Czy środki, jakie polski rząd chce przeznaczyć na kulturę w czasie epidemii – mowa tu przede wszystkim o 20 mln zł z programu „Kultura w sieci” w ramach tarczy antykryzysowej – są wystarczające? Pana zdaniem nasz rząd troszczy się o ludzi kultury?
Szczerze mówiąc, nie czuję się szczególnie „zaopiekowany”. Zwłaszcza, kiedy porównuję sytuację w Polsce z tym, jak o artystów dbają chociażby Niemcy. Z drugiej strony, nie spodziewałem się też po tym rządzie żadnych sensownych działań i w tym sensie nie jestem jakoś specjalnie rozczarowany. Pomysł, żeby wesprzeć twórców poprzez program „Kultura w sieci” brzmi niby dobrze, ale opiera się niestety na błędnym koncepcie – a mianowicie, że każda sztuka ma swój internetowy wariant. Jak sądzę, ani nie ma, ani nie musi mieć. Inna sprawa, że cały ten system pomocy „artystom-darmozjadom” ma w sobie jeszcze inne założenie – chcesz pieniędzy, to pokaż, że coś potrafisz, pokaż, że jesteś przydatny, złóż wniosek, opisz pomysł. Pomijając już nawet fakt, że realizacja i ocena wniosków będzie trwała miesiące, a pomoc dla wielu z nas, którzy z dnia na dzień utracili płynność finansową, potrzebna jest natychmiast, to taki koncept pomocy ma w sobie coś mocno – paradoksalnie – nieempatycznego, anty-socjalnego, coś podejrzliwego i nieufnego w stosunku do tych, którym pomoc ma zostać udzielona.
Jak to wygląda w przywołanych przez pana Niemczech?
W Niemczech artyści i freelancerzy składają jednostronicowy wniosek o zapomogę i po paru dniach mają na koncie pięć tysięcy euro. Nie musząc nic udowadniać, otrzymali od swojego państwa pieniądze, dzięki którym przez jakiś czas mogą spokojnie żyć, bo – wbrew popularnemu przysłowiu – artysta głodny to artysta… głodny. Można? Można. Ale na to trzeba kulturę pojmować jako istotne dobro społeczne, jako najcenniejszy kapitał, jakim państwo dysponuje, a nie jak piąte koło u wozu.
Jakie są największe problemy, z jakimi musi borykać się polska kultura w czasie epidemii?
Myślę, że w jakimś sensie życiowe problemy, z jakimi borykają się polscy artyści w czasie epidemii są tak naprawdę skutkiem, konsekwencją i emanacją socjalnych problemów, które toczą polską kulturę od lat – śmieciowe formy zatrudnienia, słabe „uzwiązkowienie”, niepewność finansowa, brak możliwości planowania przyszłości. To są sprawy, przez które dziś wielu z nas zostało wyrzuconych na brzeg. Jeśli ktoś miał oszczędności, a nie znam nikogo takiego, to sobie jeszcze chwilę poradzi, ale jeśli ich nie ma, to jest zdany na siebie i na internetowe zbiórki. W tym sensie, epidemia to także czas i okazja do przemyślenia zawodowych, socjalnych struktur, na których kultura – w jej instytucjonalnym, państwowym rozumieniu – się opiera.
Czy w całej tej trudnej sytuacji można szukać jakichś pozytywów?
Czytamy książki, oglądamy w internecie filmy, seriale, a nawet spektakle. Część z nas ma na to teraz więcej czasu niż wcześniej – intensywnie, nieomal bulimiczne polecamy sobie ze znajomymi rzeczy warte obejrzenia, przeczytania. Więc kto wie, może nawet w niektórych przestrzeniach kultura radzi sobie lepiej niż przed epidemią. To fantazja, ale może dzięki epidemii zaczniemy wreszcie, jako społeczeństwo, czytać? Z mojej, teatralnej perspektywy, brakuje nam oczywiście spotkania, konfrontowania się z widownią, gadania, myślenia, prób, brakuje tego, co o kulturze teatralnej koniec końców stanowi, czyli tworzenia i negocjowania różnych wspólnot. Ta internetowa jest widmowa i nie moja, poza tym żyję na wsi i mam słaby zasięg. Tęsknię za analogowym i tradycyjnym doświadczeniem oglądanego z widowni spektaklu na scenie.
Niektórzy sądzą, że epidemia pogrąży polską kulturę. Inni z kolei twierdzą, że po prostu ją zmieni.
Jest ciężko, ale nie popadałbym w patos. Sądzę że epidemia nie pogrąży ani polskiej kultury, ani w ogóle żadnej kultury. A jak ją zmieni? Nie wiem. Ale kultura z pewnością pomoże przejść nam przez okres żałoby, policzyć, wspomnieć, uszanować ofiary i ich bliskich, bo również od tego jest. Kultura to zbiór narracji – będziemy ich potrzebować, żeby opowiedzieć sobie, co się z nami stało, jak się zmieniliśmy, w jaką stronę idziemy. Ciekaw jestem teatru po epidemii – tego, jak epidemię przepracuje i jak się od niej oderwie. Jakie historie i jak będzie je opowiadał. Zastanawiam się, czy nieufność do zgromadzeń, dyktowana wizją drugiego człowieka jako potencjalnego nosiciela wirusa, trwale wpłynie na kształt teatru. Czy będziemy się w teatrze spotykać w maseczkach? Głodni spektakli, ale nieufni ludziom wokół nas? Myślę, że kultura będzie miała do wykonania pracę wokół koncepcji zaufania i relacji społecznych, dziś zdominowanych przez czynnik „zakażenia”. To zresztą świetna pożywka dla horroru – społeczeństwo jako choroba. ale pozostałe gatunki też z pewnością będą miały swoje do opowiedzenia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?