Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małe sceny - To na nich fermentuje brzmienie Poznania

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Marianna Piskorz, menedżerka Dragona
Marianna Piskorz, menedżerka Dragona Łukasz Gdak
Poznań nie miał nigdy klubów na miarę liverpoolskiego The Cavern, który dał światu Beatlesów ani nowojorskiego CBGB, kolebki amerykańskiej muzyki niezależnej. Tutejsze gwiazdy o wieloletniej renomie jak Acid Drinkers, Turbo czy Peja zaczynały swe kariery w miejscach, których albo już nie ma, albo istnieją w zupełnie innej formie. Warunki życia muzycznego tego miasta dyktują dziś inne miejsca.

Nie brakuje jednak w stolicy Wielkopolski miejsc, które odpowiadają za dzisiejszy muzyczny ferment tego miasta. Niektóre z nich są na jego mapie od kilkunastu lat, inne dopiero na niej zaistniały. Łączy je autorska wizja i szeroka niezależność w doborze zapraszanych artystów. Przyjrzyjmy się najważniejszym z nich i poznajmy ich twórców.

Przystań artystów wędrujących
- Jesteśmy miejscem, w którym przecinają się ścieżki artystów wędrujących - mówi Benek Ejgierd, szef działającej w sercu Starego Rynku Klubokawiarni Meskalina. Ejgierd piętnaście lat temu otworzył działający do dziś klub W Starym Kinie przy ul. Nowowiejskiego. Później prowadził działającego kilkaset metrów dalej Meskala, by w czerwcu 2010 roku otworzyć Meskalinę.

- Udało się nam stworzyć środowisko ludzi, którzy regularnie ze sobą współdziałają - twierdzi Benek.

To współdziałanie przynosi często konkretne rezultaty, jak w przypadku poznańskiego zespołu Kilwater, który nagrał utwór z pieśniarzem Peterem J. Birchem. Owoców jest zresztą więcej: kooperacja wokalisty Myslovitz, Michała Kowalonka z Qlheadem czy projekt zajmującego się elektroniką Wojtka Grabka z chórem UAM, prowadzonym przez Beatę Bielską. Rozwijane są nowe projekty w postaci Festiwalu Przyjaciół Meskaliny, niedawnego Jazz Ringu czy planowanego obecnie Kair Jazz Klub in Poznań.

- To sytuacja, którą określiłbym mianem sojuszu między artystami, publicznością a nami. Sojuszu na poły towarzyskiego i artystycznego - podsumowuje szef klubu na Starym Rynku.

Benek Ejgierd sam zaprasza artystów. Jest w regularnym kontakcie z polskimi i zagranicznymi promotorami. Wieloletnia działalność ukształtowała również jego muzyczne preferencje.
- Mam świadomość, że w koncertowej rozpisce Meskaliny widać moją rękę. Stawiamy na songwriterów, nową elektronikę, indie i nowy jazz. Często kieruję się intuicją. Wiem też, co do tego klubu nie pasuje, dlatego nie wynajmuję go zewnętrznym agencjom. Wszystkie koncerty są naszą własną produkcją - mówi.

Atmosfera koncertów w Meskalinie jest zazwyczaj kameralna, choć zdarzają się wyjątki. Takim był występ brytyjskiej formacji Crippled Black Phoenix w maju 2011 roku, który przyciągnął tam publiczność tak liczną, że część fanów oglądała zespół zza okien. Podobnie jak koncert Franka Turnera, folk/punkowego pieśniarza z Anglii, który na co dzień zapełnia kilkutysięczne hale na całym świecie.

- Jeśli zespół, który na co dzień przyciąga po kilkaset osób pod scenę, decyduje się na koncert w tak niepozornym miejscu jak nasze, to świadczy to wyłącznie o jego niezależności - twierdzi Benek.

Rozmawiając z twórcą Meskaliny, można odnieść wrażenie, że bardziej niż gabaryty lokalu może powstrzymać jego własna wyobraźnia. Niezrealizowanych planów jest już kilka, jak przyjazd Foo Fighters, o który jedna z bywalczyń klubu zabiegała na YouTube. Jest też pomysł znacznie cięższego kalibru.

- Chciałbym zrobić u siebie koncert Behemotha, choć istnieje obawa, że dzień po nim zamknęliby nam klub - śmieje się.
Nie miejsce, a stan umysłu
Życie klubowe w Poznaniu to w przeważającej mierze domena facetów. Marianna Piskorz, menedżerka Dragona przy ul. Zamkowej, stanowi w tym gronie chlubny wyjątek.

- Nie czuję, że z tego powodu mam coś do udowodnienia. Staram się po prostu wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię - zaznacza.

Ten brak kompleksów widać w sposobie działania Dragona, który zamiast rywalizować z innymi poznańskimi klubami, często z nimi współpracuje, jak przy okazji przygotowanego wspólnie z Meskaliną Jazz Ringu, w ramach którego wystąpił światowej sławy perkusjonista Michael Zerang.

- Poznań jest sporym miastem, ale nie jesteśmy też metropolią z nieograniczoną liczbą bywalców. Wzajemna komunikacja z innymi klubami pomaga choćby pod tym względem, że nie dublujemy swoich pomysłów. A poza tym po prostu dobrze jest się lubić - tłumaczy Piskorz.

Mieszczący się w jednej ze staromiejskich kamienic Dragon to dwie sceny. Pierwsza z nich jest mobilna i działa w sali barowej w zależności od potrzeb, druga - bardziej kameralna i klimatyczna zlokalizowana jest na piętrze, w otwartym przed paroma laty Małym Domu Kultury.

Podobnie jak Meskalina Dragon wyznaje autonomiczną filozofię doboru wykonawców.

- Nie mamy ambicji robienia masowych koncertów. Na większości z nich grają po prostu artyści, których sami chcielibyśmy słuchać - mówi menedżerka Dragona. W klubie przy ul. Zamkowej występowali m.in. światowi tytani free jazzu Mats Gustafsson, Peter Brötzmann oraz Ken Vandermark. Stałymi gośćmi jest saksofonista i klarnecista Mikołaj Trzaska (najbliższy koncert 10 października), a na tutejszym pianinie nagrywał laureat Paszportu „Polityki” Marcin Masecki.

Dragon to zatem miejsce stworzone dla niezależnego jazzu, choć takie jego ujęcie byłoby sporym uproszczeniem, bo od czasu do czasu na tutejszej scenie występuje także punkowa Apteka i Czesław Mozil. Marianna Piskorz, zapytana o swoją definicję klubu, którym kieruje, odpowiada tajemniczo: „to nie miejsce, tylko stan umysłu”.
Metalowy trzynastolatek
Z perspektywy fanów rocka i metalu Poznań byłby miastem znacznie uboższym, gdyby na jego kulturalnej mapie zabrakło jednego adresu. W mieszczącym się przy ul. Św. Wojciech 28 klubie U Bazyla od trzynastu lat regularnie występują wykonawcy zarówno lokalni, jak i przedstawiciele metalowej ekstraklasy.

- Zależało mi na stworzeniu klubu, w którym ze sceny rozbrzmiewałaby muzyka, którą sam lubię - tłumaczy twórca i właściciel klubu Tomasz „Bazyl” Cygański. Do Poznania trafił z lubuskiego Międzyrzecza, gdzie grał w punkowej kapeli Svaboda.

Klub początkowo mieścił się w podwórzu przy ul. Ratajczaka, by we wrześniu 2002 r. trafić do obecnej lokalizacji. Od tamtego momentu przy Św. Wojciechu występowali m.in. szwedzki blackmetalowy Marduk, Brazylijczycy z Krisiun, a także ikona polskiego metalu: Kat z Romanem Kostrzewskim.

U Bazyla to także jedno z nielicznych miejsc w Poznaniu, na którego scenie pierwsze kroki stawiały zespoły o silnej dziś pozycji na ogólnopolskiej scenie. To tu od wczesnych lat swojej działalności koncertują black/thrashowcy z Bloodthirst, których zeszłoroczny koncert z okazji XV-lecia działalności szczelnie zapełnił lokal przy Św. Wojciechu. To także tu od lat występują numetalowcy z Hope.

- Klub U Bazyla jest naturalnym miejscem dla kapeli metalowej i nic dziwnego, że odbywa się tam 90 proc. ekstremalnych koncertów w mieście. Obsługa doskonale rozumie specyfikę muzyki metalowej, mamy tam też dobry, bo namacalny kontakt z szaloną publiką - mówi Maciej „Mnt” Mińczykowski, perkusista Bloodthirst.
Nacjonalistom mówimy stop
Na opuszczonych terenach po hurtowni przy ul. Pułaskiego działa od 1994 roku skłot Rozbrat. To wtedy grupa anarchistów zaadaptowała jedno z tutejszych pomieszczeń na część mieszkalną. Rok później w miejscu zwanym dziś Prądownią odbył się pierwszy koncert w historii Rozbratu. I to jaki! Do pustostanów przy ul. Pułaskiego przyjechała szkocka legenda punk rocka, grupa Oi Polloi, której w ostatniej chwili odwołano występ w innym poznańskim lokalu.

- Warunki były całkowicie partyzanckie, brakowało sprzętu, a koncert oglądało może trzydzieści osób, bo nie było szans, by w kilka godzin dowiedziało się o nim więcej ludzi - wspomina Tomasz „Matoł” Matysiak, jeden z twórców Rozbratu.

Warunki może i partyzanckie były, ale od tego czasu działalność koncertowa jest dla tego miejsca filarem równie istotnym, co zaangażowanie w sprawy pracownicze, ochronę praw człowieka i zwierząt. W ciągu dwóch dekad na deskach Małej i Dużej Koncertowni gościły tak ważne dla polskiej sceny niezależnej nazwy jak: Guernica Y Luno, Złodzieje Rowerów czy poznańska Apatia, której Matoł był liderem i wokalistą.

Obecnie, z miejscem tym związana jest młoda fala poznańskiego hardcore punka, reprezentowana przez kapele Deszcz, Fausto Coppi, Struggle Manifesto czy Astrid Lindgren. Na corocznych obchodach urodzin Rozbratu grały także sprawdzone zagraniczne zespoły, takie jak amerykańska Kylesa czy pochodzące z Wielkiej Brytanii formacje Doom i Hellbastard. Ten ostatni gościł na skłocie w zeszły weekend.

- Od początku staramy się możliwie najbardziej różnicować naszą ofertę. Zapraszamy przeważnie zespoły hc/punkowe, bo i większość osób tworzących Rozbrat wywodzi się z tego nurtu. Ale gościliśmy także kapele metalowe, hiphopowe czy folkowe - wylicza Matysiak.

Poznańscy skłotersi równie mocno co na jakość prezentowanej muzyki zwracają uwagę na poglądy, jakie głoszą grające u nich zespoły. - Nie wyobrażam sobie, byśmy kiedykolwiek zaprosili kapele głoszące nacjonalizm, ksenofobię czy ślepo zakochane w kapitalizmie - ucina Matoł.
Opowieści z dźwiękowego lasu
Na obrzeżu Starego Miasta, w kompleksie OFF Garbary działa od roku koncertownia LAS. Dwanaście miesięcy działalności wystarczyło, by licznik zorganizowanych tu wydarzeń poszybował naprawdę wysoko.

- Niedawno zorganizowaliśmy dwusetny koncert. Można więc powiedzieć, że odnieśliśmy sukces. Choć przez cały czas udoskonalamy nasz klub, to ciągle rezerwowane są kolejne terminy, niektóre nawet na połowę przyszłego roku - chwali się Krystian Piotr, który stworzył LAS wspólnie z przyjacielem Tomaszem Łochowiczem.

LAS początkowo mieścił się w dawnej drukarni w jednej z kamienic przy ul. Wawrzyniaka na Jeżycach, jednak skarżący się na hałas sąsiedzi zmusili właściciela do wypowiedzenia klubowi najmu.

W odróżnieniu od większości małych scen w Poznaniu, które mniej lub bardziej kojarzą się z konkretnymi gatunkami muzyki, LAS idzie nieco inną drogą. Czerpiąc z doświadczeń innych miejsc, jego twórcy stawiają przede wszystkim na unikatowość. Na przestrzeni ostatnich miesięcy w klubie przy Małych Garbarach grały takie nazwy jak industrialny projekt Author & Punisher z USA, jedna z najpopularniejszych obecnie grup sceny ambient/drone - kanadyjska Nadja oraz polska Alameda 5, której ostatnią płytą „Duch Tornada” zachwycali się recenzenci z portalu The Quietus.

- Mamy poczucie, że sceny w Poznaniu są podzielone. Staramy się złamać ten stereotyp i prezentować muzykę z różnych rejonów. Jest oczywiście pula gatunków, które w nasze ofercie przeważają, jak noise rock czy free jazz, ale robiliśmy również koncerty songwriterskie czy różnych zespołów hardcore’owych - mówi założyciel LAS-u.

W Lesie często występują artyści słabo znani, śladowo obecni także w internecie. Jednak twórcy tego miejsca postrzegają to jako jego atut.

- Warto przychodzić na koncerty wykonawców nieznanych. To dobra okazja do muzycznych odkryć. Sam widziałem tu kilka najważniejszych koncertów w życiu, mimo iż nie zawsze cieszyły się one pokaźną frekwencją - zapewnia Krystian Piotr i zaznacza, że z czasem LAS zaczął przyciągać coraz więcej osób głodnych nowych zjawisk w muzyce. To jego zdaniem najlepsze potwierdzenie tego, że miejsce takie jak to jest w Poznaniu potrzebne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski