Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małe ludzkie zmartwychwstanie

Agnieszka Świderska
Piotr Stępniak: Kiedy uwierzyłem, że Bóg może mnie kochać, coś we mnie pękło, coś umarło i coś się narodziło.  Potem miałem sen. Usłyszałem, jak mówi: "Przyjdź do mnie". I przyszedłem. Tamtej nocy modliłem się do Niego, wyznawałem mu grzechy i płakałem
Piotr Stępniak: Kiedy uwierzyłem, że Bóg może mnie kochać, coś we mnie pękło, coś umarło i coś się narodziło. Potem miałem sen. Usłyszałem, jak mówi: "Przyjdź do mnie". I przyszedłem. Tamtej nocy modliłem się do Niego, wyznawałem mu grzechy i płakałem Paweł Miecznik
Piotr Stępniak z Ostrowa Wielkopolskiego pierwszy raz urodził się 48 lat temu. Wtedy został gangsterem. Trzynaście lat temu urodził się powtórnie. W więzieniu. I został żołnierzem Boga. Pisze Agnieszka Świderska

Nikt cię nie kocha? Nikt cię nie lubi? Nikt cię nie rozumie? Ile razy śpiewałeś sobie tę śpiewkę? A co zrobiłeś, żeby było ci lepiej? Czekasz na cud? Czasami cuda zdarzają się w piekle. Dla Piotra Stępniaka piekłem jest więzienie. Wie, o czym mówi, bo spędził w nim prawie ćwierć wieku. Myślisz, że bycie gangsterem jest cool? Szmal, spluwa, panienki, dobre alkohole i dobre samochody?

Będziesz żył z oddechem śmierci na plecach. Nie odróżnisz zapachu potu od zapachu strachu. Nie będziesz miał przyjaciół, bo nikomu nie możesz ufać. Każdy może cię wystawić. Tylko On cię nie wystawi. Jemu możesz zaufać.

Tak naprawdę piekło zaczęło się dla Piotra jeszcze przed pierwszym wyrokiem. Wiecznie pijany ojciec, krzyki, przekleństwa, bicie. I nie było nikogo, kto by go przed tym obronił. Bóg? Ponoć był w kościele, ale widział ludzi, którzy z niego wychodzili: byli tak samo źli jak wcześniej. Pozwalali, żeby ojciec go bił, żeby był głodny, żeby był wściekły. Nikt nie zabrał też butelki jego matce, kiedy zaczęła pić. A przecież wiedzieli, że ma jego. Boga też pewnie wtedy nie interesował. Tak wtedy myślał. Tylko koledzy go potrzebowali. To nic, że niektórzy byli niewiele młodsi od jego ojca, a on miał dopiero jedenaście lat. Kiedy inni chłopcy w jego wieku chodzili z ojcami na mecze, koledzy zabierali go nocami na włamania i podsadzali go do okien, wentylatorów, wszędzie tam, gdzie mógł się przecisnąć wiecznie głodny szczeniak. Wtedy nie musiał już być głodny. W domu nikt o nic nie pytał, choć dawno przestał chodzić już do szkoły. Tylko na krótko otworzyli oczy, kiedy w wieku 13 lat zamknęli go w poprawczaku. Wciąż był tylko drobnym chłopcem. Musiał nadrabiać pięścią.

Dopiero wtedy nauczyli się go szanować. Nazywali go "generałem". Żywił się agresją, ona go napędzała, była jedyną wiarą, którą wyznawał. Sprawiał kłopoty, duże kłopoty. Dlatego przerzucali go z zakładu do zakładu; wszędzie chcieli go jak najszybciej się pozbyć. Pozbyli się w końcu po ukończeniu zawodówki. Wolność już wtedy była dla niego tą trudną rzeczą. Wytrzymał na niej tylko trzy miesiące. We Wrocławiu, w którym się wtedy znalazł, mógł jeszcze zostać każdym. Został skinheadem. Wreszcie mógł nienawidzić kogoś więcej niż tylko siebie. Więc nienawidził wszystkich: Murzynów, Żydów, Cyganów, pijaków, narkomanów, policjantów, sędziów. Wszyscy byli dla niego śmieciami, a wiadomo, co się robi ze śmieciami.

Zamknęli go za brutalne pobicie kilku czarnoskórych na Rynku. W więzieniu był u siebie. Terror, gwałty, poniżanie, bicie… Bez powodu wszczynał bójki, a kiedy zaczynał bić, bił bez opamiętania. Znów był zbyt niebezpieczny, żeby trzymać go w jednym miejscu, znów zaczęli go przerzucać z zakładu do zakładu. W końcu przestało robić mu to różnicę, i tak kończył w izolatkach odcięty od reszty. I tylko dla matki był jeszcze człowiekiem. Potrafiła przejechać kilkaset kilometrów, żeby wiedział, że w niego wierzy. Obiecywał, że się zmieni. Nie zdążyła poznać tego drugiego Piotra. Umarła jako matka gangstera, handlarza narkotyków i żywego towaru, bezlitosnego egzekutora długów i haraczy. Potem ktoś inny sprzedał narkotyki jego córce i uzależniła się od nich.

Ale to było dopiero później. Na razie pracował i handlował w dyskotece, poznał dziewczynę, która została jego żoną. Nie miała jednak ochoty na takie życie. Kiedy kazała mu wybierać, zostawił ją. Odchodząc zabrała córkę. Kiedy pojawił się w jej życiu kolejny mężczyzna, odsunęła ją na bok. Los się powtórzył. Nie było go przy niej, żeby go odmienić. Dostał wtedy wyrok 25 lat więzienia. Na ławę oskarżonych trafił jako słynny egzekutor długów: potrafił torturować ludzi, żeby je odzyskać. W więzieniu dbał o swoją "dobrą" sławę. Grypsował i dzielił świat na tych, którzy grypsowali i na podludzi. Dla tych drugich nie miał litości. Nie miał jej także dla siebie. Kiedy szantażowani przez niego strażnicy pobili go, skończył z uszkodzonym okiem. Zapamiętał ból, który rozrywał mu czaszkę.

W szpitalu dowiedziałem się, że mam raka. Czerniaka. Były już przerzuty. I nie było nadziei. Lekarze powiedzieli mi: korzystaj z życia. A ja miałem przed sobą jeszcze 15 lat wyroku i chciało mi się wyć. Jaki miało sens to, czy będę żył miesiąc czy dwa dłużej? Już wolałem sam z tym skończyć. Po tym, jak rzuciłem się na szyby, zostały mi blizny na twarzy. Mam też blizny na szyi i na rękach. Osiem razy próbowałem odebrać sobie życie. Kiedyś wstydziłem się tych blizn. Dziś są mi potrzebne, żeby dać świadectwo. Ludzie wierzą bliznom. Tamtego człowieka, który na spacerniaku powiedział mi, że Jezus mnie kocha, skatowałem. W moim świecie nikt nie mówił nigdy o miłości.

Wychowała i karmiła mnie nienawiść. Takim jak ja nie można bezkarnie mówić o uczuciach. Ta myśl o Bogu nie chciała mi dać jednak spokoju. Czy naprawdę mnie kocha? Nie, to przecież jakiś obłęd! Nigdy w Niego nie wierzyłem, a On też nie ma raczej powodów, żeby mnie kochać. Trzymał mnie jednak przy życiu. Po tym jak przeżyłem śmierć kliniczną, poszedłem do biblioteki po jakąś książkę o nowotworach. Zamiast niej wpadła mi w ręce gazetka o świadectwach i nawróceniach. Napisałem na adres jednego z braci. Kiedy odpisał, w pierwszej chwili chciałem wyrzucić list do kosza. Myślałem, że to od jakiegoś homoseksualisty, bo pisał, że mnie kocha. Przeczytałem jednak do końca, a tam było o krzyżu i o tym, że Jezus umarł za nasze grzechy. Tak wyglądał początek mojej drogi.

Kiedy uwierzyłem, że Bóg może mnie kochać, coś we mnie pękło, coś umarło i coś się narodziło. Potem miałem sen. Usłyszałem, jak mówi: "Przyjdź do mnie". I przyszedłem. Tamtej nocy modliłem się do Niego, wyznawałem mu grzechy i płakałem. Strażnicy myśleli, że zwariowałem. Trafiłem nawet na obserwację psychiatryczną. Najgorszy był dzień, kiedy zerwałem z grypsowaniem. Z tego nie można tak po prostu się wycofać. To jest gorsze niż zdrada. Za coś takiego kończy się pod celą. Tamto wyjście na spacerniak mogło być moim ostatnim w życiu. Nie tknęli mnie nawet palcem.
Czułem Jego opiekę. Co On mi wtedy dał? Gdybym dostał od Niego tylko życie, to byłoby za mało. Nie miałbym nawet siły przeżyć go inaczej. Dostałem od Niego miłość. Nauczył mnie jej. Pierwszy raz poczułem się wtedy wolnym człowiekiem. Zrozumiałem, że to nienawiść była moim największym więzieniem. I że sam wydałem na siebie wyrok. On mnie uwolnił. Uleczył mi duszę i uleczył ciało.
Wygrałem z rakiem, choć nie dawano mi szans. Zabrał mi tylko oko i płuco; tylko, bo mogłem być już trupem. Nie kryłem się z moim nawróceniem. Zakładałem w więzieniach grupy modlitewne. Mówiłem o Bogu. Szydzili ze mnie, przeklinali, rzucali różnymi przedmiotami. Może tak samo nienawidzili i bali się tych słów, jak ja kiedyś? No bo kim byłem, żeby myśleć o sobie, że zasłużyłem na miłość? Nikim. I to bardzo samotnym nikim. Z takiej samotności rodzą się złe rzeczy. Człowiek musi mieć Boga obok siebie. Poczułem to, kiedy wyszedłem na wolność. Zwolnili mnie za dobre sprawowanie; zwolnił mnie ten sam sędzia, który mnie skazał. Właściwie to nie mnie, tylko tego drugiego Piotra, który umarł. Ja żyję. Takie małe ludzkie zmartwychwstanie. Kiedy jeżdżę teraz po więzieniach, mówię im, że mogą wyjść z tego piekła z Jego pomocą. I że zło zawsze przegrywa i nie warto na nie stawiać. Mówię im o żonie, o dzieciach, że mam prawdziwy dom, i że ludzie mnie szanują nie dlatego, że się mnie boją. To wcale nie było łatwe, bo kiedy wyszedłem z więzienia, nie miałem niczego. Po kilka dni chodziłem wtedy głodny.

Pytałem Go wtedy: dałeś mi życie, a nie dałeś jeść? Poprosiłem o pomoc. Przez wiele lat pokory nie był nawet w moim słowniku. Poszedłem do prezydenta Ostrowa i powiedziałem mu, że jestem głodny. Nikt mnie nie wyrzucił. Dostałem kolację i pieniądze. Uratowali mnie. Czasami naprawdę niewiele potrzeba, żeby uratować drugiego człowieka. Wcześniej słyszałem od ludzi: "Ty gnoju, zgnijesz w kryminale". Nie chciałem ich zawieść: byłem gnojem. Tamten więzień na spacerniaku powiedział mi tylko trzy słowa: "Jezus cię kocha".
A ty, jakich słów użyjesz?
Agnieszka Świderska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski