Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kórnik: Zabetonowali go żywcem. We wrześniu rusza proces

Barbara Sadłowska
W tym domu w Kórniku doszło do zabójstwa Mariusza O. Biznesmen przyjechał porozmawiać o interesach...
W tym domu w Kórniku doszło do zabójstwa Mariusza O. Biznesmen przyjechał porozmawiać o interesach... Adrian Wykrota
Tamtego dnia Mariusz O. wyjechał do Kórnika na rozmowę w interesach. Czego mógł się spodziewać w swoim uporządkowanym życiu? Najwyżej tego, że spotkanie poprzedzone telefonicznymi kontaktami, nie zaowocuje umową. Za dwa dni wyjeżdżał na wakacje...

W pomieszczeniu gospodarczym, przylegającym do budynku zobaczyli duże akwarium. Betonowa posadzka pod nim była świeżo pomalowana zieloną farbą. 60 centymetrów niżej znajdowało się ciało. Przy nim wiele kart płatniczych. Ich właścicielem był zaginiony poznański przedsiębiorca. Ciało było jednak w takim stanie, że ostatecznie tożsamość zmarłego potwierdziły badania DNA.

Przyczyną zgonu było uduszenie. Został zasypany ziemią i zalany cementem, co unieruchomiło jego brzuch i klatkę piersiową.

61-letni mieszkaniec Poznania, Mariusz O zaginął w piątek, 27 czerwca ubiegłego roku. Tego dnia, około jedenastej, wyjechał czarnym mercedesem S550. Ostatni raz kontaktował się telefonicznie o 12.18 z księgową. Powiedział, że wróci do firmy za około godzinę. Nie wrócił. Od tego czasu nie dał znaku życia.

Policja podała rysopis zaginionego: wiek z wyglądu około 60 lat, 167 centymetrów wzrostu, waga 80 kg, krępej budowy ciała, włosy długie do karku koloru szarorudego, oczy koloru niebieskiego, uszy małe przylegające, nos mały prosty, broda i wąsy. Ubiór: koszula jasnoniebieska, marynarka koloru szarego, szare spodnie typu "ubraniowe", pasek koloru czarnego, buty koloru czarnego "wyjściowe".

Policja prosiła o pomoc w poszukiwaniach. "Wszyscy, którzy widzieli zaginionego lub mają wiedzę o jego miejscu przebywania, proszeni są o kontakt...". Komunikat został opublikowany w mediach 30 czerwca. 4 lipca samochód zaginionego przedsiębiorcy odnaleziono porzucony na Dębcu.

Od początku nikt nie zakładał, że mężczyzna zniknął "na własne życzenie". Prowadził dwie nieźle prosperujące firmy. Jedna zajmowała się sprzedażą i wynajmem samochodów. Druga sprzedawała firmom sprzęt komputerowy. 29 czerwca miał wyjechać z rodziną na wakacje na Wyspy Kanaryjskie.

Wojciech: Wiedziałem, jaki jest

W ubiegłym roku skończył 62 lata. Jest górnikiem na rencie. Jego firma z Sosnowca handlowała pokarmem dla rybek akwariowych. W 2008 roku tak poznał - jako klienta - Tomasza K. Dopóki ich kontakty ograniczały się do sprzedaży pokarmu, nie było problemów. Pojawiły się, gdy Tomek namówił Wojciecha na wspólny interes - kupno hotelu Bursztyn w Sopocie.

- Było tak, że aby uzyskać gwarancję bankową, dałem mu około 30 tysięcy na uruchomienie kredytu - mówił Wojciech T. - Ja sprawdziłem ten hotel i powiedziałem mu o swoich wątpliwościach. On wtedy oświadczył, że prowadzona jest sprawa windykacyjna wobec właściciela i lada moment będzie licytowany, ale trzeba poczekać pół roku.

Tomasz zapewniał go, że ma dobre kontakty z komornikami, którzy informują go o takich okazjach. Potem tłumaczył, że sprawa się przewleka, bo to prezydent czegoś nie podpisał czy są jakieś afery pomiędzy PiS i PO. Tak, przez "politykę" Wojciech T. nie został właścicielem sopockiego hotelu. Pieniądze przepadły.

Potem Tomasz K. poinformował go, że w Poznaniu można okazyjnie kupić po windykacji firmy transportowej 20 ciągników siodłowych. Potrzebne było wadium, więc Wojciech T. dał mu 19 tysięcy. I te pieniądze przepadły, bo "kancelaria komornicza była nieczynna".

Ale kiedy Tomasz K. skontaktował się z nim w ubiegłym roku, mówiąc, że pojawiła się możliwość szybkiego zarobku, przyjechał do Kórnika. Tam, wraz z rodziną, mieszkał Tomasz K., w wynajmowanej połowie bliźniaka. Żona Tomasza, Arletta K. też prowadziła działalność gospodarczą. Tyle że jej firma nie przynosiła żadnych dochodów. Wojciech T. miał bezgotówkowo nabyć jej akcje - w ramach rozliczeń "kasy wyciągniętej przez Tomka" - i jako nowy prezes rozszerzyć działalność. Między innymi, o handel częściami i podzespołami komputerowymi. 27 czerwca w poznańskim sądzie uzupełniał dokumentację.

- Ja chciałem podjąć jeszcze jedną próbę w interesach z K., ponieważ miałem problemy finansowe w firmie. Tomek - teraz to sobie uświadamiam, był mistrzem przekonywania i ja dałem się w to wciągnąć - niestety - ubolewał Wojciech T. - Nie chciałem, bo wiedziałem, jaki jest... Przyznał, że tłumacz z firmy jego żony, odradzał mu kontakty z Tomaszem K.

- Wycofaj się, bo to oszust - mówił.

Ale Wojciecha, który wtedy woził do Niemiec pokarm dla rybek, ujął pomysł sprowadzania ryb, rozmnażania ich i podziału zysków. No i prezesura związana z komputerami. Oraz obietnica Tomka: - Odrobimy te pieniądze, które wcześniej utopiłem.

Wojciech T. przedstawiał siebie jako naiwną ofiarę Tomasza K., który jechał do Kórnika z przekonaniem, że tym razem to będzie "czysty interes" i znajomy zacznie mu oddawać pieniądze. Dlaczego więc wcześniej zgadzał się występować jako prezes banku podczas rozmowy Tomasza z kolejnym oszukanym przedsiębiorcą? Dlaczego, podobnie jak K., posiadał ukraińskie dokumenty ze swoim zdjęciem, które miały być potrzebne przy zleceniu remontu statków we Włoszech? Wiedział też, że Tomasz ukrywa się przed policją.

Roman: On nikomu nie oddawał

W czerwcu ubiegłego roku skończył 48 lat. Tomasz K. był jego szwagrem, mężem młodszej siostry Arletty.

- Wiem, że szwagier kiedyś "przekręcił" gościa z lombardu i takiego Pawła. To znaczy, wziął kasę i nie oddał, tak jak innym osobom. On nikomu nie oddawał, ale umiał przekonać każdego i ludzie mu wierzyli - mówił Roman K.

Tomasz K. potrafił też bez problemu przekonać szwagra do udziału w jego machinacjach. To akurat Roman dobrze zapamiętał, bo kiedy występował jako pośrednik, to do niego przychodzili oszukani i wściekli.

- Żona pytała zawsze, czemu ja tak mu się poddaję? - wspominał Roman, ale nie mógł powiedzieć, że wcześniej Tomasz potrafił wymusić na nim podpisanie umowy kredytowej, strasząc, że powie jego przyszłej żonie i teściowej o słabości do alkoholu.

W pierwszej połowie 2014 roku kilkanaście razy odwiedzał siostrę w Kórniku, ale ukrywającego się przed policją szwagra tam nie widział.

- Arletta bała się, że jak zobaczę szwagra, to powiem mojej żonie - stwierdził Roman K. - A ona już by wiedziała, co zrobić - powiadomić policję.

Tylko raz pokłócił się ze szwagrem.

- Bo w tym domu to nie tylko ta jedna osoba zginęła. Raz była taka sytuacja, że szwagier zrobił w Kórniku imprezę. Byłem ja, moja żona, siostra i moja mamuśka.

Mamuśka tak się wtedy zdenerwowała, bo on zaczął biegać - właściwie to ja też - z takimi pałami. I żeśmy się lali i mamuśka dostała wylewu na schodach i zmarła. To znaczy, dwa lata się przedtem męczyła, ale większość czasu była w szpitalach.

Arletta: Musiałam mu pomóc

Jest trzy lata młodsza od brata Romana.

- Mąż wyszedł jakoś rok wcześniej. Wiem, bo byłam wpłacać kaucję za niego. Mąż się odwoływał, ale nie wiem, czy z tego odwołania nic nie wyszło. W październiku wyjechał na Ukrainę. Tam podobno się leczył. Wrócił pod koniec maja i wtedy powiedział, że jest poszukiwany i się ukrywa. Co miałam powiedzieć? Musiałam mu pomóc. Swoje rzeczy trzymał w takim schowku za szafą, która ważyła chyba z pół tony i sama bym jej nigdy nie ruszyła.

Tomasz: Nie miałem innego wyjścia

52 lata, wielokrotnie karany za oszustwa. Taki zawód. Ostatnio sprawdzał w internecie witrynę dla przedsiębiorców z ofertami sprzedaży, kupna firm, szukającymi inwestorów. Takich jak Michał N., który potrzebował wspólnika do budowy elektrowni wiatrowej. Tomasz W. chciał natomiast kupić aptekę. Skontaktował się z nim Tomasz K. jako rzekomo schorowany właściciel kilkunastu aptek. Żądał za nie 10 milionów - połowy kwoty od razu. Podstawowym pytaniem do zainteresowanego było to, czy posiada pieniądze.

Ta sama osoba kontaktowała się też telefonicznie z zaginionym przedsiębiorcą. Dzwoniła z Kórnika. Pierwszy raz 16 czerwca, ostatni - 27 czerwca o godzinie 11.40.

Tego samego dnia, kilka godzin później, Roman zapytał szwagra: - Coś ty zrobił?

Tomasz K. miał mu powiedzieć, że nie miał innego wyjścia, że musiał tak zrobić.

- Ty pomożesz mi śmiecia pochować - stwierdził.

Wojciech T. był już wtedy pod Trzebnicą, w drodze do Sosnowca. Wyjechał, bo czuł, że: "nie wytrzyma dłużej".

9 lipca 2014 roku, 6 rano

"Podczas przeszukania wystąpiły utrudnienia w postaci nie otwarcia drzwi, w związku z czym nastąpiło siłowe wejście do domu, a także poszukiwany będąc w schowku postrzelił się, w związku z czym przeprowadzono czynności ratownicze" (z informacji policyjnej).

- Ja myślałam, że jak wczoraj przyjechała policja, że taki mi ten najazd zrobili - w związku z tym, że mąż się ukrywał - relacjonowała Arletta. - Jak policja zaczęła się dobijać, to ja poleciałam na dół, a mąż wlazł tam do schowka i przesunął szafę. Nie wiem, jak to było, bo byłam z tyłu domu z innym policjantem. Usłyszałam jakiś raban i krzyk, żeby szybko wezwać karetkę. Mnie tam nie wzięli, tylko powiedzieli, że mąż się postrzelił. Pytałam: jak? Przecież on nie ma broni.

W domu Tomasza K. policjanci znaleźli sporo broni i amunicji, miotacz gazu i pałkę teleskopową. W pomieszczeniu gospodarczym, przylegającym do budynku zobaczyli duże akwarium. Betonowa posadzka pod nim była świeżo pomalowana zieloną farbą. 60 centymetrów niżej znajdowało się ciało. Przy nim wiele kart płatniczych. Ich właścicielem był zaginiony poznański przedsiębiorca. Ciało było jednak w takim stanie, że ostatecznie tożsamość zmarłego potwierdziły badania DNA.

Jeden winny? Troje oskarżonych

Kto zabił przedsiębiorcę? Winny jest. Tomasz K., który zmarł w szpitalu następnego dnia po strzale w głowę z nielegalnej broni. Jak zabił Mariusza O.? Broni użył tylko do zastraszenia skutego mężczyzny. Strzelił w poduszkę. Przypuszczalnie znęcał się nad nim, bo kiedy Arletta wróciła z zaplecza, skarżyła się, że będzie musiała sprzątać, bo tam jest "zabryzgane". Od razu zabrała mop i wiadro. Jak więc zginął pokrzywdzony? Biegli nie stwierdzili u niego - poza otarciami naskórka - żadnych obrażeń. Nie zabiła go też choroba.

Przyczyną zgonu było uduszenie. Został zasypany ziemią i zalany cementem, co unieruchomiło jego brzuch i klatkę piersiową. Pozostało więc ich troje. Żona, szwagier i partner w interesach. Wdowa ma najmniej do powiedzenia. Ona przecież tylko kupowała cement w markecie Obi, bo planowali z mężem remont tarasu na górze. Jak padało, to woda ściekała z boku.

Wojciech T. tylko pojechał z Romkiem na dworzec w Kórniku po "elektronika" - niewykluczone, że przyszłego partnera w interesach komputerowych. Potem, też z Romkiem, zabrał mercedesa do Poznania, żeby zostawić go na Dębcu.

Arletta K. nie widziała nic. Ani gościa w domu, któremu zaproponowała coś do picia, ani bałaganu na zapleczu.

Co widział i słyszał Wojciech T.? Był świadkiem, jak Tomasz K. poszedł z "elektronikiem" do biura, żeby porozmawiać. Wrócił po kilkudziesięciu minutach i powiedział: - Z tym gościem żadnego interesu nie zrobimy.

Kiedy wracał na zaplecze, Wojciech zobaczył, że z tyłu ma broń za paskiem. Tomasz ponownie wrócił do salonu - po jakiejś półgodzinie, z dokumentami i kluczykami samochodu. Mieli się nim zająć z Romkiem. Arletta dała im ocet i ręczniki kuchenne do usunięcia śladów z mercedesa.

- Ja już byłem w takim stresie, jak zobaczyłem tę broń, a później ciuchy tego "elektronika", że podejrzewałem, co najgorsze. Przemknęło mi przez głowę, żeby ten sk... czegoś mu nie zrobił. On miał tam radio włączone i grało głośno. Powiedziałbym, że nawet bardzo głośno - pamięta Wojciech.

W jednej z wersji (podejrzani zmieniali wyjaśnienia) wszyscy poszli na zaplecze i zobaczyli tam mężczyznę skrępowanego plastikowymi opaskami. Tomasz pokazywał mu notatnik zabrany z samochodu z nazwiskami i kwotami. - Co to jest? Przecież masz pieniądze! - krzyczał.

Mężczyzna tłumaczył, że nie ma pieniędzy, a kwoty dotyczą przelewów bankowych. Tomasz uderzył wtedy kalendarzem o biurko i pokazał więźniowi jedną z kart bankomatowych.

- A to co? - zapytał. Krzyczał, że muszą pojechać do banku. Mężczyzna zgadzał się na to. Mówił, że pojedzie. Tomasz K. przyłożył mu z tyłu głowy poduszkę i strzelił. Wtedy uciekli...

Roman z Arlettą, żeby zrobić zakupy w markecie. Wojciech do domu na Śląsku. Żona Tomasza, oprócz wylewki betonowej, kupiła wapno i chemikalia: rozpuszczalnik na bazie chloru, płyn do w.c., lawendowy odświeżacz. Przyspieszające rozkład ciała, może tuszujące zapach?

Poznańska Prokuratura Okręgowa oskarżyła ich o szczególnie okrutne uwięzienie pokrzywdzonego oraz pomocnictwo przy zabójstwie. Wdowie zarzuciła ponadto osobliwe zakupy, które miały ukryć ślady zbrodni, a Wojciechowi T. - milczenie po ucieczce z Kórnika. Proces wszystkich trojga rozpocznie się 28 września przed Sądem Okręgowym w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski