Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komunizm zniknie z poznańskich ulic?

Błażej Dąbkowski, Norbert Kowalski
Osiedle 40-Lecia PRL znajduje się w Czerwonaku. Jeśli nowe prawo zostanie przyjęte, na pewno zniknie
Osiedle 40-Lecia PRL znajduje się w Czerwonaku. Jeśli nowe prawo zostanie przyjęte, na pewno zniknie Grzegorz Dembiński
Senat proponuje dekomunizację przestrzeni publicznej w Polsce. Mieszkańcy Poznania nie chcą jednak zmieniać nazw swoich ulic. Mówią, że to oznacza tylko problemy.

Jest to trochę komunistyczna nazwa, ale ona mi nie przeszkadza. Nie przywiązuję do niej nawet żadnej wagi. Gdyby jednak doszło do dekomunizacji, to też nie byłoby problemu. Ulica może nazywać się jakkolwiek - opowiada Michał Taciak, mieszkaniec ul. Armii Ludowej w Poznaniu.

Z kolei Łukasz Skrzypek, kolejny z mieszkańców ul. Armii Ludowej dodaje: - Gdyby nazwa ulicy miała zostać zmieniona, to przystosowałbym się do nowej. Ale obecna nie jest dla mnie problemem.

Koniec z komunistycznymi ulicami?
Za kilka lat wszystkie ulice odwołujące się do czasów komunizmu mogą zniknąć z mapy Poznania. Wszystko z powodu projektu ustawy przygotowanego przez senatorów, który trafił już do sejmu. Nowa ustawa zakazywałaby propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej, w tym także ulic, placów i mostów. W Poznaniu nietrudno znaleźć przykłady takich miejsc. Mieszkańcy ul. Armii Ludowej o pomyśle senatorów nie słyszeli, lecz podchodzą do niego sceptycznie. Większości z nich przyzwyczaiła się do nazwy swojej ulicy i nie widzą potrzeby, by ją zmieniać, choć zdają sobie sprawę, że Armia Ludowa była w praktyce polskim komunistycznym wojskiem.

- W niej jednak też służyli ludzie, którzy walczyli i ginęli. W Szklarskiej Porębie również istnieje ulica Armii Ludowej i nikomu to nie przeszkadza. Co innego gdyby to miała być nazwa po jakimś działaczu komunistycznym czy np. Stalinie lub Leninie. A takie nazwy bardziej ogólne mogą sobie zostać - mówi Stanisław Kania.

W podobny tonie wypowiada się Lidia Wasilewska.

- Uważam, że ci, którzy walczyli o Polskę, zarówna z prawa, jak i lewa, powinni być uczczeni. Nie popieram pomysłu dekomunizacji. Czasami tak się w życiu ludzi zdarzyło, że chcieli walczyć o Polskę, ale po różnych stronach. Armia radziecka też nas częściowo wyzwalała i te sprawy historyczne powinny być zachowane - przekonuje.

- Jestem przeciwna zmianom nazw ulic również dlatego, że byłby to problem dla nas, mieszkańców, związany z wymianą dokumentów. Te wszystkie formalności byłyby najgorsze.

I to właśnie kwestie związane z koniecznością wymiany dokumentów były najczęściej podnoszonym argumentem przez mieszkańców. Część z nich mówiła też otwarcie, że tak naprawdę nie ma dla nich różnicy jaką nazwę będzie miała ulica, na której mieszkają.

Ulica Armii Ludowej nie jest jednak jedyną na osiedlu Wilczy Młyn, która odwołuje się do komunizmu. Około 200 metrów dalej znajduje się bowiem ul. Zygmunta Berlinga. Ten do 1939 roku był oficerem Wojska Polskiego. Po wrześniu 1939 roku znalazł się na obszarach zajętych przez Armię Czerwoną, a na początku listopada 1939 roku został aresztowany przez NKWD. Kiedy przebywał w obozie jenieckim w Starobielsku, do współpracy zwerbowało go NKWD. Od tego czasu Berling stał się prokomunistycznym działaczem i przekonywał do wizji odbudowy Polski przy ZSRR.

- Mnie ulica Berlinga w ogóle nie przeszkadza. To był jakiś generał, tak? Nie interesuję się zbytnio historią. Nie jestem jednak ani za, ani przeciwko dekomunizacji. Jak zmienią nazwę to zmienią, ale ja się do tego nie będę przyczyniał. A co będzie, to zobaczymy - opowiada Eugeniusz Ludwiczak, który mieszka na ul. Berlinga.

Swoje ulice w Poznaniu mają również Lucjan Szenwald oraz Marcin Kasprzak. Ten pierwszy był członkiem Komunistycznej Partii Polski oraz żołnierzem Armii Czerwonej. Zajmował się również poezją i publikował propagandowe artykuły stalinowskie. Obecnie jego ulica znajduje się na Świerczewie.

Z kolei drugi patron w latach 1885-1886 był organizatorem pierwszych kółek socjalistycznych w Poznaniu, a następnie współtwórcą Polskiej Partii Socjalno-Rewolucyjnej Proletariat. Od 1892 roku współpracował z rosyjskimi rewolucjonistami. Ulica nazwana jego imieniem jest z kolei na Łazarzu. Jednak i w tym przypadku nikomu do zmiany nazw się nie spieszy.

- To będą tylko problemy dla mieszkańców - mówi 17-letni Oskar Jóźwiak, który mieszka na ul. Kiedacza, niedaleko Szen-walda.

Natomiast 18-letni Marcin Klimaszewski, kolega Oskara, dodaje:

- Sam jestem z ulicy Okulickiego. Ta postać nie jest mi obca. Nie znałem wcześniej życiorysu Szenwalda, ale nie przeszkadza mi on jako patron - twierdzi nastolatek.

- Myślę, że dla młodszych pokoleń jest bez znaczenia, kto jest patronem. Ludzie mają znacznie poważniejsze problemy niż to. Nazwy te mogłyby zostać zmienione, ale to tylko kolejne kłopoty dla żyjących tutaj ludzi - opowiada za to 47-letni Maciej Bartoszewicz z Łazarza.

Dekomunizacja Róży
Bohaterka walcząca o prawa kobiet i robotników czy antypolska działaczka komunistycznej międzynarodówki? Na to pytanie w ubiegłym roku próbowali odpowiedzieć mieszkańcy Jeżyc, którzy zaangażowali się w obronę, jak i krytykę tablicy upamiętniającej działaczkę polskiego i niemieckiego ruchu robotniczego. W połowie marca 2015 r. działacze poznańskiego oddziału Stowarzyszenia Koliber pojawili się przy ul. Szamarzewskiego 21, to tam w 1903 r. mieszkała Róża Luksemburg, tam też, na elewacji kamienicy w 1963 r. zawieszono niewielką tablicę, która choć nadgryziona zębem czasu przetrwała do dzisiaj.

Młodzi aktywiści przygotowali nakładkę, którą zawiesili, przesłaniając wizerunek historycznej postaci: „Zagorzała przeciwniczka niepodległości Polski. Uważała jej odbudowę za mistyfikację, obliczoną na zdziczenie umysłowe w sferach nacjonalistycznej inteligencji polskiej” - czytali przechodnie, ale niezbyt długo, bo jeszcze tego samego dnia obrońcy Róży Luksemburg zdążyli ją zerwać. Plan Kolibra zakładał jednak coś więcej, czyli trwałe usunięcie pamiątki po ustroju sprzed 1989 r., co ostatecznie się nie udało, choć sama inicjatywa wzbudziła ferment w sieci.

Mateusz Gilewski, prywatnie mieszkaniec Jeżyc, a formalnie działacz prawicowego stowarzyszenia twierdzi, że nie wszystko jeszcze stracone i w nowej ustawie dekomunizacyjnej dostrzega szansę na trwałe usunięcie z ulic, skwerów, placów nazw kojarzących się z komunizmem.

- Czekamy na rozstrzygnięcia prawne tej kwestii. Jeśli ustawa przejdzie, znów ruszymy z pisaniem petycji do Urzędu Miasta - zapowiada. Co prawda na Kolibra po happeningu spadła lawina krytyki, ale Gilewskiego, jak sam twierdzi, w żaden sposób nie zdemotywowała do podejmowania kolejnych inicjatyw. Czy był zdziwiony, gdy oskarżono go o zawłaszczanie tablicy?

- Ani trochę - śmieje się, i zaraz dodaje: Wystarczy spojrzeć szerzej na nasze społeczeństwo, prawda jest taka, że polaryzacja w ostatnich latach nastąpiła w wielu wymiarach życia. Dlatego też nie zdziwiła mnie ocena naszych adwersarzy, próbujących zrobić z Róży Luksemburg bohaterkę broniącą praw kobiet i wybitną ekonomistkę. Byłem zaskoczony jedynie tym, że zwolennicy pozostawienia tablicy kierowali się silnymi emocjami i nie trafiły do nich żadne argumenty.

Te płynące z ust członków Kolibra w ogóle nie trafiają do przedstawiciele Rady Osiedla Jeżyce, ci już w ubiegłym roku uznali, że Róża ma zostać. - I na tym stanowisku niezmiennie stoimy - zdecydowanie stwierdza Aleksandra Sołtysiak-Łuczak, przewodnicząca RO i szefowa Stowarzyszenia Kobiet Konsola. - Jestem dumna, że w mojej dzielnicy znajduje się tablica poświęcona osobie, która walczyła o prawa kobiet - dodaje.

Rewolucjonistki broni też Agnieszka Chlebowska, animatorka kultury z Jeżyc.

- Róża Luksemburg była postacią wielowymiarową, a „patrioci”, którzy mają kompleks niedocenienia Polski i myślą przez pryzmat granic i uprzedzeń, nie zobaczą innych perspektyw. Kompleks zrobiony z Polski. Nie mój. Ich - taki „narodowy” - mówi, przytaczając fragment broszury „W obronie narodowości” wydanej w 1900 r. przez komunistyczną działaczkę: „Na lud polski uczyniony został nowy zamach ze strony rządu pruskiego! Przez rozporządzenie ministra oświaty Studta wytępione zostają ostatnie resztki polskiego języka ze szkół miasta Poznania; jedyna dotychczas po polsku wykładana nauka religii będzie odtąd również po niemiecku nauczana!”.

- Została zamordowana w Berlinie przez nacjonalistyczne bojówki Freikorps. Jeden ze śmiertelnych ciosów został zadany jej tuż po wyjściu z kamienicy. Ciało wrzucono do Landwehrkanal. Dziś jest tam pomnik, który zdobią przynoszone kwiaty. Tymczasem w Poznaniu nieznana organizacja, w ubiegłym roku zapowiedziało lekcje edukacyjne wokół postaci Róży Luksemburg. Lekcje stronnicze, które miały dowieść słuszności ich działań zmierzających do zdjęcia tablicy upamiętniającej Różę. Czy się odbyły? Nie wiem. Mieszkańcy nic o nich nie słyszeli, nie brali w nich udziału, nikt ich nie zapraszał - kończy A. Chlebowska.

Próba nacisku na władze miasta rozpoczęła się jednak kilka miesięcy wcześniej, pod koniec 2014 r. od akcji zbierania podpisów w trakcie sesji Rady Miasta. Głosu poparcia stowarzyszeniu i prowadzonej przez nie akcji „Goń z pomnika bolszewika” poparcia udzieliło 6 radnych PO, jeden radny PiS oraz poseł tej formacji Tadeusz Dziuba. Wtedy też zapowiedziano... pogonienie Róży Luksemburg, mimo jednoznacznie negatywnego stanowiska Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków.

„Jest to niebezpieczna, wręcz orwellowska próba wymazywania historii, manipulowania nią w imię propagowania „jedynie słusznych racji” i odrzucania przekonań, które pozwalają sobie być odmiennymi. Na fali takiego właśnie sposobu myślenia zburzono w Poznaniu w ostatnich latach pomnik Karola Świer-czewskiego, który stanowił bardzo przemyślaną kreację przestrzenną, autorstwa dwojga uznanych rzeźbiarzy poznańskich: Anny Krzymańskiej i Ryszarda Skupina” - odpowiadało Biuro na pismo zaniepokojonych działaniami Kolibra animatorów kultury z Jeżyc.

Jestem dumny
Tej przemyślanej kreacji przestrzennej nie dostrzegał Norbert Napieraj, były radny miejski. W pomniku widział raczej symbol uciemiężenia Polski przez Sowietów i zaraz po tym, jak w 2006 r. trafił do Rady Miasta rozpoczął zwycięską batalię z gen. Świerczewskim, znanym m.in. z odmawiania prawa łaski żołnierzom AK skazanym na śmierć. Zaczęło się od interpelacji i zapytań podczas sesji, a zakończyło 8 czerwca 2009 r. wizytą ciężkiego sprzętu przy ul. Grochowskiej.

- Nie było to takie łatwe do przeprowadzenia, ale dziś jestem dumny, że dopiąłem swego - komentuje po latach Napieraj. - Część mieszkańców, a także urzędników nie była pozytywnie nastawiona wobec mojej propozycji. W urzędzie brakowało determinacji, dlatego bardzo pomogła interwencja śp. wiceprezydenta Poznania Macieja Frankiewicza - wspomina były radny.

Napieraja wspierali kombatanci Armii Krajowej, ale sceptyczny wobec jego wizji okazał się nawet proboszcz parafii Św. Jerzego, znajdującej się tuż za pomnikiem, apelujący o zachowanie „pomników przeszłości”.

- Ksiądz bał się urbanistycznego nieładu po zburzeniu monumentu, sądził, że będą się tam gromadzić osoby spożywające alkohol czy narkotyki - opowiada były radny.

Koncepcje dotyczące przyszłości pomnika przez blisko 4 lata kłótni o komunistycznego generała zmieniały się kilkakrotnie, trwało przeciąganie liny, wojna na słowa oraz gesty. Obywatelski Ruch Obrony Pomników i Pamiątek Tradycji Lewicowych w Wielkopolsce nie chciał dopuścić do jego likwidacji, część polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz proboszcz postulowali przerobienie go na pomnik Victorii Grun-waldzkiej, z kolei członkowie Stowarzyszenia Ulica apelowali o dodatkowe uhonorowanie Świerczewskiego i umieszczenie na monumencie dodatkowej tabliczki ku czci uczestników wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936-1939 (gen. Świerczewski walczył przeciwko rebelii gen. Franco).

Pomnik stał się świetnym narzędziem do walki politycznej oraz kampanii wyborczej, nawet wtedy, kiedy radni zadecydowali o jego rozbiórce, przekazując na ten cel 300 tys. zł. Na wiosnę 2009 r. pojawili się pod nim prominentni działacze lewicy w międzynarodowym składzie, począwszy od Marka Siwca, walczącego o mandat Parlamentu Europejskiego, przez posłankę Krystynę Łybacką, aż po Hiszpana Miguela Angela Martineza, ówczesnego wiceprzewodniczącego PE z Grupy Europejskich Socjalistów.

- Nie chcemy poprawiać metryki gen. Świerczewskiego, chcemy tylko, aby oddać szacunek człowiekowi, który walczył za Polskę, w którą wierzył - mówił wtedy Siwiec, dodając, że jest wdzięczny wszystkim radnym, którzy zagłosowali przeciwko „tej i głupiej i durnej decyzji”.

- Ten teren tylko na tym zyskał - przekonuje Norbert Napieraj. - Mieszkańcy zyskali zieleń i dodatkowe miejsce do spacerów.

- Nie żałuję decyzji o usunięciu pomnika, ale dziś jestem o te kilka lat mądrzejszy i emocje wokół pomnika były zbyt gwałtowne. Dziś powinniśmy o reliktach przeszłości dyskutować w inny sposób, bo nie ulega wątpliwości, że mroczne postaci występowały w historii Polski po prawej i lewej stronie sceny politycznej. Natomiast nie ulega wątpliwości, że kreatury mające krew na dłoniach powinny raz na zawsze zniknąć z przestrzeni publicznej - podsumowuje Krzysztof Mączkowski, były radny PiS.

Współpraca: Marcin Karabasz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski