Nie ma tak drugiego ważnego meczu w kalendarzu rozgrywek jak ten z Legią. Tak przynajmniej odczuwają kibice w Poznaniu i Wielkopolsce. Nawet w redakcji przed starciem z odwiecznym rywalem odbieramy najwięcej telefonów w sprawie biletów. Tak było, kiedy Lech walczył o mistrzostwo i tak samo było, kiedy spadał z ekstraklasy.
- Oczywiście historia i tradycja ma swoje znaczenie, ale ostatnie lata pokazują też co innego. Oba kluby najbardziej liczą się w rywalizacji o mistrzowski tytuł i oba też mają wielki potencjał kibicowski. Tylko dwa stadiony mogą się z dnia na dzień zapełnić w Polsce, a mianowicie ten przy Bułgarskiej i ten przy Łazienkowskiej. Cała reszta klubów jest w cieniu tych dwóch - tłumaczył mi niedawno Jarosław Pawlak, działacz WZPN i OZPN Kalisz, mieszkający w Baranowie koło Kępna.
Według niego zainteresowaniem klasykiem ekstraklasy zdecydowanie przebija inne spotkania Kolejorza. - Już w styczniu niektórzy w Kępnie pytali się o termin ligowego szlagieru i możliwość zdobycia biletów. Ciekawostką jest to, że w naszym mieście są osoby, głównie ze starszego pokolenia, które kibicują również Legii i... Górnikowi Zabrze. Myślę, że to jest związane z przeszłością pucharową obu klubów. Mnie jednak nie trzeba się pytać, dla kogo bije moje serce. Urodziłem się w Ostrzeszowie i uważam, że się za Wielkopolanina z krwi i kości - dodał Pawlak, który ma już na swoim koncie zaliczonych kilkanaście meczów Lech - Legia i to nie tylko tych rozgrywanych w Poznaniu.
Przyjaźnie są mniej trwałe
Generalnie jednak trudno kwestionować tezę, że Wielkopolska to bastion Lecha, co najlepiej widać po akcjach „Kolejorz kontra Twój Klub” czy „Lech na Landach”. Nawet w tak oddalonych od Poznania miejscowościach jak Kobylin, Miejska Górka, Kleczew czy Trzemeszno nikomu nie przyszło do głowy, by podczas sparingu z Lechem wspierać konkurencję...
Konferencja przed meczem Lech - Legia:
Wierność ukochanemu klubowi jest bardziej trwała niż międzyklubowe przyjaźnie, choć akurat trójprzymierze Kolejorza z Arką Gdynia i Cracovią uodpornione jest na upływ czasu.
Inaczej niż w przypadku „sztamy” Legii z Pogonią Szczecin. Do rozłamu doszło cztery lata temu, choć kibice obu drużyn trzymali ze sobą 20 lat. Podczas poprzednich spotkań wojskowych z portowcami zdarzały się nawet pojedyncze gwizdy w stronę zawodników gości, wychodzących na rozgrzewkę. W minioną sobotę na Łazienkowskiej nie było ponownie śladów minionej przyjaźni, ale nie było też słychać pojedynczych gwizdów skierowanych w stronę przeciwników. Zarówno Żyleta, jak i grupa przyjezdnych zachowywała się z kulturą.
Doping nie tylko z kotła
Mimo animozji między Lechem a Legią w ostatnich latach na Bułgarskiej nie dochodziło do poważniejszych incydentów, choć to nie znaczy, że klasyk ligi wyblakł i stał się wyłącznie areną wymiany serdeczności i miłych gestów.
- Tym pojedynkiem żyją poznaniacy i Wielkopolanie już po ogłoszeniu terminarza rozgrywek. Tym razem będą śpiewać i dopingować swój ukochany klub wszystkie sektory, a nie tylko kocioł i najwierniejsi fani - tłumaczył Arkadiusz Szymanowski, zagorzały sympatyk Lecha.
Oby tylko wokalne zaangażowanie nie ograniczało się do znanej piosenki, zaczynającej się od słów „Legia to...” Dlatego oglądanie z trybun meczu z wojskowymi z małymi dziećmi to kiepski pomysł. Od niewybrednych okrzyków mogą puchnąć uszy.
Jacek Magiera: Mecz z Lechem elektryzuje całą Polskę
- Braterstwo legionisty z lechitą... Publicznie jest to niemożliwe. Nikt w Poznaniu nie powie, że jest za Legią i za Lechem. Przyjaźni między kibicami obu drużyn nigdy nie będzie, bo być nie może - dodał Szymanowski.
Wzajemne niechęci nie muszą objawiać się jednak w postaci bijatyk i niecenzuralnych okrzyków. - Niekoniecznie trzeba walczyć na pięści. Lepszym pomysłem jest stworzenie gorącej atmosfery i przygotowanie ciekawej oprawy - przyznał z kolei Piotr Podolczak, jeden z tych, którzy pamiętają Lecha jeszcze z czasów gry na Dębcu. - Na pierwszy mecz Kolejorza zabrał mnie ojciec w 1969 r., znany kronikarz życia klubu, więc na miłość do Lecha skazany byłem już od dzieciństwa.
„Naukowcy” w Warszawie
Podolczak opowiedział niecodzienną historię, dotyczącą wyjazdowego spotkania z Legią w 1985 r. (Lech wygrał wtedy 2:0). - Wspólnie z moim przyjacielem, Arturem Nowakiem, nie załapaliśmy się na wejściówki z puli dla kibiców. Postanowiliśmy więc jechać do Warszawy pod krawatem, w celach... naukowych. W rzeczywistości kupiliśmy bilety w kasie i całe spotkanie obejrzeliśmy w sektorze legionistów na „Żylecie”. Po akcjach Miłoszewicza i Okońskiego puszczaliśmy do siebie oko - wspominał Podolczak.
Greenkeeper Lecha Poznań o stanie murawy
Uczucia niechęci są odwzajemnione, twierdzi z kolei jeden z filarów nieistniejącego tygodnika „Nasza Legia”, Maciej Dobrowolski. - Animozje przekazywane są z pokolenia na pokolenia. A zaczęły się od słynnej bitwy w Częstochowie. Inaczej jednak jest traktowany Poznań przez warszawiaków, a inaczej stolica przez poznaniaków. Ci ostatni nie lubią Warszawy, bo to stolica, a my stosunek do Poznania mamy obojętny, ale wyjazd do niego traktujemy prestiżowo - podkreślił Dobrowolski, który jeździ na mecze wojskowych od 1989 r., a od 1,5 roku jest na wolności, po tym jak spędził 40 miesięcy w areszcie bez wyroku (jeden ze stadionowych chuliganów pomówił go o handel narkotykami).
Lechitów z legionistami coś jednak łączy, a mianowicie przywiązanie do tradycji i szacunek dla autorytetów. - Kibic musi być z drużyną na dobre i złe. Musi kochać klub i miasto, a niekoniecznie piłkarzy, bo ci przychodzą i odchodzą. Oczywiście są wyjątki. W Poznaniu wszyscy szanują Piotra Reissa. W Warszawie natomiast jest kult Kazimierza Deyny i podziw dla Artura Boruca - dodał Dobrowolski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?