Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kościan: Kobieta weszła pod pociąg trzymając synka w ramionach. Zaplanowana śmierć?

Daniel Andruszkiewicz
Katarzyna J. do Racotu sprowadziła się z mężem i dzieckiem niecałe dwa miesiące temu
Katarzyna J. do Racotu sprowadziła się z mężem i dzieckiem niecałe dwa miesiące temu Fot. Daniel Andruszkiewicz
Na torach w Kościanie w niedzielę wieczorem zginęła 25-letnia Katarzyna J. Kobieta miała na rękach swojego 3,5 letniego synka Adasia, który też nie miał szans na przeżycie. Mieszkańcy Racotu, bo tam właśnie mieszkała Katarzyna J. z mężem i dzieckiem, są w szoku i zadają sobie pytanie: co mogło być powodem tragedii? Wyjaśnić ma to policyjne śledztwo, które funkcjonariusze prowadzą pod nadzorem kościańskiej prokuratury.

- W sprawie zostali już przesłuchani maszynista oraz mąż ofiary. Pierwszy z nich twierdzi, że kobieta trzymając dziecko na rękach, wyszła przed lokomotywę w ostatniej chwili. Co do wyjaśnień złożonych przez męża, nie chcę się wypowiadać dla dobra śledztwa - mówi Rafał Wojtysiak, zastępca prokuratora rejonowego w Kościanie.

Do tej pory nie udało się odnaleźć listu pożegnalnego, ani niczego, co wskazywałoby, że Katarzyna J. chciała targnąć się na własne życie. Dlatego też śledczy nie wykluczają, że tragedia do której doszło w niedzielę około godziny 18.20 pomiędzy ulicami Gostyńską, a wiaduktem na ulicy Północnej w Kościanie, nie musiała być udaną próbą samobójczą, a nieszczęśliwym wypadkiem.

W opinii mieszkańców tej niewielkiej podkościańskiej wsi, druga z hipotez jest bardzo mało prawdopodobna. Prawie nikt nie znał Katarzyny J. osobiście, bo do Racotu sprowadziła się z mężem niecałe dwa miesiące temu. Pochodziła z miejscowości Szklarka pod Krosnem Odrzańskim. Po tym, jak poznała Andrzeja, zamieszkali wspólnie w Zielonej Górze. Kiedy pojawiły się problemy finansowe, przeprowadzili się do jego matki, właśnie do Racotu. Chłopak szybko znalazł pracę w Kościanie. Ona zajęła się wychowywaniem chłopca. Mieszkali z teściową i siostrą Andrzeja w małym mieszkaniu składającym się z pokoju, kuchni i łazienki.

- Jej nie znałam. Znam za to jej męża i jego mamę. On się tu wychował. Od dziecka był bardzo spokojny, ułożony. Kilka lat temu zmarł mu ojciec i wtedy musiał zatroszczyć się o rodzinę. Stał się głową domu. Pracował, nigdy nie widziałam, żeby nadużywał alkoholu. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby zrobić komuś krzywdę - przyznaje Jolanta Beszterda, sołtysowa Racotu.

Jolanta Beszterda przekonuje, że rodzinne relacje małżonków i ich teściowej wyglądały normalnie. Nie dochodziło ponoć do drastycznych sytuacji, o których by wiedziała lub słyszała od mieszkańców. Zapewnia, że to nie był patologiczny dom, co jak mogłoby się wydawać, skutkować mogło samobójstwem dziewczyny.

- Wszyscy jesteśmy w szoku, bo nawet jeśli miała problemy i postanowiła się zabić, to po co zabrała na tory niewinne dziecko - pyta sołtysowa.

To pytanie zadaje sobie każdy z mieszkańców wsi. Nie wszyscy jednak twierdzą, że codzienność w jakiej żyła rodzina, przypominała sielankę.
- Coś musiało być na rzeczy - mówi bliski sąsiad i znajomy Andrzeja J. - Moim zdaniem dziewczyna mogła nie wytrzymać nerwowo.

Od kiedy się wprowadzili, to słychać było hałasy i kłótnie pomiędzy nią i siostrą Andrzeja. Bratowej ciągle coś nie pasowało, a to że coś źle ułożyła, a to że coś zrobiła nie tak. Monika wszystkich tu skłóciła. Do nas nie odzywa się od dłuższego czasu - dodaje.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Jak było naprawdę, tego nie wiadomo. Być może wyjaśni to śledztwo, które pod nadzorem prokuratury prowadzą kościańscy policjanci. Są oni bardzo oszczędni w podawaniu jakichkolwiek informacji na temat przyczyn tej tragedii.
- Ustalamy okoliczności, w jakich doszło do tego zdarzenia. Nic więcej nie mogę powiedzieć z uwagi na dobro pokrzywdzonych - ucina Artur Ustasiak, rzecznik prasowy KPP w Kościanie.

Funkcjonariusze ustalają, czy dziewczyna planowała odebrać życie sobie i dziecku. Nie wiadomo, czy wyłącznie w tym celu pojechała w niedzielne popołudnie do Kościana. Mieszkańcy sądzą, że tak.
- Widziałam, że wychodziła już w piątek. Potem zniknęła w sobotę. Raz zabrała dziecko, a raz nie. Rodzina nie wiedziała gdzie są, bo nawet jej szukali. Jak wyszła w niedzielę, to już nie wróciła - mówi Grażyna Kasprzak, która mieszka tuż obok rodziny J.

Sąsiadka twierdzi jednak, że domowych awantur nie słyszała. Pamięta uśmiechnięte i otwarte dziecko, które bawiło się na podwórku. Nie przypomina sobie jednak, by widziała uśmiechniętą Katarzynę. Ta, jak przyznają mieszkańcy z którymi mijała się na ulicach, nie uśmiechała się wcale. Jeśli miała jakieś problemy, to zachowywała je dla siebie.

- Ta rodzina nie występowała do nas z wnioskami o udzielenie jakiejkolwiek pomocy. Mieszkali tu od niedawna. Nikt z sąsiadów nie zgłaszał nam też, że coś mogło funkcjonować tam nie tak, jak powinno - tłumaczy Bożena Lewińska, kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kościanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski