Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ks. Jan Kaczkowski: Szału nie ma. Jest rak, ale chcę żyć na maksa

Karolina Koziolek
Ks. Jan Kaczkowski  ma 36 lat i glejaka mózgu, a przed sobą najwyższej dwanaście miesięcy życia. W ubiegły weekend gościł w Poznaniu w klasztorze ojców karmelitów na  Wzgórzu św. Wojciecha
Ks. Jan Kaczkowski ma 36 lat i glejaka mózgu, a przed sobą najwyższej dwanaście miesięcy życia. W ubiegły weekend gościł w Poznaniu w klasztorze ojców karmelitów na Wzgórzu św. Wojciecha Paweł Miecznik
Ks. Jan Kaczkowski ma 36 lat i glejaka mózgu, a przed sobą najwyższej dwanaście miesięcy życia. W ubiegły weekend gościł w Poznaniu w klasztorze ojców karmelitów na Wzgórzu św. Wojciecha

Zawsze ksiądz był taki fajny?
Ks. Jan Kaczkowski: Ha, to chyba nie ja powinienem być adresatem tego pytania. Jeśli mam to odebrać jako komplement, to może dobrze, że jestem komunikatywny. Na pewno nie chciałbym być takim księdzem, który mówi kaznodziejskim tonem, który mówi takim nieludzkim metajęzykiem. Też umiem, ale dla zabawy. Znam taki ton z ambon, który bywa niestrawny, który do nas nie przemawia.

Woli ksiądz potoczny język, którego duchowni często się boją?
Ks. Jan Kaczkowski:Potoczny? Słyszała go pani u mnie?

Potoczny w tym sensie, że potrafi ksiądz powiedzieć "jestem wkurzony".
Ks. Jan Kaczkowski:Naprawdę tak powiedziałem?

Tak.
Ks. Jan Kaczkowski:(śmiech) To się nie kontrolowałem w takim razie. Staram się unikać takich bardzo potocznych sformułowań podczas kazań, bo to jednak wypowiedź publiczna i wymaga pewnej formy. Oczywiście język ewoluuje i kaznodziejstwo też musi podlegać zmianom.

Teraz ksiądz przyciąga tłumy swoimi kazaniami, ale nie zawsze ksiądz był dobrze rokujący. Mówię o przełożonych z czasów seminarium.
Ks. Jan Kaczkowski:To już by ich trzeba było pytać, to stara historia. Nie bardzo chcę do niej wracać. Po co się pastwić nad tymi, których nie ma wśród nas. Nie chcę wyjść na frustrata, bo nim się nie czuję. Myślę, że widać, iż jestem facetem dość optymistycznym, spełnionym. Był taki czas, że rzeczywiście nie rokowano mi najlepiej, ale też nie mi oceniać, czy nie zawiodłem jednak jakichś pokładanych we mnie nadziei. Choć bez kokieterii, jeśli spojrzę we własne sumienie, to chyba nie.

Zobacz też:
Umierający ksiądz o godnym umieraniu

Dziesięć lat temu, jako młody wikary założył ksiądz hospicjum. Był ksiądz odważny.
Ks. Jan Kaczkowski:To była potrzeba chwili. Byłem kapelanem w powiatowym szpitalu, w którym likwidowano oddział wewnętrzny, jego część spełniała funkcję oddziału paliatywnego. Przeważnie leżeli na nim ludzie odchodzący na nowotwory. Z kolei odwiedzając chorych w domach, widziałem, że jest to wielki problem, bo o ile w Gdańsku czy Sopocie działały hospicja domowe, o tyle na prowincji nie działały w ogóle. Wiedziałem, że po likwidacji tego piętra oddziału ci ludzie się gdzieś nie rozpłyną, a najprawdopodobniej będą cierpieć w domu bez pomocy. To, że na to wpadłem, nie wymagało intelektualnego mistrzostwa świata. A ponieważ zaprzyjaźniłem się w szpitalu z kilkoma rozsądnymi lekarzami i pielęgniarkami, to łatwiej było to zrobić. Ostatecznie wynudziłem i przekonałem proboszcza, by w parafii powstało hospicjum.

Gdzie się znajdowało?
Ks. Jan Kaczkowski:Pierwszy nasz lokal był u proboszcza za szafą. Dosłownie pokój przedzielono szafą i tam wstawiliśmy biurko. Zaczynaliśmy od bardzo skromnych rzeczy, takich najmniejszych. Wspominam ten pionierski okres bardzo radośnie. Jak zwykle wszyscy robią wszystko, są zaangażowani. Oczywiście tego zaangażowania i dzisiaj nie można nam odmówić, ale jesteśmy o wiele bardziej profesjonalni.

Zasłynął ksiądz ostatnio z obrony Jerzego Owsiaka i jego fundacji WOŚP i żartował, że pójdzie z nim do piekła. Dlaczego ksiądz nadstawiał karku, by go bronić?
Ks. Jan Kaczkowski:Bo krytykowanie go uderza w cały trzeci sektor i to w czasie, gdy rozlicza się podatek i można oddać swój 1 procent na organizacje pożytku publicznego. Też jesteśmy organizacją pożytku publicznego i ta krytyka zabolała mnie osobiście, bo wiem, że to ciężka praca. Owsiakowi niczego nie udowodniono, a jednak krytykuje się wszystko, czego dokonał. Nie zgadzam się z tym. Jego praca przyniosła dobre owoce. Mówiąc o pójściu z nim do piekła, miałem na myśli ten cały grill zgotowany przez innych ludzi i hejty w Internecie, chłostanie go złym językiem. Spróbujmy ochrzcić WOŚP jak abp Józef Życiński, który mówił "kochajta i róbta co chceta", nawiązując do hasła Owsiaka i zarazem trawestując św. Augustyna, który mówił "kochaj i rób, co chcesz".

Owsiakowi niczego nie udowodniono, a jednak krytykuje się wszystko, czego dokonał. Nie zgadzam się z tym. Jego praca przyniosła dobre owoce.

Czuł się ksiądz predestynowany do pracy w takich trudnych warunkach. Z osobami chorymi i umierającymi?
Ks. Jan Kaczkowski:Tak, początki sięgają czasów seminarium. Jako klerycy mieliśmy dużo kontaktu z chorymi. Po pierwszym roku odbywaliśmy miesięczną praktykę jako salowi, potem było dużo wyjazdów z niepełnosprawnymi. Tak teraz patrzę, że chyba ci moi przełożeni mnie tak do końca nie skreślali, skoro widzieli, że w tym się sprawdzam i tam mnie wysyłali. Pomagałem też w domu pomocy społecznej jednemu księdzu, który później stał się moim przyjacielem, zresztą wielkiej klasy facetowi. Potem zostałem przydzielony do parafii, w której był duży szpital, roznosiłem tam komunię i namawiałem do spowiedzi, tyle mogłem wówczas jako diakon.

Co było dalej?
Ks. Jan Kaczkowski:Uznano, że nie będę się nadawał do szkoły, by uczyć, zatem wylądowałem w Pucku. Był tam szpital i dom pomocy społecznej. Znalazłem się tam trochę przez przypadek, a może chciano mnie schować?
Ale ksiądz się nie dał schować?
Ks. Jan Kaczkowski:Tak to czasami jest w Kościele i uważam, że zupełnie niesłusznie, że tych, którzy nie rokują, mianuje się kapelanami w szpitalach. To jest myślenie "Co taki ksiądz ma do roboty? Przejdzie, komunię rozda". A ja uważam, że to jedna z najbardziej newralgicznych posług. To moment, kiedy ważą się sprawy dotyczące życia i śmierci, zbawienia i potępienia, kiedy jako kapelani mamy dostęp do wszystkich ludzi. Nie tylko tych, którzy przychodzą do kościoła, ale i niewierzących, wściekłych na Kościół, zajadłych i przepobożnych. To jest jedyna szansa, by dotrzeć do człowieka. Pod warunkiem, że ksiądz będzie wierzący, kulturalny, wrażliwy i wykształcony psychologicznie, a do tego będzie miał do siebie dystans, by ewentualnych ataków nie odbierać personalnie.

Jak się dociera do takich ludzi?
Ks. Jan Kaczkowski:Wchodzę, mówię "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Darz bór". Teraz papież Franciszek mi ułatwił, mogę mówić "dobry wieczór".

W Poznaniu w kościele przywitał ksiądz wiernych słowami "Moi państwo". To robi zupełnie inne wrażenie niż "Drodzy bracia i siostry".
Ks. Jan Kaczkowski:Powiedziałem "Moi kochani i drodzy Państwo", to jednak różnica. Może to przyzwyczajenie z uczelni, gdzie wykładałem kilka lat? Zresztą w szkole podobnie mówiłem do maturzystów, żeby ich trochę "ustudencić". A "bracia i siostry" to takie standardowe i jeszcze najgorzej, gdy powiedziane z tym księżowskim przydechem: bracia i siostry (naśladuje).

Czy Ksiądz wypracował swój język, jak rozmawiać z pacjentami w szpitalu? Wiele osób, nawet najbliższych nie wie, co powiedzieć w takich momentach.
Ks. Jan Kaczkowski:Ludzie obawiają się, że będę do nich mówił językiem z kruchty. Nawet na stacji benzynowej, gdy wchodzę w sutannie, spodziewają się, że powiem "poproszę benzynę" (śpiewa na melodię "Pan z wami"). A więc wchodzę do szpitalnej sali, witam się, ale nie mówię "bracia i siostry", bo przecież to mogą być osoby niewierzące. Mówię "jak się państwo czują?", trochę o pogodzie, zawsze jakiś sytuacyjny żarcik. Nie chcę być potwornym smutasem, żeby być skutecznym, muszę skrócić dystans. Trochę z siebie "zrobić małpę". Proszę wyobrazić sobie, że jest pani osobą, która lata nie była u spowiedzi, ma złe doświadczenia z księżmi, boi się ich. Muszę panią w pięć sekund przekonać, że z mojej strony nic pani nie grozi. To jedyny sposób.

Jako kapelana nie interesują mnie do końca ci, którzy mówią, że chcą do komunii, ale ci, którzy nie chcą. Po jednym spojrzeniu muszę ocenić, z kim mam do czynienia. Nawet po tym, jak ktoś leży, jakie ma gazety i jak na mnie reaguje. Poświęcenie minuty dłużej jest fundamentalnie ważne. Żeby nie wpaść i nie zrobić "ciałosta, ciałosta" (mówione w pośpiechu "ciało Chrystusa" podając hostię - przyp. red.) i wypaść. Ta uważność na kogoś, choćby przez chwilę, może go zmienić, otworzyć i być zbawienną.

Co mówi ksiądz tym wszystkim ludziom, którzy przychodzą na spotkania, szukając wzmocnienia i pocieszenia?
Ks. Jan Kaczkowski:Nie wiem, czy będę ich pocieszał, spróbuję wzmocnić.

Dla mnie większą wartością jest krócej i intensywniej żyć niż żyć nieco dłużej i bez pożytku, a właściwie bez nadziei i egoistycznie.

A czego potrzebują?
Ks. Jan Kaczkowski:Realnych słów prawdy, które mogą prawdziwie wesprzeć. To "pocieszactwo", które nam się zazwyczaj wkleja w usta, często bywa egoizmem i obroną przed naszym strachem. Spotykając osobę poważnie chorą, najchętniej byśmy jej powiedzieli, że będzie dobrze i nie myślimy, jaka będzie tego konsekwencja. Bo co to znaczy, że będzie dobrze, że osoba poważnie chora na pewno przeżyje, skąd możemy to wiedzieć? Tak też bywa w moim przypadku, w przypadku glejaka mózgu rokowania są śmiertelne, więc gdy słyszę, że będzie dobrze, to pytam zaczepnie, co owo "dobrze" oznacza. Dla mnie większą wartością jest krócej i intensywniej żyć niż żyć nieco dłużej i bez pożytku, a właściwie bez nadziei i egoistycznie.
Co ksiądz ma na myśli, mówiąc że takie pocieszanie jest egoistyczne?
Ks. Jan Kaczkowski:Mówiąc "będzie dobrze", tak naprawdę chorego nie chcemy usłyszeć. Psychologicznie to rozumiem, bo sam się na tym łapałem, że kiedy zapadała cisza, musiałem chorego zagadać. Cały czas coś gadałem albo o coś pytałem, żeby nie było ciszy. Chodzi o to, żeby dać mu szansę, by powiedział to, co głęboko w nim siedzi.

Uważa ksiądz, że Kościół katolicki nie ma monopolu na dobro?
Ks. Jan Kaczkowski:Proszę pamiętać, co jeszcze przed Soborem Watykańskim II powiedział znany teolog Karl Rahner, który mówił, że istnieją różne kręgi przynależności do Kościoła. Te widzialne formalne i inne, wszak za wszystkich umarł Chrystus. Są różne drogi do odkrycia dobra. Papieże często swoje nauczanie kierują do "braci i sióstr, a także wszystkich ludzi dobrej woli". Myślę, że ci ludzie dobrej woli, nawet jeśli są niewierzący, mogą się zbawić. Jeśli ktoś postępuje zgodnie z Podstawową Zasadą Prawa Naturalnego, czyli "dobro czyń, zła unikaj", może się zbawić. To nie moje zdanie, ale pogląd św. Tomasza z Akwinu, będący nauką Kościoła. Jeśli idzie o zbawienie, w o wiele większym kłopocie są ci, którzy świadomie porzucili Kościół katolicki.

Może być ciężko, ale jeśli będziemy mieć wyćwiczony mięsień bliskości, to będzie łatwiej.

Z podobnych rozmów jak ta powstała książka wywiad rzeka z księdzem pt. "Szału nie ma, jest rak". Trudno było ją pisać?
Ks. Jan Kaczkowski:Książka zrodziła się z bezradności, byłem w kiepskim stanie psychicznym i fizycznym, a zawsze byłem aktywnym człowiekiem. Wtedy pojawiła się pani redaktor Katarzyna Jabłońska, która zręcznie zadawała mi pytania. Tak powstała książka bioetyczna, napisana, jak sądzę, strawnym językiem. Próbuje odpowiedzieć na najbardziej palące pytania współczesnej bioetyki w kontekście nauczania Kościoła.

Jakie ksiądz ma plany na najbliższe miesiące?
Ks. Jan Kaczkowski:Chciałbym zachować wewnętrzny spokój. Nie absorbować innych swoją chorobą. Nie, nie chodzi mi o święty spokój nic nierobienia. Cały czas robię, co mogę, będę walczył. Oczywiście boję się kolejnych kopert z wynikami. Mogę się spodziewać, że któraś z nich będzie tą niepomyślną. Średnia przeżycia przy glejaku to 12 miesięcy od diagnozy, ja żyję już 20. Literatura nie zna jednak przypadków, gdy ktoś żyje dłużej niż 32 miesiące. Chcę, by odstąpiono od terapii uporczywej w moim przypadku. Nadal jestem ciekawy świata, jestem bardzo głodny życia. Chcę ciągle działać w hospicjum i mieć siłę na dopilnowanie wszystkich zobowiązań. Wie pani, kiedyś myślałem, że jestem leniem, a teraz jestem prawie pracoholikiem. Chcę żyć na maksa, nawet za cenę skrócenia życia. O co mnie pani chce jeszcze zapytać, czy boję się śmierci?

Boi się ksiądz?
Ks. Jan Kaczkowski:Jakaś obawa zawsze jest. Mam nadzieję, że gdy będę już tylko leżał, zachowam możliwość spowiadania, odprawiania do końca mszy św., okazywania bliskości, po prostu używania rozumu. Jeśli jestem z nimi i są najbliżsi, mówię umierającym, żeby się nie bali, jedynie by szukali oparcia w bliskich, w Bogu. Może być ciężko, ale jeśli będziemy mieć wyćwiczony mięsień bliskości, to będzie łatwiej. To mięsień, który trzeba ćwiczyć całe życie, tak jak mięsień sumienia. One muszą być silne wtedy, kiedy będą nam najbardziej potrzebne, w momencie największych emocji, prób i pokus.

***
Ks. Jan Kaczkowski stał się popularny dzięki swojej bezkompromisowej postawie wobec umierania, ale także dlatego, że w czasie największej nagonki na fundację Jerzego Owsiaka, duchowny bronił go, mówiąc, że poszedłby z nim do piekła.
Księdzem jest od 11 lat, stworzył hospicjum, prowadził warsztaty dla studentów medycyny, był katechetą. 1 czerwca 2012 r. stwierdzono u niego nowotwór mózgu.

Ks. Kaczkowski prosi o pomoc dla hospicjum Osoby, które chcą wesprzeć hospicjum założone przez ks. Jana Kaczkowskiego, mogą to zrobić, odpisując 1 proc. podatku. KRS placówki w Pucku: 0000231110. Można też dokonać wpłaty na konto Banku Spółdzielczego w Pucku, nr konta: 388348000300000017 24040001.

"Szału nie ma. Jest rak" to wywiad rzeka, który przeprowadziła z duchownym Katarzyna Jabłońska. Książkę wydała Biblioteka Więzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ks. Jan Kaczkowski: Szału nie ma. Jest rak, ale chcę żyć na maksa - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski