To nie był prima aprilis. 1 kwietnia, po dwóch ulewnych dniach pisano już w całej Polsce o strasznej klęsce powodzi. Liczba zalanych wsi sięgnęła kilkuset, a miasteczek - kilkudziesięciu. Powodem były między innymi zatory lodowe. Do ich zwalczania zaangażowano artylerię polową. Z samolotów zrzucano bomby. Efekt był taki, że spiętrzona woda ruszyła jak szalona podnosząc poziom lustra dużo powyżej stanów ostrzegawczych. Katastrofa sięgnęła północnej części dorzecza Wisły. Przykładowo w Nowym Dworze ocalał tylko kościół, a dwa tysiące osób zostało bez dachu nad głową.
W końcu fala powodziowa zaczęła docierać też do Poznania. Poziom Warty w okolicach mostu Chwaliszewskiego sięgał niemal 6 metrów. Zalało Drogę Dębińską i tamtejsze wesołe miasteczko. Zatonęła przystań Trytona, boiska Sokoła i Posnanii. Woda przerwała wały w okolicach Bramy Dębińskiej (skrzyżowanie Królowej Jadwigi i Strzeleckiej).
- Na prawo od Bramy Dębińskiej, jak okiem sięgnąć, jeno jedno wielkie, szarobure, falujące jezioro - zanotował reporter Kuriera Poznańskiego. - Faluje się ono niczym morze, nie braknie bowiem grzyw z piany, a zimny podmuch północnego wiatru potęguje jeszcze grozę położenia.
Dowódca batalionu saperów, kapitan Prusinowski (odznaczony Virtuti Militari za bohaterstwo w wojnie polsko-bolszewickiej) osobiście doglądał akcji ratunkowej w pobliżu Bramy Dębińskiej i sam w niej uczestniczył. Swoje zaangażowanie przypłacił życiem. Po telefonicznym powiadomieniu o zagrożeniu osób zgromadzonych na terenie klubu wioślarskiego ,,Warta'' dosiadł konia i rzucił się wpław, by ratować ludzkie życie. Po drodze zauważył trzech saperów, którzy niosąc pomoc ludziom zgromadzonym na terenie pobliskiego parku wywrócili się z łodzią i wpadli w wodny wir. Udzielając im pomocy, sam padł jego ofiarą. Ocalał tylko koń.
Więcej o powodzi 1924 roku, ilustrowanej zdjęciami Romana Ulatowskiego, w najnowszym wydaniu Naszej Historii. W nim również przeczytacie między innymi o początkach służb antyterrorystycznych w Poznaniu. Piórem Grzegorza Okońskiego piszemy o... niezwykle uprzejmych panach w blaszanych zbrojach.
Noszenie pancerzy i tarcz regulowała instrukcja zamieszczona w rozkazie KGPP nr 506 z 27 września 1930 roku. Według niej zakładali je policjanci, którzy mieli zatrzymać szczególnie niebezpiecznych i prawdopodobnie uzbrojonych przestępców, wkraczać do lokali, gdzie z dużym prawdopodobieństwem mogli spotkać się ze zbrojnym oporem. Szczególnie jednak ważnym jest fakt, że policjanci nie mieli biernie oczekiwać na ciosy - byli szkoleni do walki wręcz, walki na bagnety, a także do walki w tłumie. Jakby nie było: podręcznik dla policjantów mówił, że funkcjonariusz, jako sługa i opiekun publiczności traktuje wszystkich szanujących prawo obywateli równomiernie i z… bezwzględną uprzejmością!
Pancerze i tarcze zabezpieczały zatem przed ciosami, szczególnie zadawanymi nożem, a także przed kulami małego kalibru, z dość popularnych wówczas pistoletów kieszonkowych. Wreszcie - czego policjanci nie mogli przewidzieć - przydawały się w czasie starć z hitlerowskimi bojówkami w przededniu wybuchu wojny. W sumie pancerzy nie było zbyt wiele - w magazynach zebrano 450 kompletów.
W Naszej Historii sporo wydarzeń z regionu, ale również kraju i świata. Warto sięgnąć po miesięcznik, by przeczytać choćby o sowieckim polowaniu na Jana Pawła II, o Opus Dei, a także o tym, jak to polska armia miała używać radzieckiej broni atomowej czy nieznanym zamachu na prezydenta Wojciechowskiego. Zapraszamy do kiosków i salonów prasowych.
Między innymi o ostatniej wielkiej powodzi w Poznaniu piszemy w najnowszym miesięczniku "Nasza Historia". Szukajcie w kioskach!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?