Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kalisz: Sprawa Witolda Tomczaka wróci do sądu

Marek Weiss, BAS
Witold Tomczak (z prawej) ze swoim obrońcą, mecenasem Januszem Wojciechowskim
Witold Tomczak (z prawej) ze swoim obrońcą, mecenasem Januszem Wojciechowskim M. Weiss
Dziś Sąd Okręgowy w Kaliszu zdecydował, że sprawa byłego europosła Witolda Tomczaka, mimo przedawnienia, wróci na wokandę. Domaga się tego prokuratura argumentując, że przez 15 miesięcy chronił go immunitet. Proces został wydłużony do 4 października 2010 roku.

29 czerwca bieżącego roku Sąd Rejonowy w Ostrowie Wlkp. wydał postanowienie o przedawnieniu się sprawy bez wydania wyroku skazującego lub uniewinniającego oskarżonego. Warszawska Prokuratura Rejonowa Praga Północ dopatrzyła się jednak, że od chwili zdarzenia do momentu zrzeczenia się przez Tomczaka immunitetu upłynęło 15 miesięcy. A zgodnie z ustawą o wykonywaniu mandaty posła i senatora w tym czasie sprawa nie mogła się toczyć. Tym samym przedawni się ona dopiero w październiku przyszłego roku.

Sąd Okręgowy w Kaliszu, który rozpatrywał w środę zażalenie warszawskich śledczych wytknął błędy Sądowi Rejonowemu w Ostrowie Wlkp, uznając, że sąd pierwszej instancji wydając postanowienie dopuścił się obrazy kilku przepisów Kodeksu postępowania karnego, co z kolei skutkowało uchyleniem postanowienia o przedawnieniu sprawy.

Wydając decyzję o przedawnieniu sprawy ostrowski sąd oparł się na przepisach, które jednak nie dotyczyły posłów. - Od dnia ogłoszenia wyborów do dnia wygaśnięcia mandatu poseł nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej bez z gody Sejmu z zastrzeżeniem artykułu 8. ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, a mówi on, że zgoda nie jest wymagana w przypadku złożenia przez posła stosownego oświadczenia - mówiła w uzasadnieniu sędzia sprawozdawca Wiesława Klimowicz.

- Takie oświadczenie ówczesny poseł Witold Tomczak złożył. Artykuł 7a tej samej ustawy stanowi natomiast, że przedawnienie w postępowaniu karnym czynu objętego immunitetem nie biegnie w okresie korzystania z immunitetu. I postanowienia tego ostatniego przepisu uszły uwadze sadu pierwszej instancji, a miało to istotne znaczenie dla rozpatrzenia sprawy.

Również sam Witold Tomczak domagał się skierowania sprawy do ponownego rozpoznania, ale z powodu błędów jakie popełnił Sąd Rejonowy. Chodzi o fakt, że postanowienie o przedawnieniu sprawy zostało wydane pod jego nieobecność w sądzie spowodowaną pobytem w szpitalu.Kaliski sąd uwzględnił wnioski zarówno Witolda Tomczak oraz prokuratury. Oznacza to, że sprawa wraca więc do Sądu Rejonowego w Ostrowie Wlkp, a sąd będzie miał niespełna rok, aby doprowadzić proces do końca, czyli wydać wyrok skazujący lub uniewinniający Witolda Tomczaka.

- Trzeba też zauważyć, że proces z różnych przyczyn trwał zbyt długo. A w gruncie rzeczy był on bardzo prosty. Za znieważenie policjantów skazanych zostało dziesiątki tysięcy ludzi w całym kraju i w żadnym przypadku sprawy nie toczyły się przez 10 lat - podsumowuje Adam Wróblewski z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wlkp, który przed sądem reprezentował Prokuraturę Rejonową Warszawa Praga Północ.

Po przegranej batalii wyborczej do Europarlamentu Witold Tomczak nie udziela się społecznie i starannie unika kontaktów z dziennikarzami. Zapytany o swoje dalsze plany mówi, że nigdy nie należał do żadnej partii i tego zamierza się trzymać. Odmawia też rozmowy na temat życia prywatnego i dzisiejszego posiedzenia w swojej sprawie. - Decyzja jest w gestii sądu i jemu to zostawmy - ucina rozmowę były eurodeputowany i odkłada słuchawkę.

Podczas tegorocznych wyborów jego komitet, Prawica Rzeczpospolitej, nie przekroczył wymaganego progu. Oznaczało to koniec jego kariery parlamentarnej, którą zaczął pracując w wiejskim ośrodku zdrowia w podkępińskim Opatowie. - Jako lekarz pan Tomczak był bardzo dobry. Wielu osobom pomógł. Sam się u niego leczyłem. Niestety, od czasu, gdy został posłem, zaprzestał praktyki w naszej wiosce - mówi sołtys Opatowa Grzegorz Adamski.

Posadę lekarza Tomczak zwolnił po zdobyciu w 1997 r. mandatu poselskiego. Jeszcze przez jakiś czas zajmował z rodziną mieszkanie służbowe w budynku ośrodka zdrowia. Potem się wyprowadził, nikogo nie wtajemniczając w swe plany.

Tomczak został pociągnięty do odpowiedzialności za znieważenie policjantów. W 1999 r. ówczesny poseł LPR odwoził nocą do Ostrowa znajomych. Wjechał pod prąd w jednokierunkową ulicę Gimnazjalną. Zatrzymany przez policję, zażądał wylegitymowania się. Spotkawszy się z odmową, odjechał. Stróże prawa wytropili go jednak przy ulicy Kościuszki. Według nich był agresywny. Miał powiedzieć "mam cię w d... palancie" i "odpier...cie się palanty".

Awantura skończyła się na założeniu kajdanek i przewiezieniu Tomczaka do komendy. Po sporządzeniu notatki został zwolniony. Poseł przyznał się tylko do złamania przepisów drogowych. Zapewniał, że nikogo nie znieważył. Chroniony immunitetem mógł być spokojny o swój los. Do tego stopnia, że w 2000 r. w warszawskiej Zachęcie zniszczył pracę wyobrażającą meteoryt przygniatający Jana Pawła II. Rok później został na nowo wybrany posłem, a trzy lata później uzyskał mandat eurodeputowanego. Sprawa "palantów" na długi czas ugrzęzła w szufladach. Nabrała tempa dopiero trzy lata temu.

Ponad 30 rozpraw nie wystarczyło jednak, by orzec o winie Witolda Tomczaka. Zaważyła na tym przede wszystkim jego częsta absencja. Tłumaczył się ważnymi obowiązkami w euro-parlamencie i wyjazdami zagranicznymi. Gdy sąd chciał przesłuchać jego synów, utrzymywał, że nie wie, gdzie oni są. Seriami nadsyłał zwolnienia podpisane przez lekarza sądowego z Wrocławia. Sąd zlecił badanie ich prawdziwości, ale biegły wysłany do domu posła zastał zamknięte drzwi.

Tomczak wielokrotnie starał się o wyłączenie sędzi Małgorzaty Zimorskiej-Abdullaev od prowadzenia sprawy. Zarzucał jej kpiące uśmieszki, upokarzanie jego i obrońców, lekceważący ton i niechęć do jego poglądów religijnych. Najbardziej gorąca rozprawa odbyła się w lutym br., gdy z sali trzeba było usunąć głośno protestujących adwokatów Tomczaka i jego zwolenników śpiewających Rotę. Kilka dni później sędzia otrzymała anonimowe pogróżki. Sprawcy nie odnaleziono, ale następne rozprawy toczyły się przy zachowaniu szczególnych zasad bezpieczeństwa.

Inni politycy też lekceważą sąd
Lekceważenie sądu jest domeną polityków, którzy z racji pełnionej funkcji lubią stawiać się ponad prawem. Ale żaden z nich nie dorównał fantazją Zdzisławowi W., który - by uniknąć wyroku, dwukrotnie sfingował własną śmierć. Politycy walczą inaczej.
Była posłanka Renata Beger podczas pierwszego procesu w Pile, była tak "obciążona" obowiązkami, że mogłaby przychodzić na rozprawy tylko w niektóre soboty i niedziele. Natomiast były poseł Józef Skowyra i jego żona zamiast stawiać się w sądzie, zawzięcie produkowali pisma, przedłużające postępowanie. Po przegranej postanowili domagać się od sądu 160 tysięcy złotych za "krzywdę".
Za unikanie sądu najsurowiej zapłacił były dyrektor urzędu pracy w Poznaniu. Za to, że chory poszedł na mecz, a na rozprawę - nie, trafił do aresztu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski