Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Poznań: Pierwsze zwycięstwo od półtora miesiąca

Maciej Lehmann
Rafał Murawski (nr 11)  twardo walczył z pomocnikami ŁKS. Reprezentant Polski nigdy się nie oszczędza
Rafał Murawski (nr 11) twardo walczył z pomocnikami ŁKS. Reprezentant Polski nigdy się nie oszczędza Waldemar Wylegalski
Ponad półtora miesiąca stała na stacji "Poznańska Lokomotywa". 489 minut - tyle czekaliśmy na gola Kolejorza. Pierwsze od 14 października zwycięstwo zapewnili naszej drużynie już w pierwszej połowie Siergiej Kriwiec, Aleksander Tonew, Artjom Rudniew oraz Mateusz Możdżeń.

To spotkanie przypominało mecz otwarcia sezonu. ŁKS tylko na początku był groźny, ale nie wykorzystał swoich szans. Potem goście popełniali fatalne błędy. Z prezentów skorzystali lechici i wreszcie przełamali fatalną serię pięciu spotkań bez wygranej.

CZYTAJ TEŻ:
Kolejorz Lech Poznań
Lech Poznań wygrał z ŁKS 4-0
Semir Stilic: Chcemy pokazać charakter

- Kamień spadł nam z serca. Czuliśmy wielką presję, dlatego bardzo się cieszę, że po moim trafieniu do siatki zespół mógł złapać wreszcie oddech - mówił po meczu strzelec pierwszego gola Siergiej Kriwiec. Minęło dokładnie osiem godzin i dziewięć minut od ostatniej bramki, którą dla Lecha zdobył w meczu z Koroną Kielce Grzegorz Wojtkowiak.

Zanim Białorusin wpisał się na listę strzelców, kapitalną okazję zmarnował napastnik gości Marcin Mięciel. Idealnie wyłożył mu piłkę inny były legionista Sebastian Szałachowski. "Miętowy", który zastępował Marka Saganowskiego, w banalny sposób zgubił piłkę, choć był w sytuacji sam na sam z Buriciem.

Ta niewykorzystana sytuacja zemściła się bardzo szybko. Artiom Rudniew popędził lewym skrzydłem i płasko dośrodkował w pole karne. Intencje Łotysza idealnie zrozumiał Kriwiec. Dopadł do piłki i huknął pod poprzeczkę.

Strata gola nie załamała łodzian, którzy mogli bardzo szybko odrobić straty. Lecz i tym razem Lechowi dopisało szczęście. Najpierw nieznacznie pomylił się Szałachowski, potem Mięciel minął wybiegającego z bramki Buricia, ale nie potrafił umieścić piłki w bramce.

29 lipca w pierwszym meczu tych drużyn łodzianie też mieli bardzo udany początek. Grali bez kompleksów, ale po łatwych stratach w środku pola zostali skontrowani przez Lecha. W sobotę przeżywali prawdziwe deja vu, bo znów dali się zaskoczyć w identyczny niemal sposób.

Na 2:0 w 31. minucie podwyższył Aleksandar Tonew. Brawa należały się za tego gola też Rafałowi Murawskiemu. Reprezentant Polski kapitalnie rozegrał szybki atak i idealnie w tempo podał do młodego Bułgara, który zachował się jak prawdziwy rutyniarz i nie zmarnował sytuacji sam na sam z Velimiroviciem.

STRONA GŁÓWNA GŁOSU WIELKOPOLSKIEGO

Kuriozalny był trzeci gol, zdobyty przez Artioma Rudniewa. Asystę zaliczył bowiem obrońca ŁKS Cezary Stefańczyk, który próbował głową odegrać piłkę do własnego bramkarza. Nie zauważył jednak, że przed Velimiroviciem stoi napastnik Lecha.

Łotysz podziękował za prezent, błyskawicznie się obrócił i strzelił z woleja nie do obrony. Stefańczyk dobrze zapisze się w pamięci poznańskich kibiców, bo przecież w pierwszym meczu strzelił efektownego samobója. Tuż przed przerwą na 4:0 podwyższył Mateusz Możdżeń. Znowu nie popisała się defensywa ŁKS. Bramkarz zderzył się z jednym z obrońców i lechicie piłka spadła pod nogę. Wystarczyło tylko trafić do siatki.

Kibice bramkę nagrodzili oklaskami, ale mimo wysokiego prowadzenia domagali się dymisji hiszpańskiego trenera.
- Ta wygrana nic nie zmienia, Bakerowi do widzenia - zaśpiewali kilka razy. Pojawił się znany już z meczu z Widzewem Łódź okrzyk: - Guantanamera, czas już wyj... Bakera. Co tu dużo mówić, mimo efektownych goli atmosfery na trybunach w niczym nie da się porównać do tej sprzed roku. Na mecz wybrało się tylko 8000 widzów. Kilka tysięcy posiadaczy karnetów pozostało w domach. To była najniższa frekwencja na Bułgarskiej od czasu, kiedy koncern Amica zainwestował w Lecha.

O drugiej połowie można napisać, że się... odbyła. Kolejorz grał tak jak tydzień temu w meczu z Widzewem. Wolno, bez pomysłu, bez polotu. Im miał większy procent posiadania piłki, tym z boiska wiało większą nudą. Nasi piłkarze albo nie chcieli, albo po prostu nie mieli sił, by powiększyć wygraną.

Nawet Bakero przyznał, że jego piłkarze grali źle. - Wymagam więcej od zespołu - powiedział Hiszpan po ostatnim gwizdku sędziego.
- Dlaczego Lech nie mógł strzelić gola? To proste. W drugiej połowie nie robiliśmy już tak poważnych błędów - stwierdził Tarasiewicz. Komentarze kibiców też dalekie były od euforii. - Nie ma się czym podniecać. Przecież to było zwykłe krojenie piłkarskich ogórków - te słowa idealnie pasują do tego, co zdarzyło się przy Bułgarskiej.

SPORT PO WIELKOPOLSKU

Lech - ŁKS 4:0
Bramki: Kriwiec 13, Tonew 31, Rudniew 33, Możdżeń 43
Sędziował: Marcin Borski (Warszawa)
Widzów: 8000
Lech: Burić - Wojtkowiak, Djurdjević, Kamiński, Henriquez - Murawski, Injac, Możdżeń (63. Drygas) - Tonew (71. Stilić), Rudniew (82. Ubiparip), Kriwiec.
ŁKS: Velimirović - Stefańczyk, Klepczarek, Kłus I (63. Romańczuk), Kaczmarek - Szałachowski (90.+1 Nowak), Pruchnik, Łukasiewicz, Kascelan, Smoliński - Mięciel.

Jose Mari Bakero
Po tym bardzo trudnym tygodniu jestem zadowolony przede wszystkim z wyniku.
Pierwsze minuty w naszym wykonaniu były trochę niepewne, ale od momentu strzelenia pierwszej bramki graliśmy już poważnie. W drugiej połowie ŁKS sprawiał wrażenie, jakby nie chciał stracić więcej goli.

Z naszej gry po przerwie nie jestem do końca zadowolony, bo można się po drużynie spodziewać znacznie więcej. W przerwie powiedziałem zawodnikom, żeby wyszli na boisko tak, jakby było 0:0, ale niestety, jak się prowadzi 4:0, to czasami trudno więcej wykrzesać. Jestem zadowolony z gry Sergieja Kriwca, który ostatnio nie zaliczył najlepszych meczów i cieszę się, że wreszcie odblokował się Rudniew. Ale co ważne, gole strzelali również pomocnicy, bo jak wcześniej mówiłem, nie jest to tylko domena napastników.

Ryszard Tarasiewicz
Mimo nie najlepszej postawy Lecha w ostatnich meczach, wiedziałem, że będzie to trudny mecz.
W pierwszej połowie ułatwiliśmy zadanie Lechowi - nie tak zakładaliśmy sobie nasze zachowanie na boisku. Proste straty w środku pola, złe przyjęcie, co pozwalało przeciwnikowi odebrać piłkę i po chwili pięciu-sześciu zawodników Lecha było już na naszej połowie.

W efekcie taka gra i ilość błędów zakończyła się dla nas tragedią. W drugiej połowie zagraliśmy bardziej konsekwentnie, bliżej rywala, byliśmy bardziej agresywni. Niestety, nikt nie ma wehikułu czasu i nie można cofnąć tej fatalnej pierwszej połowy. Nie ma co ukrywać, że Lech jest lepszym zespołem od ŁKS. Nas w tej chwili czeka trudna walka o pozostanie w ekstraklasie i chcemy to uczynić jak najszybciej.

Najnowsze informacje z Wielkopolski wprost na Twoją skrzynkę - zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski