagowałam, uznając, że może to być czyjaś subiektywna ocena osoby brzydko potraktowanej przez przełożonego. Natomiast takie informacje z biegiem czasu zaczęły napływać masowo, a część osób zdruzgotana atmosferą w urzędzie zrezygnowała z pracy. Wtedy uznałam, że należy stanąć w ich obronie i wyjaśnić tę sytuację.

Ile było tych osób?
Joanna Frankiewicz: To były relacje od kilku, a nawet kilkunastu osób, zarówno tych nadal pracujących w urzędzie, jak i tych, którzy odeszli. Z oczywistych względów prosiły mnie o anonimowość, natomiast od razu potwierdziły, że jeśli dojdzie do jakiegoś śledztwa, one skłonne są złożyć odpowiednie zeznania. Sam prezydent w lipcu deklarował, że sprawę trzeba wyjaśnić, opowiadał, że zamierza powiadomić policję, a nawet CBŚ. Ale z drugiej strony pamiętam też sytuację, gdy 14 lipca podczas przerwy kawowej na sesji, podszedł do mnie i powiedział, że ma nadzieję, iż panuję nad swoimi słowami. Potem nastąpił jego długi monolog, który zakończył się dość dziwnie. Prezydent stwierdził, że ostrzega mnie, bo jeśli moje słowa się nie potwierdzą, to on sprawę będzie drążył do końca.

Co to miało oznaczać?
Joanna Frankiewicz: Nie wiem, natomiast zdenerwowana wróciłam na salę sesyjną i o wszystkim opowiedziałam moim klubowym kolegom, Dariuszowi Jaworskiemu i Tomaszowi Kayserowi. Nie czułam się z tym najlepiej, ale ta nieprzyjemna sytuacja utwierdziła mnie w przekonaniu, iż prezydent o niczym nie wiedział.

Prawda okazała się jednak inna.
Joanna Frankiewicz: Tak, 17 sierpnia z ogromnym zdumieniem przeczytałam tekst w „Gazecie Wyborczej” opisujący jak Jacek Jaśkowiak posługiwał się mailami pracowników. Później od wiceprezydent Agnieszki Pachciarz usłyszałam, że już w maju prezydent podczas zarządu wymachiwał nimi w obecności kilku osób. Niestety tamto spotkanie nie było protokołowane. Drugą ważną kwestią są komentarze, które się wówczas pojawiały, nawet radnych, twierdzących, iż prezydent miał prawo sprawdzać skrzynki mailowe podwładnych. To nieprawda, bowiem w odpowiedzi na swoją interpelację dotyczącą inwigilacji, otrzymałam obszerny opis zasad towarzyszących wglądowi w służbową pocztę. Odpowiedziano mi, że sprawdzanie maili może się odbyć tylko w dwóch sytuacjach - jeśli kontakt z pracownikiem jest utrudniony lub na jego skrzynce znajdują się niezbędne dla pracy urzędu informacje. Po tym wglądzie w skrzynkę musi pozostać ślad, tymczasem sekretarz magistratu odpisał mi, że taki proceder miał miejsce tylko raz. Wychodzi na to, iż do skrzynek ktoś po prostu się włamał.

Czuje Pani satysfakcję, że potwierdziły się informacje otrzymane od pracowników?
Joanna Frankiewicz: Jestem tym raczej zdruzgotana i jest mi po prostu przykro, bo w moim mieście najwyższą funkcję sprawuje osoba, która, delikatnie mówiąc, mija się z prawdą albo ma bardzo słabą pamięć. Ta druga możliwość wydaje się być jednak mniej prawdopodobna, bo później nastąpiły jeszcze bardziej kuriozalne tłumaczenia prezydenta, który opowiadał, iż maile znalazł u siebie na biurku. To wielce zagadkowa i niebezpieczna sytuacja, ponieważ do gabinetu prezydenta nie może trafić nic, co wcześniej nie przeszło przez jego sekretariat i co nie zostało opieczętowane. Gdyby było inaczej, prezydent bez żadnych przeszkód mógłby na biurku znaleźć np. materiały wybuchowe.

Wróćmy jednak to Krzysztofa Kaczanowskiego, bo we wtorek, jak podało Radio Merkury, ma on sam zrezygnować z pracy w urzędzie. Czy to zmieni sytuację w gabinecie prezydenta?
Joanna Frankiewicz: Dla mnie w tej chwili to nie jest problem pana Kaczanowskiego czy innych osób z gabinetu, a prawdomówności, bądź słabej pamięci prezydenta. Jest to tym bardziej bulwersujace, że prezydent Jaśkowiak w oparciu o nielegalnie zdobyte maile podejmował decyzje personalne.

Sądzi Pani, że kolejna afera w przypadku Krzysztofa Kaczanowskiego, zakończy się tak jak dla Jakuba Jędrzejewskiego, który sam zrezygnował z posady wiceprezydenta, ale nadal zasiada w radzie nadzorczej MPK.
Joanna Frankiewicz: Dla mnie, jak już wspomniałam, to nie jest już problem otoczenia prezydenta, a jego samego. Najgorszy w tym wszystkim jest sygnał płynący z tej sprawy dla urzędników, że sam Jacek Jaśkowiak nie tylko popiera i toleruje, ale w jakiś sposób bierze udział w inwigilacji swoich pracowników, korzystając z nielegalnie zdobytych maili.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski