Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaliszanie kibicowali we Francji i Kalisz [FOTO, WIDEO]

Mariusz Kurzajczyk
Obejrzenie na żywo meczu mistrzostw Europy to marzenie wielu kibiców, które udaje się spełnić tylko nielicznym. Mecze pierwszej rundy z Niemcami i Ukrainą obejrzała m.in. grupa fanów z Kalisza. W tym niżej podpisany.

Droga na trybuny Saint Denis była długa i wyboista, bo przy pierwszym losowaniu biletów nam się nie powiodło, mimo że aplikowaliśmy wszyscy z osobna. Nie ma się jednak co dziwić. Mimo że stadion pod Paryżem mieści 80 tysięcy fanów, na mecz z Niemcami była rekordowa duża, według gazet największa ze wszystkich spotkań fazy grupowej liczba aplikacji. Potem jednak była dogrywka i dzięki szybkiej reakcji udało się kupić te przedmioty pożądania. Na miejscu okazało się, że bilety są także u polskich i francuskich koników. O ile kilka godzin przed meczem większość nich kazała sobie słono płacić, to przed ostatnim gwizdkiem trafił się i taki, który był gotów sprzedać wejściówkę w cenie detalicznej, co jest o tyle dziwne, że w tłumie cały czas krążyli kibice z wypisaną na kartonie informacją: Kupię bilet!

Stade de France w podparyskim Saint Denis to ogromny obiekt, zbudowany specjalnie na mistrzostwa świata 98. Potem był on świadkiem wielu innych pamiętnych meczów, jak choćby finał Champions League, w którym Barcelona pokonała Arsenal. Jeśli chodzi o jego zalety, niewątpliwie największą jest stosunkowo krótka droga z trybun na zewnątrz. Nam wyjście zabrało około minuty. Co z tego, skoro Francuzi nie wymyślili, jak w miarę komfortowo przetransportować kibiców spod stadionu dalej i pokonanie kolejnych kilkuset metrów zabrało nam... godzinę. Policja uznała bowiem, że wszystkich kibiców należy wypuścić przez jeden wąski most w kilkusetosobowych grupach. My byliśmy w trzeciej grupie, ale ostatnie opuszczały okolice Stade de France na pewno grubo po północy.

Nim jednak dotarliśmy na stadion, jak przystało na nieklasycznych kibiców, zwiedziliśmy Saint Denis. Zanim zbudowano tu słynny obiekt sportowy, miasteczko znane było przede wszystkim z bazyliki, w której chowano królów francuskich począwszy od Chlod-wiga I. Wprawdzie w XVIII wieku tłuszcza rewolucyjna wywlokła ich szczątki i zakopała w okolicznych rowach, ale z czasem to, co udało się uratować, wróciło do świątyni i zostało pochowane w kilku trumnach. W rewolucyjnym szale nie udało się na szczęście zniszczyć samej bazyliki, która jest pierwszą budowlą gotycką w Europie i nadal, mimo że obecnego kształtu nabrała przed 900 laty, wygląda imponująco.

Tym niemniej, mimo że był weekend, zwiedzających było jak na lekarstwo. Tego dnia zdecydowaną większość turystów stanowili kibice, którzy od samego rana urzędowali w licznych barach i kafejkach. Największą popularnością cieszyły się te, w których - zwyczajem hiszpańskim - papierki, pety i inne śmieci można było rzucać na podłogę, skąd je co jakiś czas obsługa zbierała, używając do czyszczenia posadzki drewnianych wiórów.

Co uderza świeżego przybysza z Polski, to ciemna karnacja mieszkańców Saint Denis. Podczas spaceru ulicami miasteczka nie udało się nam spotkać „białych twarzy”, nie licząc fanów z Polski i z Niemiec.

Trudno w to uwierzyć, ale przed II wojną światową liczną, a może najliczniejszą tu mniejszością byli... Polacy. Pozostała po nich jedynie misja katolicka i kościół, w którym nadal odprawiane są nabożeństwa.

Jeżeli chodzi o sam mecz, to na pewno w telewizorach było słychać ryk „Jesteśmy u siebie” i kilka razy chóralnie odśpiewany hymn. Polacy zajęli mniej więcej jedną czwartą stadionu w grupie zwartej, ale w pozostałej części obiektu, poza strefą niemiecką, wprost roiło się od biało-czerwonych koszulek, flag i szalików. Co ciekawe, nierzadko dochodziło do bratania się polskich i niemieckich kibiców, także po meczu, czemu zapewne sprzyjał remisowy wynik.

Kilka dni potem spora kaliska grupa wylądowała w Marsylii, aby obejrzeć ostatnią grupową potyczkę Polaków z Ukraińcami. W przeciwieństwie do Saint Denis, które żyło mistrzostwami tylko tuż przed i tuż po meczu, Marsylia w całości została opanowana przez fanów, przede wszystkim tych z Polski. Nasi rodacy zebrali się najpierw w porcie, odśpiewali - jak żeby inaczej - hymn, po czym gigantyczny tłum przemaszerował na stadion.

Stade Vélodrome jest mniejszy od Stade de France, więc też łatwiej było go opanować. Polskim fanom sytuację ułatwili gracze Ukrainy, którzy przegrali dwa pierwsze mecze i nie mieli szans na awans do kolejnej rundy. W tej sytuacji wielu ich fanów albo w ogóle nie poleciało do Marsylii, albo przed meczem sprzedawało wejściówki, a chętnych nie brakowało. W tej sytuacji stadion został zdominowany przez naszych rodaków.

- Jeżdżę na mecze reprezentacji, ale to, co się działo w Marsylii, jest nie do opisania. Takiego fantastycznego dopingu w meczu wyjazdowym jeszcze nie przeżyłem, było wprost fenomenalnie - twierdzi kaliszanin Michał Grenda, który zadbał o to, aby wśród wielu flag zawisła także ta z napisem „Kalisz”.

Niestety, flaga „przydała się” jakiemuś kibicowi i po meczu znikła. Strata była o tyle łatwiejsza do przełknięcia, że Polska pokonała Ukrainę 1:0.

A flagę trzeba będzie zamówić, bo jesienią ruszają eliminacje tym razem do mistrzostw świata, podczas których polskich kibiców na pewno nie zabraknie na stadionach w Danii, Rumunii i Czarnogórze, ale także w Armenii i w Kazachstanie. My też się tam wybieramy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski