CZYTAJ TEŻ:
Karty magnetycze szpital wprowadził w połowie 2010 r. Zarządzenie w tej sprawie wydał dyrektor placówki. I, mimo że nie podoba się to lekarzom, karty trzeba "odbijać" przy wejściach i wyjściach ze szpitala, czyli przy głównych ciągach komunikacyjnych.
- Ma to na celu monitorowanie czasu pracy pracowników szpitala oraz monitorowanie ewentualnych wyjść służbowych w czasie godzin pracy - wyjaśnia Lesław Ciesiółka, rzecznik prasowy Szpitala Ginekologiczno-Położniczego przy ul. Polnej w Poznaniu.
- Obowiązek "odbijania" kart został nałożony na cały personel szpitalny. Muszą to robić nie tylko lekarze, ale i pielęgniarki - dodaje Joanna Sosnowska, naczelna pielęgniarka szpitala.
Nie od dziś wiadomo jednak, że lekarze dorabiają do pensji w prywatnych gabinetach. Ginekolodzy z Polnej mają jeszcze większy wybór. Mogą pracować w klinikach leczenia niepłodności, prywatnych przychodniach czy szpitalach. Codzienna poranna wizyta w państwowej lecznicy bywa więc często przykrym obowiązkiem.
- To nie żadna tajemnica, że karty służą głównie temu, by sprawdzać, w jakich godzinach pracujemy - mówi nam jedna z lekarek szpitala przy ul. Polnej. I dodaje: - Ci, którzy mają też inne obowiązki poza szpitalem, a takich jest większość, znaleźli jednak sposób na obejście tego systemu. Karty zostawia się po prostu u kolegi lub koleżanki, którzy danego dnia siedzą w szpitalu najdłużej. I taka osoba "odbija" je w pewnych odstępach czasu za swoich współpracowników.
- To wewnętrzna sprawa szpitala - ucina prof. Marek Ruchała, rzecznik prasowy Uniwersytetu Medycznego im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
A co na to przedstawiciele szpitala przy ul. Polnej? Przekonują, że lekarze, którzy będą chcieli obejść zarządzenie dyrektora i tak nie mogą czuć się bezkarni.
- Oprócz czytników kart magnetycznych są nad nimi zainstalowane kamery, które nagrywają, kto daną kartę odbija - twierdzi Lesław Ciesiółka.
Sprawę komentuje też prof. Roman Kubicki, etyk i filozof z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: - Czasu pracy powinno się przestrzegać. W czasie, kiedy trzeba być w szpitalu, nie można dorabiać w innych miejscach.
Ale przekonuje jednocześnie, że karty to nie najlepsza metoda: - Szukałbym innych sposobów dyscyplinowania lekarzy, bo ten jest dla nich upokarzający. Może wystarczyłaby zwykła rozmowa. Jeśli nie odniosłaby skutku, wtedy można myśleć o konsekwencjach. Nikt na siłę nie musi być lekarzem.
Przypadek ze szpitala przy ul. Polnej to jednak nie pierwsza próba dyscyplinowania w ten sposób medyków. Na początku zeszłego roku na podobny pomysł wpadł dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Pile Grzegorz Wrona. I odwołał zbuntowanego ordynatora urologii. A to wszystko na podstawie ewidencji jego czasu pracy.
Wtedy jednak lekarze, którym nie podobał się nowy pomysł kontrolowania ich pracy, zagrozili dyrekcji strajkiem. Efekt? Skonfliktowany z załogą dyrektor Wrona... pożegnał się ze swoim stanowiskiem. Jak tłumaczył wtedy starosta Tomasz Bugajski, nie dlatego, że nie zgadzał się z jego decyzjami, ale "ze względu na bezpieczeństwo i zdrowie mieszkańców".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?