W porównaniu z występem przed trzema laty w tej samej sali, gwiazda muzyki pop rodem z Gruzji była wszechstronniejsza: sięgnęła nie tylko po swoje piosenki, ale też po utwory z repertuaru The Cure i Jeffa Buckleya. I wszystkie dopasowała do swojej konwencji, śpiewając je w zwolnionym, sennym tempie.
Oczywiście były wyjątki. Bardzo dobrze wypadły najlepsze utwory z jej ostatniej płyty "The House": dwuczęściowy "The Flood" oraz "Tiny Alien", podczas którego na wielkim ekranie oglądaliśmy zabawne animacje w stylu gry komputerowej "Space Invaders". Równie ciekawe były efekty wizualne podczas "Red Baloons" i oczywiście w finale, skąpanym w bańkach mydlanych.
Scenografia jest Katie szczególnie potrzebna, bo wokalistka z Gruzji po prostu nie umie się ruszać na scenie, zwłaszcza, gdy śpiewa do mocno oddalonej, usadzonej na krzesełkach widowni. Arena jest do takich koncertów złem koniecznym - nie ma w niej atmosfery intymności, jaka w takich koncertach jest bezcenna, a filigranowa artystka była dla większości widzów po prostu niewidoczna.
Gdybym sam miał odpowiedzieć na pytanie z tytułu, powiedziałbym, że mnie Katie Melua jednak zanudziła. Nie odmówię jej talentu do świetnych piosenek, ale na tej estradzie nie udało się jej ich przekonująco sprzedać prawie 3 tysiącom widzów.
A Państwa znudziła czy zachwyciła? Prosimy o komentarze!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?