Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kariera Aleksandra G. Od esbeka, przez biznes i politykę, do zabójstwa Ziętary [SYLWETKA]

Łukasz Cieśla
Kariera Aleksandra G. Od esbeka, przez biznes i politykę, do zabójstwa Ziętary
Kariera Aleksandra G. Od esbeka, przez biznes i politykę, do zabójstwa Ziętary archiwum polskapresse
Czy były poznański senator, niegdyś najbogatszy Polak - Aleksander G. - stoi za zbrodnią na młodym dziennikarzu? Kim jest człowiek, któremu śledczy zarzucają namawianie do zabicia Jarosława Ziętary? Aleksander G. został właśnie aresztowany przez sąd, który uznał, że śledczy zebrali mocne dowody na winę biznesmena z Poznania.

Pracujący w "Gazecie Poznańskiej" Jarosław Ziętara zniknął nagle, 1 września 1992 roku. Aleksander G., dziś podejrzany ws. podżegania do zabójstwa dziennikarza, był wtedy u szczytu swojej kariery. Otoczony byłymi policjantami, pracownikami służb, a potem ludźmi z półświatka, prowadził liczne biznesy. Stworzył sieć kantorów, biuro ochrony, otwierał stacje paliw, zarządzał spółką Art-B, znaną z afery tzw. oscylatora. Bez wątpienia stał się jedną z twarzy rodzącego się wtedy w Polsce kapitalizmu.

Stworzeniu fortuny przez Aleksandra G. do dziś towarzyszą olbrzymie kontrowersje. Z jego wypowiedzi dla mediów wynika, że po prostu miał "głowę na karku", czytał dokumenty, czasami korzystał z podpowiedzi znajomych. Znajomość z półświatkiem? Twierdzi, że mógł nie wiedzieć, że któryś z jego rozmówców jest np. groźnym przestępcą z gangu pruszkowskiego.
Jednak inny obraz wyłania się, kiedy prześledzi się jego życiorys i kontakty. Właśnie z ludźmi z półświatka czy PRL-owskimi służbami, z którymi zresztą sam współpracował.

Zanim został "szanowanym biznesmenem", słynnym "panem Walizeczką", w latach 60. kończył Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Lenizmu. Pracował jako wychowawca w więzieniu, działał w partii, w latach 70. przez kilka miesięcy pracował w SB. Tę współpracę wzniośle tłumaczył, że chciał poznać metody bezpieki, która kiedyś zaszczuła jego ojca.

W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" twierdził też, że służby przepuściły go do pracy przez pomyłkę. Bo rzekomo myślały, że jak przechodzi ze służby więziennej, to jest swój.

- A ja byłem bardzo obcy. Jaki narobili sobie pasztet, zorientowali się dopiero, kiedy z SB odchodziłem - zapewniał Aleksander G. w wywiadzie udzielonym w 2009 roku, krótko po wyjściu z więzienia. Siedział tam 8 lat m.in. za wyłudzenia podatków.

Jednak były pracownik PRL-owskich służb, który pamięta G. z czasów jego pracy w SB, przedstawia zupełnie inny obraz.

- Pułkownik Jeleń, ówczesny szef, bardzo dbał o dyscyplinę. Z kolei Aleksander G. lubił obnosić się z bronią - taki typ kowboja.
Po kolejnym ostrzeżeniu w końcu wyleciał ze służby. Płk Jeleń uważał, że G. "jest psychiczny", czyli nieobliczalny i takiego człowieka nie warto u nas trzymać. Bo może coś wywinąć. Pamiętam, że został wydalony z SB jako nieprzydatny do służby. Potem jednak był "obrabiany" przez różnych ludzi ze służb. Stał się "kaowcem", czyli kontaktem operacyjnym - opowiada nam były pracownik PRL-owskich służb.

Jak "bardzo obcy" w służbach był przyszły senator, świadczy jego kolejna przygoda, tym razem z wywiadem PRL-owskim.
W jednej z rozmów "Gazeta Wyborcza" wyciągnęła mu, że w latach 80. został zarejestrowany jako agent o pseudonimie "Witek". Przy czym wywiad miał zastrzeżenie do informacji składanych przez biznesmena. Ponoć traktował tę współpracę jako osłonę dla swoich interesów.

On sam swoimi kontaktami niespecjalnie się chwalił. Także wtedy, gdy zaczął działać w polityce. Wstydził się przeszłości? W wywiadzie dla gazety bronił się, że w oświadczeniach ogólnie informował o swojej pracy dla resortu spraw wewnętrznych. - Nikt o szczegóły nie pytał - tłumaczył się Aleksander G.

Druga połowa lat 80. to okres stopniowego rozwoju jego biznesów, etap nawiązywania ważnych kontaktów. I znów oddajmy głos byłemu funkcjonariuszowi PRL-owskich służb.

- Aleksander G. z jednej strony był człowiekiem nieobliczalnym, ze skłonnościami do mitomanii, z wielkim mniemaniem o sobie, lubiącym broń. Ale też na swój sposób był mądry, cwany. Potrafił się ustawić. W latach 80. służby "zadaniowały" go, gdy wyjeżdżał w interesach np. do Niemiec. Przez centralę wywiadu cywilnego w Warszawie wkręcił się potem w świat ówczesnej polityki. Poznał się z wpływowym wicepremierem Ireneuszem Sekułą. Był cenny dla różnych osób, bo potrafił się odwdzięczyć. A ludzie byli łasi na pieniądze. Gdy potem niektórzy ze służb szukali pracy, bo np. zostali negatywnie zweryfikowani, pracę dał im właśnie G. Na przykład na stacjach benzynowych Esso, które ściągnął do Polski. Do dziś niektórzy od nas zostali w branży paliwowej.

Na stacjach Esso będzie później tankować poznańska policja. Bezpłatnie. Aleksander G. zostanie jednym z jej prywatnych sponsorów. Dziennikarzom będzie tłumaczył, że policja przeżywała trudny okres i brakowało jej pieniędzy.

Finansowy skok przedsiębiorcy i jednocześnie człowieka służb, nastąpił w 1989 roku. Gdy władze uwalniają handel walutą, Aleksander G. przy granicy w Świecku otwiera pierwszy w Polsce kantor. Kolejne wyrastają jak grzyby po deszczu. Walutę skupuje także od cinkciarzy. Wtedy właśnie zyskuje pseudonim "Pan Walizeczka", do której chowa walutę od cinkciarzy.

W 1990 roku zostaje uznany za najbogatszego Polaka. Przez kolejne lata będzie panowało przekonanie, że kantory otworzył dzięki przyzwoleniu władz i PRL-owskich służb specjalnych.

Tym bardziej że nie dało się ukryć jego komitywy z ówczesnym wicepremierem Ireneuszem Sekułą. To również były agent, późniejszy polityk SLD, szef Głównego Urzędu Ceł. Sekuła zginie w 2000 roku. Oficjalna wersja mówi o samobójstwie. Jednak strzały oddane w brzuch rodzą teorię, że polityka, mającego rozległe kontakty w różnych kręgach, po prostu ktoś zabił. Może za długi, może za inne sprawy.

Kantory to tylko jedna z aktywności "Pana Walizeczki". W związku z brakiem autostrad w Polsce, planuje wozić samochody z Zachodu na Wschód przy użyciu kolei. W 1994 roku Aleksander G. wraz z poznańskimi zakładami Cegielskiego podpisuje nawet umowę o powołaniu spółki. Auta z zachodniej Europy mają trafiać do WNP. Z planów spółki niewiele jednak wychodzi. Stworzył także biuro ochrony Sezam. Do niego również rekrutuje ludzi "z resortu". Ściąga poznańskich policjantów - antyterrorystów. Niektórzy zostają jego osobistymi ochroniarzami. Aleksander G. sam także nosi broń. W końcu Polska z początku lat 90. to dla niektórych "dziki Zachód".

Firma Sezam istnieje do dziś. Choć obecnie dystansuje się od "pana Aleksandra", to nie zaprzecza związkom z nim. Dzwonimy do jednego z ważnych pracowników Sezamu. Początkowo rozmowa się nie klei.

- Pan G. rzeczywiście kiedyś tworzył naszą firmę. To dawne czasy. Nie byłem z nim w aż tak bliskich kontaktach. Za dużo o nim nie wiem - nasz rozmówca jest nieco zakłopotany. Prosi o niepodawanie nazwiska.

Ożywia się, gdy pytamy, czy prawdziwa jest opinia, że Aleksander G. miewa skłonności do mitomanii, do autokreacji?

- O, tak, te głupoty, które czasami opowiadał... To doprowadziło go w końcu do zguby. Był też zagadkowy, tajemniczy - opowiada dawny bliski współpracownik Aleksandra G. w Sezamie. - Mimo to niedawna informacja o jego zatrzymaniu w sprawie Ziętary zwaliła mnie z nóg. Mam nadzieję, że to nieprawda. A jeśli jest inaczej, to, jak każdy człowiek, powinien odpowiedzieć za swoje czyny.

W połowie lat 90. w biurze Sezam doszło do zmian. Biznesmenowi, który zaczyna mieć kłopoty z prawem, powoli kurczą się interesy.

- Nie jest tajemnicą, że jego interesy przejął Maciej B. (w latach 90. doradca premiera Pawlaka, obecnie oskarżony ws. upadku Banku Staropolskiego). Można powiedzieć, że to była ucieczka z deszczu pod rynnę. Jednak nam w Sezamie udało się z tych układów wyodrębnić i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni - dodaje wieloletni pracownik tej firmy.

Były znajomy Aleksandra G. ze służb dodaje: - Co zgubiło G.? Nie odmawiając mu pewnych zdolności i dużego cwaniactwa, wielkie pieniądze, którymi zaczął obracać, oraz rozległe interesy, zaczęły go przerastać. To było ponad jego kompetencje. Gdybym ja teraz nagle dostał kilka milionów, też pewnie nie wiedziałbym, jak je mądrze ulokować. On się miotał.

Kiedy w 1992 roku ginie Jarosław Ziętara, Aleksandra G. obstawionego byłymi policjantami i agentami, w tej sprawie nikt nie niepokoi. W biznesie trwa już jednak jego powolna jazda po równi pochyłej. Zostaje zarządcą w spółce Art-B, znanej z jednej z największych afer finansowych III RP. Prokurator zaczyna deptać mu po piętach ws. przywłaszczenia wielomilionowego majątku spółki. Jednak Aleksander G. w 1993 roku zdobywa mandat senatora. Chowa się za immunitetem i na kilka lat "kupuje" sobie nietykalność.

Z czasem na jaw wychodzą jego kolejne dziwne kontakty. A to z poznańskim gangsterem "Makowcem", któremu dał alibi w jego sprawie karnej. Znajomość zostaje zawieszona, gdy "Makowiec" zostanie zatrzymany za zlecenie zabójstwa w poznańskiej restauracji. Wyrok odsiaduje do dziś.

Kolejni znajomi to "Pershing" i "Masa" z gangu pruszkowskiego. W 2000 roku "Masa", czyli Jarosław S., po zatrzymaniu idzie na współpracę ze śledczymi. Zostaje świadkiem koronnym. Opowiada między innymi o współpracy mafii z poznańskim senatorem.

- Wspólnie z nim rozkręcaliśmy interes polegający na handlu papierosami i wyłudzaniu podatków. Chodziło o działalność przy granicy z Niemcami. G. był bardzo poukładany w poznańskim półświatku. Zresztą nie on jedyny. Muszę przyznać, że Poznań to wyjątkowe miasto, jeśli chodzi o skalę powiązań tzw. biznesmenów z szarą strefą, z półświatkiem - przekonuje "Masa". - Do nas był wprowadzany przez "Dreksa" (chodzi o człowieka mającego obecnie proces za zorganizowanie luksusowych agencji towarzyskich w Poznaniu). Aleksander G. jasno dawał też do zrozumienia, że ma wsparcie WSI. To nie była mitomania z jego strony, żadna autokreacja. On naprawdę miał wtedy szerokie kontakty i możliwości.

W 2001 roku Aleksander G. zostaje zatrzymany. Chodzi o wyłudzenia, współpracę z gangiem pruszkowskim. Na wolność wychodzi po ośmiu latach. Za kratkami, ten były wychowawca więzienny, jest bardzo dobrze oceniany. Pisze wiersze, kolegów z celi uczy języków. Kiedy w końcu odzyskuje wolność, jest zdezorientowany. Wraca do innej rzeczywistości.

- Po wyjściu z więzienia wszystko mnie zaskakuje. Na ulicy nie ma polonezów, fiatów, a auta, które są teraz powszechne, kiedyś były luksusowe. Telefon komórkowy malutki, kultura SMS-ów jak w telegramach. Piszę do ludzi pełnymi zdaniami, a oni odpisują jakimiś skrótami. Na wystawach widzę dziwny telewizor, płaski. Są też technologie bezprzewodowe, których nie rozumiem, 5-letnie dziecko zapędza mnie tu w kozi róg - zwierzał się w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Próbuje trzymać dawny fason, ten sam, gdy był bogatym biznesmenem. Zachowuje się nieszablonowo, kreuje na zabieganego człowieka. Przed jednym z wywiadów stawia dziennikarzowi warunek, że rozmowa ma się rozpocząć o czwartej rano, bo niby jest tak zapracowany. I prosi przyniesienie cygar. Choć ich nie zapali, to jak potem tłumaczy, są przecież symbolem luksusu i stabilizacji. Twierdzi też, że zaraz leci prywatnym odrzutowcem do Stanów Zjednoczonych na ważne rozmowy biznesowe. Ale zamiast za oceanem, jest widziany niedaleko swojego domu, jak jedzie rowerem.

- Kiedy podczas rozmowy ze mną snuł plany na przyszłość, wyczułem, że żyje przeszłością i nie może przeboleć, że jego dawna gwiazda zgasła. Kiedy jednak wracał do dawnych czasów, operował wieloma faktami, które można było zweryfikować - opowiada Michał Kopiński, autor jednego z wywiadów z Aleksandrem G., które ukazały się w mediach po jego wyjściu z więzienia.

W tamtej rozmowie Aleksander G. sugeruje, że niemalże padł ofiarą organów ścigania. Tradycyjnie już pogrążające go zdarzenia próbuje przedstawić w korzystnym dla siebie świetle. Tak opisywał swoje problemy z prawem: - Najpierw puszcza się przecieki do prasy. Wtedy człowiek zaczyna się miotać, bo nie wie, o co chodzi. Ale smród jest coraz większy, ludzie nie chcą przecież kontrahenta z problemami. Sprawa jest rozwojowa, ale z czasem okazuje się, że nic z niej nie wychodzi. Więc stawia się kolejny zarzut. I facet siedzi. Głównie w aresztach, czekając na wyrok - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Twierdził także, że zaszkodziło mu wejście do polityki.

Aleksander G. po wyjściu na wolność próbuje wrócić do biznesu. Zakłada spółkę mającą działać w branży energetycznej, internetowej. Snuje plany. Po jakimś czasie jego znajomi, pamiętający go jeszcze z lat 90., skarżą się, że naciąga ich na te nowe biznesy. Mówią, że kiedyś zawsze płacił na czas, nosił drogie spinki, jeździł świetnymi samochodami, był typem "prezesa". Po wyjściu na wolność niewiele już z tego zostało. Zarzucają mu mitomanię, "ściemnianie" w interesach.

Aleksander G. zaczyna budzić coraz mniejsze emocje, odchodzi w zapomnienie. We wtorek wraca na czołówki serwisów informacyjnych, gdy zostaje zatrzymany ws. zabójstwa Jarosława Ziętary przed 22 laty. Prokuratura na razie nie informuje, kogo i dlaczego miałby namawiać do zabicia młodego dziennikarza z Poznania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski