Ich setlista nieszczególnie się zmienia. Można wręcz powiedzieć, że sporo w niej rutyny. Jednak ta muzyczna rutyna wciąż potrafi przyciągnąć na koncert Deep Purple kilkutysięczną publiczność. Oczekiwania tej ostatniej są prawdopodobnie największym problemem zespołu. Bo nie sposób zadowolić każdego - zwłaszcza, gdy w repertuarze ma się tyle żelaznych hitów. A żelazo, jak wiemy, bywa ciężarem.
Dało się słyszeć opinie, że to najlepszy spośród polskich występów Purpli w ostatnich latach. Ale były też głosy zupełnie odrębne. Choć ostatnim razem widziałem Brytyjczyków ponad dziesięć lat temu w katowickim Spodku, potrafię zrozumieć jednych i drugich. Bo czwartkowy wieczór miał momenty bardzo dobre, ale nie wystrzegli się muzycy dyskusyjnych zagrywek.
Koncertem w Arenie, Ian Gillan i jego koledzy promowali swoje dziewiętnaste dzieło - ubiegłoroczną płytę "Now What ?!". I to właśnie materiał z tej płyty tworzył niejako kręgosłup wczorajszego show, choć bogato przeplatany najpopularniejszymi kompozycjami z ponad 40-letniej kariery grupy.
Godzina 21. Z głośników gra złowrogie, klawiszowe intro. Po chwili zasłaniająca scenę biała kurtyna opada, a ukazujący się fanom Purple serwują pierwsze takty "Apres vous". Tuż po nim kilka nieśmiertelnych staroci: "Into the Fire", "Hard Lovin' Man", "Strange Kind of Woman". Już w tym pierwszym słychać, że Ian Gillan nie zawsze "wyciąga" wysokie rejestry, a czasem je nawet opuszcza. Jego głos dużo lepiej wypada w nowym repertuarze, co udowodniły niemal najcięższy w całym zestawie "Vincent Price", mój osobisty faworyt "Uncommon Man" i poświęcony Jonowi Lordowi "Above and Beyond". Zresztą kompozycje te prezentują się na żywo tak dobrze nie tylko z uwagi na wykonawstwo, ale przede wszystkim grane są z autentycznym zapałem. Nie obraziłbym się, gdyby w czwartek, zabrzmiało więcej piosenek z "Now What ?!"
- Minęła już prawie godzina, a oni nic jeszcze nie zagrali - _mówi do swojego kolegi stojący koło mnie fan. Tym "czymś" zapewne jest wyczekiwany "Smoke on the Water", albo inny stały punkt gry. Nie ma się zresztą co dziwić - wszyscy lubimy piosenki, które już słyszeliśmy Problem polega na tym, że te stałe punkty gry wypadły w porównaniu z nowościami blado, zagrane jakby na pół gwizdka. Zawiodło bez wyrazu spuentowane wykonanie "Perfect Strangers", w którym wokalne niedomagania Gillana dawały o sobie znać bodaj najbardziej. Wbrew temu, co mówił w wywiadzie, również inne epokowe numery - "Space Truckin'", "Smoke on the Water" czy bisowy "Black Night"_ - sprawiały wrażenie bardziej zła koniecznego, niż czegoś, co wciąż wykonują z pełnym zaangażowaniem.
Nieodłącznym elementem koncertów Deep Purple są improwizacje i instrumentalne solówki, które dziś zdają się odchodzić do lamusa. O ile rozbudowana partia Iana Paice'a w "The Mule" potwierdziła jego status jednego z najlepszych rockowych bębniarzy, a gitarowo-klawiszowe dialogi Steve'a Morse'a i Dona Aireya traktuję jako interesujący ozdobnik, o tyle klawiszowe popisy tego ostatniego - zwieńczone "Mazurkiem Dąbrowskiego" - zabrzmiały lekko kuriozalnie.
Po godzinie i 50 minutach Purple opuścili scenę. Doceniam kolejną powtórkę z rockowej historii, ale znacznie ważniejsze było to, że Brytyjczycy pokazali tego wieczoru swoje współczesne, bardzo szlachetne oblicze. Bynajmniej nie gorsze niż to wykute w skałach na okładce "Deep Purple In Rock".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?