Przypisywanie Lily zapędów przywalenia całemu światu zawsze było zresztą naiwne - ma raczej wizerunek lekko wyszczekanej, ale wrażliwej dziewczyny z sąsiedztwa i dobrze jej z tym. Bardziej niż społeczne komentarze interesują mnie efekty współpracy z Gregiem Kurstinem, z którym stworzyła też poprzedni album.
Ten popowo-jazzowy geniusz, który skrzydła rozwija dopiero w swoim własnym projekcie The Bird And The Bee, jest moim zdaniem od lat najlepszym producentem w głównym nurcie popu. Byłby jeszcze lepszym, gdyby nie musiał się spłaszczać pod targety.
"Sheezus" znowu brzmi jak Ptaszek i Pszczółka w uproszczonej, ale nadal fajnej wersji. Najlepiej jest tam, gdzie Kurstin pozwala sobie na odrobinę szaleństwa. Nie grał przecież do tej pory g-funku ("Insincerely Yours") czy dubstep-popu ("URL Badman"). Najsłabiej - gdy w paradę wchodzi mu niejaka Karen Poole, która kiedyś napisała kilka fajnych piosenek, ale na "Sheezus" ciągnie całą trójkę w banały i mielizny.
Lily Allen
"Sheezus"
Parlophone, 2014
ocena: 6.5/10
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?