Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ktoś ukradł mu tożsamość. Sądu to nie obeszło

Agnieszka Świderska
Pan Krzysztof padł ofiarą kradzieży tożsamości. Teraz czuje się również ofiarą sądu i jego wyroku
Pan Krzysztof padł ofiarą kradzieży tożsamości. Teraz czuje się również ofiarą sądu i jego wyroku Adrian Wykrota
Sfałszowany podpis w aktach rejestrowych spółki stał się podstawą wydania wyroku. Sąd nie zmienił zdania, nawet gdy dwóch biegłych w swoich opiniach potwierdziło fakt fałszerstwa.

Jeden sfałszowany podpis wystarczy, by zrobić kogoś członkiem zarządu zadłużonej spółki i zrujnować mu życie. To właśnie spotkało Krzysztofa S. z Warszawy. Stawką gry, która toczy się w poznańskich sądach gospodarczych, jest dorobek jego życia. Jeżeli go straci, nikt nie poniesie za to kary.

O jedno imię za mało
Cztery lata temu kancelaria z Wrocławia przysłała Krzysztofowi S. przedsądowe wezwanie do zapłaty. Powoływała się na wydany zaocznie wyrok nakazujący zapłacić nieznanej mu spółce Satellite Communication z Poznania 86 tys. złotych na rzecz spółki z Gdyni. Z pisma wynikało, że Krzysztof S. był członkiem zarządu poznańskiej spółki.

- Nigdy o niej nie słyszałem. Uznałem to za nieporozumienie. Przestałem, kiedy dostałem odpis pozwu, z którego wynikało, że mój podpis widnieje na karcie wzorów podpisów w KRS - mówi Krzysztof S.

W jaki sposób jego podpis i dane znalazły się w aktach rejestrowych spółki? Według notariusz z Poznania Krzysztof S. w listopadzie 2005 roku osobiście pojawił się w jej kancelarii, by złożyć podpis na karcie wzoru podpisu. Dowodem na to ma być jego PESEL i numer dowodu osobistego. Tyle że poświadczony notarialnie podpis okazał się sfałszowany, co potwierdziły dwie opinie biegłych, a Krzysztof S. od kilkudziesięciu lat posługuje się we wszystkich urzędowych dokumentach dwoma imionami. Dwa imiona - Krzysztof Kazimierz widnieją również w dowodzie osobistym, którym rzekomo miał okazać się u notariusza. Sąd nie dostrzegł jednak żadnej sprzeczności między wyjaśnieniami notariusza a faktem w postaci sfałszowanego podpisu.

Najpierw jednak sprawą kradzieży tożsamości zajęła się prokuratura.

To, że biegli stwierdzili, że podpis sfałszowano, dla sądu nie miało znaczenia

- Składając sprzeciw od zaocznego wyroku poinformowałem sąd, że złożyłem zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na moją szkodę. Liczyłem, że zawiesi postępowanie - mówi Krzysztof S.

Tym bardziej że poza podpisem nie było żadnych innych dowodów na jego powiązania ze spółką. Żadnej faktury czy umowy z jego podpisem. Nic.

Komornik znał adres
Sąd Rejonowy Poznań Stare Miasto, bo to on prowadził postępowanie, nie poczekał jednak na prokuraturę. Już kilka miesięcy później zapadł wyrok nakazujący Krzysztofowi S. spłacić długi spółki. Może gdyby pojawił się na rozprawie, albo otrzymał odpis wyroku w terminie, który pozwalał mu się od niego odwołać, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie zrobił tego, bo korespondencja z sądu przychodziła na adres, pod którym już nie mieszkał. Nie miał przy tym adwokata, który by przypilnował tych sądowych terminów.

O wyroku dowiedział się od… komornika, który przyszedł zająć mu mieszkanie. Ten nie miał problemu ze znalezieniem go pod właściwym adresem. To komornik doradził mu, by jak najszybciej wziął prawnika i starał się o wznowienie postępowania. Rozpatrzenie tego zajęło sądowi... ponad trzy lata. W tym czasie prokuratura zakończyła już postępowanie.

- Powołaliśmy biegłego z zakresu badań dokumentów celem stwierdzenia autentyczności podpisu Krzysztofa S. - wyjaśnia Maria Prasek, zastępca prokuratura rejonowego Warszawa Ochota. - Z opinii biegłego wynika, że nie został on nakreślony przez Krzysztofa S.

Dla sądu nie miało to jednak znaczenia. Odmówił wznowienia postępowania. Krzysztof S. musi płacić.

- To jego wina - mówi sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu. - Skoro twierdził, że podpis został sfałszowany, to po tym jak wniósł sprzeciw, powinien pojawić się na rozprawie i złożyć wniosek o przeprowadzenie dowodu z opinii biegłych. Nie zrobił tego. To jego obowiązkiem, a nie sądu, było wykazanie, że podpis jest sfałszowany.

Tymczasem przez trzy lata dług razem z odsetkami urósł do ponad 200 tys. złotych.

- Nie chce mi się wierzyć, że dla sądu może być wszystko jedno - mówi Krzysztof S.

Ostatnie słowo będzie należało teraz do sądu okręgowego, do którego trafiło zażalenie na odmowę wznowienia postępowania.

- Nie tworzyłbym kolejnych wymogów, aby uszczelnić krajowy rejestr sądowy przed tego typu oszustwami. Niewykluczone, że wystarczyłoby nałożyć na sąd rejestrowy obowiązek informowania zainteresowanych podmiotów o ich wpisaniu czy wykreśleniu z zarządu spółki, tak by w przypadku oszustwa mieli czas zareagować i uniknąć poważnych skutków - mówi Bartłomiej Przymusiński, sędzia sądu gospodarczego, prezes oddziału wielkopolskiego Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia. - To jednak nie jest postulat pod adresem sądu, ale ustawodawcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski