Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kilkanaście lat po straszliwym wypadku wciąż walczy o odszkodowanie w sądzie. Przez obstrukcję z biegłymi

Blanka Aleksowska
Blanka Aleksowska
Przez wypadek z udziałem pijanego policjanta Leszek Chabibudin stracił dotychczasowe życie. A w sądzie nie może wywalczyć odszkodowania.
Przez wypadek z udziałem pijanego policjanta Leszek Chabibudin stracił dotychczasowe życie. A w sądzie nie może wywalczyć odszkodowania. Aleksander Majdański/Gazeta Lubuska
W 2008 roku pan Leszek cudem przeżył przerażający wypadek samochodowy spowodowany przez kompletnie pijanego policjanta. Mężczyzna stracił zdrowie fizyczne, psychiczne, jakąkolwiek sprawność i zdolność do pracy - a wraz z tym całe dotychczasowe życie. Przez patologię sądowych biegłych, na których opinię oczekuje się wiele miesięcy lub latami, do tej pory nie doczekał się rozstrzygnięcia sprawy nawet w I instancji. Nie może wywalczyć adekwatnego odszkodowania ani renty, których potrzebuje.

Zdążyłem tylko pożegnać się z życiem… - wspomina tamten grudniowy wieczór 68-letni dziś Leszek Chabibudin. Pamięta olbrzymią siłę uderzenia, pękanie szyb i olbrzymi huk. Sekundę później - jak dodaje - auto, którym jechał wraz z czwórką innych osób, wylądowało w drzewie. Cała piątka, w tym 11-letnia dziewczynka, cudem przeżyła. Ale w istocie, dla pana Leszka był to koniec dotychczasowego życia.

Tragiczny wieczór

19 grudnia 2008 roku 53-letni wówczas Leszek Chabibudin przemierzał z czwórką znajomych autem jedną z dróg w Nowinach Wielkich. Był piątek, godzina 21. Mężczyzna siedział z przodu, w fotelu pasażera. Jechał z Kostrzyna w stronę Wałcza, gdzie miał odwiedzić dawno nie widzianą rodzinę - właśnie bowiem wrócił do Polski ze Stanów Zjednoczonych, gdzie od lat prowadził duży biznes.

Nagle jednak rozegrał się dramat, który zmienił całe dotychczasowe życie pana Leszka w piekło. Na drodze, na horyzoncie, pojawił się bowiem podejrzanie zachowujący się kierowca.

- Widzieliśmy, że zajeżdża nam drogę, chcieliśmy go minąć bezkolizyjnie, uniknąć tego… Ale nie było szans. Zjechał na nasz pas i uderzył w nas. Zdążyłem jeszcze przed uderzeniem podciągnąć nogi do góry i zakryć nimi klatkę piersiową, więc deska rozdzielcza zmiażdżyła mi całe nogi… To była olbrzymia siła, auto przejechało jeszcze z 5-6 metrów, prześlizgnęło się po asfalcie, wpadło przodem w dół, odbiło znów w górę… uderzyłem głową w dach, co zostawiło spore wgłębienie. Jaka to musiała być moc, że to zostało? - opowiada Chabibudin. Reszta pasażerów i kierowca również doznali dotkliwych urazów. Szczęśliwie przeżyli.

Sprawcą wypadku okazał się być kompletnie pijany policjant. Alkomat pokazał 2,3 promila. Szybko został wyrzucony z policji, po 20 latach służby.

Wszyscy uczestnicy kolizji trafili do szpitala. Także pan Leszek, u którego stwierdzono na samym początku urazy kończyn dolnych, prawej ręki, kręgosłupa, mostka i klatki piersiowej. Uszczerbek ten, spowodowany silnym uderzeniem, w połączeniu z naturalną degradacją zdrowia po wypadku i zmianami przychodzącymi z wiekiem oraz chorobami, sprawił, że mężczyzna jest dzisiaj kompletnie niepełnosprawny, unieruchomiony i niesamodzielny. Już w wyniku wypadku utracił sprawność, a mijające lata, wiek, zwiększająca się otyłość - jeszcze pogłębiły fatalną sytuację zdrowotną. Całości dramatu dopełnia bardzo kiepska kondycja psychiczna - zaburzenia lękowe i depresyjne, będące skutkiem nie tylko samego wypadku i stresu pourazowego, ale także niekończącej się walki z polskim wymiarem sprawiedliwości. Choć od wypadku minęło ponad 14 lat, mężczyzna nie doczekał się jeszcze finału sprawy w sądzie ani - co za tym idzie - renty i odszkodowania. Ubezpieczyciel pijanego policjanta, który wziął w sądzie "odpowiedzialność" za wypadek i ciężar pozwu, nie zamierza zapłacić.

Przed dramatycznym wypadkiem pan Leszek prowadził duży biznes w USA. Handlował luksusowymi alkoholami.
Przed dramatycznym wypadkiem pan Leszek prowadził duży biznes w USA. Handlował luksusowymi alkoholami. archiwum prywatne

Koniec życia

Od dnia wypadku mężczyzna nie jest w stanie pracować i mieszka w Wałczu. Jest kompletnie unieruchomiony w mieszkaniu. Nie wrócił już nigdy do Stanów Zjednoczonych, ani do Niemiec, gdzie też swego czasu mieszkał. - Nie wychodzę z mieszkania od 2008 roku, jestem tu cały czas - mówi nam przybity. Co stało się z jego amerykańską firmą spożywczo-alkoholową, którą prowadził? Kto ją przejął? - Nikt. Nic się nie stało. Nie wiem… - odpowiada. Porzucił mieszkania za granicą i cały biznes. Nie miał nawet możliwości go oficjalnie zamknąć.

To była duża działalność na całe Stany, sprowadzałem alkohole i towary z całego świata. Miałem wszystkie amerykańskie patenty i licencje - opowiada Chabibudin.

Od 14 lat pan Leszek utrzymywał się z oszczędności oraz pomocy rodziny i znajomych. Od kilku lat dostaje także polską i amerykańską emeryturę. I to tyle. Jest całkowicie niezdolny do pracy, stracił dobytek życia. Pijany policjant, który spowodował wypadek, przy wsparciu swojego ubezpieczyciela wypłacił po wypadku panu Leszkowi ok. 53 tysiące złotych. Ale biorąc pod uwagę bardzo zły stan zdrowia mężczyzny, pogłębiające się po wypadku choroby, utratę dorobku życiowego oraz ogromne straty finansowe, które ponosi codziennie od 14 lat - takie "odszkodowanie" to grosze. Tym bardziej, że kolizję spowodował mundurowy pod wpływem alkoholu. Jego sprawstwo nie budzi wątpliwości.

Dlatego pan Leszek - mimo całkowitej niepełnosprawności, braku sił fizycznych i psychicznej traumy - postanowił walczyć o sprawiedliwą i adekwatną rekompensatę. W 2012 roku wystosował oficjalny pozew do sądu, w którym domaga się od ubezpieczyciela ponad łącznie około 1,5 miliona złotych. To suma odszkodowania, zadośćuczynień i wyrównań szacowanych strat, które od dnia wypadku ponosi co dzień. Żąda także comiesięcznej renty. Wszystkie straty związane z porzuceniem biznesu, miejsca zamieszkania w USA, sprzętów, oraz całościową niezdolnością do pracy, są trudne do obliczenia. Sumy w pozwie są jednak dość precyzyjne i odnoszą się do konkretnych okresów po kolizji.

Galimatias w sądzie

Mimo, że od złożenia pozwu mija 11 lat, pan Leszek nie doczekał jeszcze żadnego sądowego rozstrzygnięcia nawet w I instancji. Przez patologie polskiego wymiaru sprawiedliwości, bardzo długie oczekiwanie na potrzebne opinie biegłych, ciągłe zastrzeżenia wnoszone do opinii biegłych i podważania ustaleń lekarzy, proces wciąż mozolnie się toczy. A Leszek Chabibudin od 14 lat tkwi w martwym punkcie.

Strona pozwana - czyli Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych "TUW", reprezentujące byłego policjanta - żąda oddalenia pozwu w całości. Nie zamierza zadośćuczynić krzywdzie pana Leszka i twierdzi, że jego pogarszający się stan zdrowia to efekt wieku i jego własnych zaniedbań. Mimo, że wina policjanta nie budzi wątpliwości, ubezpieczyciel od 11 lat próbuje go wybronić przed sądem i uciec od zapłaty odszkodowań.

Stan zdrowia Leszka Chabibudina i rokowania są złe. Większość opinii lekarskich, opinii biegłych sądowych stwierdza mniejszy lub większy związek tego stanu z przebytym wypadkiem. Ale jak go dokładnie oszacować? Szczególnie, gdy mijają lata? Zdaniem biegłych, których opinie dopuścił sąd, jak również tych, których o opinię poprosił sam pan Leszek, mężczyzna jest niezdolny do pracy, do samodzielnej egzystencji, a ten stan będzie się tylko pogarszał.

W toku postępowania ustalono, że konieczne dla wydania orzeczenia opinie biegłych dotyczą kilku specjalizacji medycznych - psychologii i psychiatrii, medycyny sądowej, neurologii, ortopedii i chirurgii. Z każdej z tych dziedzin potrzeba kilku ekspertyz. A to trwa w nieskończoność.

Problem jest taki, że na każdą opinię czeka się absurdalnie długo. Strony wnoszą swoje poprawki, zastrzeżenia, uwagi. Tak nie może być, to jest problem całego systemu i wymiaru sprawiedliwości, to koszmarnie przedłuża postępowania - mówi nam pełnomocniczka pana Leszka, mecenas Klaudia Mielczarczyk. Jak dodaje, proces będzie jeszcze trwał - może rok, może kilka lat.

Chabibudin, choć coraz starszy i słabszy, nie zamierza odpuścić. Chce doczekać końca procesu i odszkodowania za poniesione straty i kres normalnego życia. Podkreśla, że gdyby nie wypadek, wróciłby do USA i prowadził dalej swoją działalność, bo to jego powołanie i pasja. - Nie mam komu tego oddać. Nie każdy ma dryg do biznesu - mówi nam. Ciężko mu pogodzić się z tym, jak "działa" polski wymiar sprawiedliwości. Zapowiada, że wniesie sprawę przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. - To jest kpina, to jest chore! Żeby tak traktować człowieka, żeby podważano moją krzywdę, żeby lekarz zaprzeczał sam sobie w opinii? - mówi zdruzgotany. Ale chce walczyć. Dopóki ma resztki sił.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski