Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Janerka: Ja już się nie buntuję. Ale też stetryczały jeszcze nie jestem

Tomasz Mikulicz
Tomasz Mikulicz
Lech Janerka podczas koncertu na Dniach Sztuki Współczesnej
Lech Janerka podczas koncertu na Dniach Sztuki Współczesnej Jerzy Doroszkiewicz
Dziś ludzie są jacyś inni. Moja wnuczka na przykład zbuntowała się tylko raz - gdy nie chciała, żebym zabrał ją na narty. Twierdzi, że jej pokolenie nie ma czasu na bunt - mówi Lech Janerka, legenda polskiej muzyki alternatywnej.

Kurier Poranny: Zaraz po wejściu na scenę w białostockiej Famie powiedział Pan, że dziwi się, iż pańska muzyka nadal jest sztuką współczesną. A jak będzie wyglądała piosenka np. za 100 lat? Teraz mamy konstrukcję podstawową: zwrotka, refren, zwrotka, refren, solo, dwa razy refren.

Lech Janerka: Hmmm. To mnie Pan zaskoczył. Napisałem kiedyś taką piosenkę na płycie „Ur”, nie pamiętam tytułu („O niebie” - przyp. red.), która zaczyna się słowami: Delikatnie dobij nieszczęśliwych / Dla nich tutaj nigdy nie ma miejsca. Tam nie ma refrenu. Wszystko jest płynne. Tematy muzyczne „wyskakują” jakby znienacka. Podobnie zrobił Paul McCartney w utworze „Uncle Albert/Admiral Halsey”, gdzie temat goni temat. Może któryś wraca raz czy dwa, ale i tak już jako coś przekomponowanego.

Czyli przyszłość piosenki będzie polegała na łączeniu tematów, których z pozoru nie da się połączyć?

Szczerze mówiąc, cholera wie. Pamiętajmy, że piosenka chodzi na krótkiej smyczy publiczności. Na pewno pojawią się nowe rejestratory dźwięku, które będą - z większą dynamiką niż do tej pory - oddawały to co jest nagrywane. Dziś recepta na piosenkę jest bardzo prosta. Melodia i rytm nie mają znaczenia. Liczy się tylko barwa głosu. Nowe stylistyki pojawiają się w momencie, gdy pojawia się ktoś z niespotykaną barwą głosu. Na mnie zrobiła na przykład wrażenie Lana Del Rey. Podoba mi się też brytyjski zespół Alt-J, gdzie wokalista śpiewa cienkim głosem w taki sposób, jakby miał popsutą krtań. Brzmi jak kaczka czy nawet żaba. I ludziom się to podoba.

Pierwsze płyty wydawał Pan w latach 80., gdy królowała jeszcze cenzura. Kiedyś, podczas jednego z wywiadów, opowiadał Pan, że nosił teksty piosenek na Mysią, kiedy cenzura już za chwilę miała być zniesiona.

To prawda. Kiedy wszedłem do pokoju, jeden cenzor mówi do drugiego: O, to ten pan, co „Konstytucje” napisał. Pomyślałem: będzie draka. Już wcześniej, właśnie o „Konstytucje” kruszyłem kopię z panem z wytwórni płytowej. Mówi do mnie, żebym zmienił tekst. Powiedziałem: „Chłopie, wiem że pracujesz do 18. Ja jadę do domu, a ty sobie dośpiewaj własny tekst”. Po 18 zadzwonił, że jednak wszystko jest w porządku i tekst może zostać w pierwotnej formie. To były naprawdę dziwne czasy. Zresztą za „Ogniowe strzelby”, w których wzywam do szykowania broni i wyjścia na ulicę, dostałem nagrodę od Radiokomitetu. (śmiech)

W naszych czasach cenzury już oczywiście nie ma, ale czy nie zgodzi się Pan z tym, że mamy dziś do czynienia z czymś jeszcze gorszym - autocenzurą. Czy są takie tematy, o których nie powinno się w naszym kraju pisać piosenek?

Uważam, że pisać można o wszystkim. Autor musiałby wtedy bać się samego siebie. Chociaż tematy tabu z pewnością są. Znany z prowokacji Kuba Wojewódzki zaprasza do swojego programu i prowokuje do jakichś gównianych wypowiedzi różnych artystów. I o ile taki na przykład Tymon Tymański nie dał się wpuścić, to Muńka Staszczyka pytania Wojewódzkiego wyraźnie krępowały. Doskonale go rozumiem, bo jest wiele tematów, które również i mnie krępują, dlatego ich nie poruszam. Nie uważam, że to jest jakaś wada. Bardzo mało na przykład napisałem piosenek o miłości. Nawet tej szlachetnej. Po prostu nie potrafię o tym mówić.

Za to doskonale opowiada Pan w swoich piosenkach np. o sprawach społecznych. Czytałem gdzieś ostatnio, że Komitet Obrony Demokracji szuka piosenki nadającej się na hymn tego środowiska. Może Pańskie „Konstytucje”?

Nie bardzo. Kiedyś nakręcono ze mną wywiad, podczas którego krzyczę: „Co? To konstytucje są dla ludzi, a nie odwrotnie”. Pokrywa się to z tym, co z sejmowej mównicy powiedział niedawno Kornel Morawiecki, czyli że: „Dobro narodu, społeczne, musi być ponad prawem. Nawet nad konstytucją”. Niespecjalnie podobała mi się ta wypowiedź, ale przed laty myślałem podobnie. Pamiętam z czasów, gdy chodziłem do pracy, że ludzie mówiąc o PRL-owskiej rzeczywistości krzyczeli, że z tym wszystkim trzeba coś zrobić, ale póki co to się napijmy. Pytałem: odbiło wam? Zbierzcie się do kupy, zorganizujcie protest i zmieńcie konstytucję. Mówili że nic z tego, nie da się itd. Najmłodszy leciał więc po flaszkę i tak to się zazwyczaj kończyło.

A jak Pan postrzega bunt w dzisiejszych czasach? Pan się jeszcze buntuje?

Ja już nie. Pożegnałem się z tym na płycie „Plagiaty”, gdzie w jednej z piosenek śpiewam, że moje rewolucje już się skończyły i właściwie tylko trwam - jestem jak warzywo, do którego dochodzą impulsy, ale które już na nic nie reaguje. Zresztą mam wrażenie, że buntowanie się jest domeną młodych. Oczywiście nie jestem jakimś zupełnie stetryczałym egzemplarzem, ale mój bunt byłby chyba dość jałowy. Bo co to by dało, gdybym zaczął nagle wierzgać i wrzeszczeć głośniej niż wrzeszczę na koncercie? To byłoby głupotą. Jeśli więc chciałbym poważnie pomyśleć o jakimś buncie, to musiałbym zacząć „robić w polityce”, a na to nie mam ochoty.

A co z buntem młodego pokolenia? Wielu komentatorów uważa, że oprócz sprawy bitwy o ACTA sprzed czterech lat, młodzi nie są zbyt buntowniczy.

Moja wnuczka w tym roku zdaje na studia. Zapytałem ją, czy kiedykolwiek w życiu się zbuntowała? Odpowiedziała, że raz i to przeciwko mnie. Zabrałem ją na narty w góry, a ona nie chciała jeździć na czymś dłuższym od stopy. Kiedy zacząłem jednak dopytywać nieco bardziej poważnie - w perspektywie całego pokolenia mojej wnuczki - to odpowiedziała, że nie ma czasu się buntować, bo jest stale zajęta, ciężko pracuje itd.

I coś w tym jest.

Fakt. Ludzie są dziś jacyś inni. I to na całym świecie. Kiedy gościłem u siebie 6-letnią córkę mojego brata ze Stanów, zabrałem ją do parku. Traf chciał, że poszliśmy akurat w miejsce, gdzie widniała tabliczka „wstęp wzbroniony”. Dziewczynka oczywiście tam weszła. Mówię więc do niej, że nie wolno tam wchodzić. Obróciła się i mówi łamanym polskim: Chyba lepiej wiem, co mogę robić, a czego nie mogę. Więc ja pytam: A czytasz po polsku? - Słabo - odpowiedziała. Pokazałem jej, że na tabliczce jest napisane, że nie wolno. Wtedy ona: A, rozumiem. Zrobiła więc obrót o 180 stopni i do mnie wróciła.

O wychowaniu, już zresztą w 1989 roku, śpiewał wspomniany wcześniej Muniek Staszczyk.

Może nie jestem najlepszym przykładem, bo swoim dzieciom nie robiłem nigdy żadnych uwag. Od swoich rodziców też takowych nie dostawałem. Chcieli, żebym został technikiem samochodowym. Kiedy powiedziałem, że nie bardzo widzę siebie w tym zawodzie, to powiedzieli: „Świetnie. Nie będziemy więc się tobą dłużej zajmować”. Zamiast więc do zawodówki poszedłem do ogólniaka, gdzie zainteresowałem się wieloma rzeczami - m.in. poezją. Rodziców to już jednak nie obchodziło. Dziś moje dzieci nieraz robią mi wyrzuty: Tato, ty nam nic nie mówiłeś, jaką drogą powinniśmy pójść. Teraz mieszkają w Oksfordzie. (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Lech Janerka: Ja już się nie buntuję. Ale też stetryczały jeszcze nie jestem - Kurier Poranny

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski