Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kowalscy - poznaniacy, którzy umeblowali całą Polskę [ZDJĘCIA, ROZMOWA]

Kamil Babacz
Kowalscy - Poznaniacy, którzy umeblowali całą Polskę
Kowalscy - Poznaniacy, którzy umeblowali całą Polskę archiwum rodziny Kowalskich
Jego rodzice zaprojektowali najpopularniejsze polskie meble modernistyczne. Jacek Kowalski, syn Bogusławy i Czesława, postanowił upamiętnić ich dorobek. Napisał książkę, pełną anegdot, dokumentów i wspomnień twórców legendarnych Mebli Kowalskich.

CZYTAJ TEŻ: Nie żyje Bogusława Kowalska - poznanianka, która umeblowała całą Polskę. Współtwórczyni meblościanki, słynnych Mebli Kowalskich miała 89 lat

Czy Meble Kowalskich stały w domu Kowalskich?
Jacek Kowalski: Klasyczny zestaw Mebli Kowalskich nie nadawał się dla Kowalskich. Mieszkamy w kamienicy zbudowanej w 1939 roku. Te wnętrza są na segmenty Kowalskich za wysokie i za długie. Poza tym część pokojów zajmują liczne, stylowe meble moich dziadków. Ale to nie znaczy, że "Kowalscy" w ogóle się u Kowalskich nie pojawili. Owszem, w postaci szaf odzieżowych, które, ustawione jedne na drugich, wypełniają całą ścianę w moim pokoju. Jako dziecko nie miałem nawet świadomości, że to są właśnie meble Kowalskich, bo w takim ustawieniu w ogóle nie przypominały klasycznej meblościanki. Poza tym ojciec postanowił zaprojektować dla nas osobne, proste segmenty, które odpowiadałyby naszemu metrażowi. Powstała specjalna konstrukcja działowa ze stalowych rurek rozpiętych pomiędzy sufitem a podłogą, połączonych prostymi półkami z sosnowych listew i pilśniowej płyty. Wyglądała bardzo awangardowo. Wykonali ją po znajomości stolarze z Teatru Nowego, gdzie moi rodzice projektowali scenografie. Potem, już w latach 70., ojciec kupił pojedyncze półki - dzieła innych projektantów - rozłożył je na czynniki pierwsze, dorobił szereg elementów (np. wysuwany tapczan własnego pomysłu i sekwencję drzwiczek) po czym zmontował kolejną, unikatową konstrukcję, która zaistniała tylko w tym jednym, autorskim egzemplarzu.

A co do owej ściany z szaf - sprzedam drobną anegdotę.

Wiadomo, że Meble Kowalskich sprawiały niekiedy kłopoty. Najpierw projektantom - bo na socjalistycznym rynku nie było okuć odpowiednich dla tego projektu. Ojciec zastosował więc to, co można było łatwo kupić, mianowicie… śruby do skręcania klozetów. Resztę musiał sam wymyślić. I otóż wymyślił specjalne zawiasy na bolce bez gwintów. Dzięki tym prostym zawiasom łatwo było zamontować drzwi w szafach. Jednak demontaż był równie łatwy i w rezultacie, kiedy ktoś takie drzwi podważył, mogły wypaść... No i w roku 1969 drzwi szafy Kowalskich ugodziły panią Kowalską w oko. Z tego powodu omalże musiała zrezygnować z wyjazdu na stypendium do Paryża. Wbrew zaleceniom lekarza - jednak pojechała, z opatrunkiem na oku.

Co Pana pchnęło do upamiętnienia dorobku rodziców w formie książki?
Jacek Kowalski: Dług, jaki dziecko zaciąga u ojca i matki. Pragnienie utrwalenia rodzinnej pamięci i polskiej historii. To niejako konieczność, bo inaczej zjawisko odeszłoby w niebyt. Niegdyś hasło "Meble Kowalskich" powszechnie kojarzono, teraz kojarzy je mniej więcej co drugi starszy Polak. No i rzadko kto wie, że "Kowalscy" to także ludzie, a nie tylko meble. Wielu od początku myślało, że ta nazwa określała po prostu "meble dla każdego".

Długo myślałem, że tę książkę napisze kto inny. Przecież od kilkunastu lat Meble Kowalskich pojawiają się na wystawach, poświęca się im prace magisterskie, pisze się o nich jako o jednej z "ikon" peerelowskiego świata, a design lat 60. zaczął być niesłychanie modny. Ja zaś zajmuję się sztuką dawną, nie nowoczesną. Z czasem jednak zrozumiałem, że tu trzeba napisać książkę rodzinną, nie czysto "historycznosztuczną". Książkę dla wszystkich - jak meble były dla wszystkich. A już zwłaszcza dla tych, którzy Meble Kowalskich mieli u siebie w domu. I że tylko ja mogę to zrobić. W końcu mama jest już sędziwa, sama tego nie napisze, z drugiej strony wszystko doskonale pamięta, służy swoimi wspomnieniami, radą i krytyką. A tylko my oboje potrafimy przebrnąć przez rodzinne archiwum, które jest przepastne, iście labiryntowe. Tysiące projektów, setki dokumentów, fotografii. Więc kiedy pojawił się pomysł kolejnej wystawy, tym razem w poznańskiej kolekcji ForForm, pomyślałem - teraz, sytuacja dojrzała.
Z jednej strony meblościanka była czymś nowoczesnym, z drugiej strony masowym, uniformizującym. Trochę jak bloki z wielkiej płyty - rozwiązywały palące problemy społeczne, ale i uniformizowały.
Jacek Kowalski: I tak, i nie tak. Bo albo robi się dobry projekt, albo zły projekt. W stylu A albo w stylu B, pasujący do mieszkania lub niepasujący. A to był - przecież nie tylko moim zdaniem - projekt świetny. Tylko że w warunkach komunistycznego systemu wybrane modele produkowano masowo, do upadłego, tłuczono je w milionach egzemplarzy, a wykonawstwo bywało fatalne. Na Zachodzie też produkowano nowoczesne meble, ale tam rynek był jednak zdywersyfikowany, istniała konkurencja i poziom produkcji był lepszy.

Pisząc książkę, zwróciłem się do kilku osób, o których wiedziałem, że miały "Kowalskich" w domu. Żeby napisały na ten temat parę słów. Otrzymałem "meblowe wspomnienia" serdeczne, pełne ciepła i nawet jeśli wiązały się z obrazem fatalnych warunków mieszkaniowych, to same meble wzbudzały sentymenty zgoła odmienne. Konstrukcja wymyślona przez ojca mundurowała mieszkanie, ale pozwalała na pewną wynalazczość, dając się rozmaicie montować i "przyswoić", "uprywatnić". To było w tamtych czasach prawdziwe novum. Podobne rozwiązania tworzyli zresztą także projektanci starszych pokoleń i koledzy rodziców, którzy brali udział w tych samych konkursach. A jednak projekt Kowalskich okazał się najbardziej uniwersalny. Myślę też, że ma wybitne walory estetyczne.

Próbował Pan dotrzeć do opowieści o niszczeniu zabytków w wyniku wymiany mebli na te zaprojektowane przez Pana rodziców. Udało się?
Jacek Kowalski: Nie udało. To chyba jednak taki mit. Po licznych rozmowach przekonałem się, że jeżeli ktoś miał antyki, to je cenił i raczej ich nie wyrzucał. Chyba że przenosząc się na mały metraż nie miał gdzie ich wstawić. Wtedy musiał kupić nowe meble, które nie tyle zastępowały stare, co pozwalały urządzić się od zera w nowych warunkach. Dawne meble wędrowały wtedy do krewnych, ale trudno powiedzieć, żeby zostały "wyparte" przez meble Kowalskich. Owszem, mama wspominała pewnego pana, który zwierzył się jej, że miał kiedyś szafę gdańską i ją porąbał. Ale nie dlatego, że musiał wprowadzić Meble Kowalskich - po prostu nie wiedział, ile ten mebel jest wart, bo to nie był jego spadek rodzinny, tylko jakiś wojenny "szaber", który długo pokutował w garażu… a że nie miał gdzie tej szafy wstawić… no to, i tak dalej. Teraz w garażach stoją Meble Kowalskich - i w końcu albo ktoś je porąbie, albo… doceni jako "modernistyczne antyki".

Te meble były powszechne, ale wcale nie takie tanie - w "Małżeństwie z rozsądku" Daniel Olbrychski i Elżbieta Czyżewska śpiewali o funkcjonalnych mebelkach, ale chwalili też system rat...
Jacek Kowalski: No i śpiewali, że te meble szybko się rozlecą. Jak się okazało, nie tak łatwo się rozlatywały, za to faktycznie nie były takie tanie. Może nawet - w stosunku do średniej pensji - droższe niż dzisiaj. Swoją drogą komplet kosztował znacznie więcej, niż wyniosła nagroda, jaką rodzice dostali jako zwycięzcy meblarskiego konkursu. I tu znów anegdota. W książce zamieszczam osobną wkładkę ze zdjęciami z mieszkań różnych ludzi, którzy Meble Kowalskich mieli u siebie albo jeszcze mają. Jest atelier artysty, mieszkanie nauczyciela, pracownia wynalazcy, dom architekta, mieszkanie profesora wyższej uczelni. Historie niekiedy zabawne, niekiedy pouczające. Jeden pan chciał kupić Meble Kowalskich, ale w sklepie okazało się, że musi bardzo długo czekać na swoją kolejkę… Napisał więc do gazety, co to jest, co to za porządki, że niby meble dla wszystkich, a tak naprawdę kupić ich nie można. Gazeta opublikowała list i na drugi dzień sklep go wzywa, mówią, że wyjątkowo dostanie od ręki. Tu on z kolei wpada w panikę - jeszcze nie zebrał pieniędzy, nie miał nawet "zdolności kredytowej". Koledzy z pracy złożyli się na niego, a on szybko przetransportował te meble do krewnych, bo klucze od nowego mieszkania miał dopiero odebrać…
Ta oryginalna, matowa wersja Mebli Kowalskich miała klasę. Większe wątpliwości co do estetyki można mieć wobec wszelkich połyskliwych modyfikacji. Jak Pana rodzice się do nich odnosili?
Jacek Kowalski: Pierwotną, pierwszą wersję "Kowalskich" wykańczano okleiną mahoniową na mat. To rzeczywiście wyglądało bardzo estetycznie, ale i ten mahoń bywał krytykowany, nie za wygląd, tylko za masowość, jednostajność produkcji, która doprowadziła do, jak pisano, "mahonizacji" polskich mieszkań. Na to już rodzice wpływu nie mieli. Jednocześnie niektóre fabryki zastosowały okleinę na wysoki połysk. To już wyglądało okropnie i wzbudzało protesty krytyków, a także samych rodziców jako projektantów. Ale wielu tak zwanych "zwyczajnych Polaków" łaknęło tego połysku, który kojarzył się z meblami "stylowymi", "salonowymi". Nowoczesność zawróciła nieszczęśliwym rykoszetem w stronę mebla stylowego, tworząc uśrednione potworki…

Jednak już czym innym był wysoki połysk lat 70. Wtedy ojciec zaczął projektować nowe, zupełnie inne meblościanki, w odmiennej estetyce. I niektóre z nich z wyboru ojca miały być lśniące. Mnie się one podobają, bo mają swój smak, odzwierciedlają nową aurę tamtych lat, nie tak "modernistyczną" jak design lat 60. Niestety, także i wówczas realizacja bywała niemiłosiernie skrzywiana przez fabryki. Rodzice mieli pretensje, które przebijają z wywiadów, jakich udzielali prasie. Dziennikarze komentowali: "Dlaczego fabryka mebli tak zepsuła meblościankę? Kto psuje gust?", a fabryki odpowiadały, że takie właśnie kolory wymusza "klient". A przecież w tamtych czasach klienci nie byli w stanie nic wymusić, kupowali wszystko, co rzucono do sklepów. A tak w ogóle to ciekawa rzecz do przebadania - w jaki sposób lśniące okleiny trafiły nie tyko na meble Kowalskich, ale w ogóle wszędzie, mimo krytyk wysuwanych przez projektantów i publicystów. Na pewno miały w tym udział "dyrektorsko-nowobogackie" gusta producentów. Z drugiej strony producenci często nie mieli wielkiego wyboru, bo był tylko taki, a nie inny przydział materiałów dla fabryki i tyle. Pamiętam, jak ojca wezwano kiedyś bodajże do Łodzi, żeby dobrał kolory meblościanki. Okazało się, że ma wybór pomiędzy kolorem pomarańczowym i… pomarańczowym. Chodziło o to, żeby złożył swój podpis, żeby się pod tym podpisał. Fabryka chciała się chyba ubezpieczyć na wypadek kolejnych prasowych krytyk… Nastąpiła awantura, a i tak meble wyprodukowano wedle woli producenta. W ten sposób socjalistyczna gospodarka walczyła z problemami, które sama generowała.

Jaką strukturę ma książka?
Jacek Kowalski: Jak meble - składa się z segmentów. Centralną część stanowi "Segment Mebli Kowalskich", obudowany segmentem cepeliowskim, który opowiada o innych jeszcze meblach - stylowych i ludowych, projektowanych głównie przez mamę. Do tego segment poświęcony wspomnieniom mamy: o jej przeżyciach wojennych, o tułaczce ku wschodowi, potem o Poznaniu lat okupacji. W ogóle książka zaczyna się od krótkiego segmentu rodowodowego o dziejach rodziny, począwszy od… bitwy pod Wiedniem, a na stalinowskich więzieniach kończąc. Wydało mi się, że to jednak ciekawe, jak losy ludzi, którzy niejako "zaprojektowali" Polakom mieszkania - splatają się z losami Polaków. Nie ominęliśmy też Czerwca 1956 ani prac teatralnych - bo rodzice przez szereg lat tworzyli scenografie dla poznańskich teatrów. Sporo miejsca poświeciliśmy studenckiej bohemie lat 50. i życiu artystów skupionych wokół nieistniejącego już klubu przy BWA (czyli przy dzisiejszej Galerii Miejskiej "Arsenał"). A że Poznań był wtedy mocnym środowiskiem meblarskim, znalazła się tutaj także opowieść o życiu paczki przyjaciół, kolegów, zarazem konkurentów i współpracowników, którzy wspólnie studiowali i tworzyli: Rajmunda Hałasa, Zenona Bączyka, Leonarda Kuczmy, Janusza Różańskiego. Wszyscy oni są autorami wielu wspaniałych projektów mebli i wszyscy otrzymywali nagrody w tych samych konkursach, co moi rodzice.
Jak doszło do tego, że do produkcji trafi za chwilę krzesło zaprojektowane przez Pana ojca?
Jacek Kowalski: Dzięki fundacji Nowymodel.org, która odwołuje się do dawnego, poznańskiego środowiska designerów lat 60. Już teraz produkuje fotel Hałasa. Pojawiła się więc propozycja, by robić Krzesło Kowalskiego. Przypomnę, że ojciec zaprojektował bardzo wiele mebli - niektóre do dziś pełnią, by tak rzec, służbę publiczną, wystarczy wspomnieć krzesła stojące w poznańskiej Filharmonii, czyli Auli Uniwersyteckiej. Także do konkursu w 1961 roku rodzice zgłosili razem z meblościanką - krzesło projektu ojca. Wykonano prototypy, ale krzesło nie trafiło do produkcji, a szkoda, bo jest naprawdę piękne. Postanowiliśmy więc uruchomić ten projekt jako rzecz nową, a jednocześnie pasującą nie tylko do meblościanki.

Jak się w tej chwili ma Pana Mama?
Jacek Kowalski: Moim zdaniem doskonale, chociaż gdyby zapytać mamę o zdanie - pewnie by niemało ponarzekała, tak jak ostatnio, kiedy robiła dodatkowe szkice do Krzesła Kowalskiego; zastanawialiśmy się, czy wprowadzać jakieś poprawki. Bo największą pasją mamy nie są meble, tylko malarstwo (także i o tym będzie mowa w książce). Powrót do deski kreślarskiej troszkę ją zdeprymował. Mama kiedy tylko może, to maluje, no ale ostatnio nie zawsze może… choćby dlatego, że kwaterują u niej często nasze dzieci, które rzadko dają w spokoju pomalować.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski