Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małe serce. Mało miejsca na błąd

Marta Żbikowska
Oddział kardiochirurgii dziecięcej w Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego im. Jonschnera w Poznaniu
Oddział kardiochirurgii dziecięcej w Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego im. Jonschnera w Poznaniu Grzegorz Dembiński
Trwa budowa nowego bloku operacyjnego przy ulicy Szpitalnej. Nad nim znajdzie się nowy oddział kliniki kardiochirurgii dziecięcej. Na zmianę czeka personel medyczny, pacjenci i ich rodziny.

Na oddziale obowiązuje ruch wahadłowy. Z sali intensywnej opieki medycznej na blok operacyjny i z powrotem. Oba punkty dzieli długi korytarz. Tym korytarzem w poniedziałek pojechała i wróciła Emanuela, we wtorek Wiktorek, w środę Emilka. Pojechali, bo tam, na końcu korytarza, za szklanymi drzwiami, lekarze rozdają życie. Każdego dnia inne dziecko wyznacza rytm oddziału kardiochirurgii dziecięcej w Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego im. Jonschnera w Poznaniu.

Korytarz między blokiem operacyjnym i salą intensywnej opieki kardiochirurgicznej należy do oddziału chirurgii. Mali pacjenci z zepsutymi serduszkami leżą w dwóch mikroskopijnych salach kardiochirurgii czekając na operację. Niektórych stan jest tak ciężki, że muszą czekać leżąc na sąsiadującej z oddziałem chirurgii sali intensywnej terapii. Tam też wracają wszystkie dzieci po zabiegach.

- Jest ciasno - to zdanie wypowie niemal każdy, kto zetknął się z kardiochirurgią dziecięcą w Poznaniu. - Jest ciasno - mówią pielęgniarki, rodzice, lekarze, starsze dzieci po operacjach serca. Każdy jednak za chwilę dodaje: - Ale na tym nowym oddziale z pewnością będzie lepiej.

Pięcioro dzieci to komfort
We wtorek na oddziale intensywnej opieki kardiochirurgicznej leży maleńka, dwutygodniowa Emilka czekająca na operację. Odbędzie się ona, gdy dziewczynka trochę podrośnie. Na razie waży tylko dwa kilogramy. Może jednak zdarzyć się tak, że stan pacjentki będzie wymagał natychmiastowego zabiegu. Wtedy lekarze nie będą zastanawiać się nad wagą. Będą ratować życie. Emanuela w łóżeczku obok została zoperowana w poniedziałek. Obok niej leży Wojtuś. Dochodzi do siebie po zabiegu, który przeszedł w ubiegłym tygodniu. Z prawej strony Wojtusia, wolne miejsce perfekcyjnie przygotowane czeka na Wiktora, o którego życie trwa właśnie walka z czasem na sali operacyjnej. Jest tu też ciężko chory chłopiec, dla którego szpital stał się drugim domem. Następnego dnia chory chłopiec wyjedzie do innego szpitala.

- Dziś będziemy mieli pięcioro dzieci, to komfort - przyznaje Teresa Ratajczak, pielęgniarka na oddziale kardiochirurgii dziecięcej. - Miejsc intensywnej terapii mamy tutaj osiem. Jeśli są same małe dzieci, to pół biedy, ale przy dwóch większych łóżkach dla nastolatków to już trudno się poruszać. Nie mówiąc o spełnianiu norm, które mówią o tym, że do łóżka pacjenta powinien być dostęp ze wszystkich stron.

Czekając na życie
Druga Emilka, Zuzia i Natan we wtorek czekają na swoje operacje, które mają się odbyć w ciągu nadchodzących dni. Żadne z dzieci nie ma jeszcze roku. Chłopiec jest najmłodszy. Ma tylko dwa miesiące. Przez całą dobę są z nimi rodzice. Dzieci czują niepokój, choć są jeszcze za małe, żeby dokładnie rozumieć, co się dzieje. Są z nimi rodzice i to się dla nich liczy, daje poczucie bezpieczeństwa. Rodzice to wiedzą, dlatego znoszą kilkunastogodzinne siedzenie na krzesłach, spanie na podłodze, zaduch w maleńkim pokoju, gdzie przy trójce małych dzieci czuwają mamy, często razem z ojcami.

W sali obok leży siedemnastolatka. Puste łóżko obok czeka na Wojtusia, który jeszcze dziś przebywa na oddziale intensywnej opieki medycznej. Pod wieczór zostanie przeniesiony.

O godzinie 10 Wiktor jest już gotowy do operacji. Ma dwa miesiące. Waży 3,5 kilograma. Maleńkiego chłopca początkowo trudno dostrzec w plątaninie kabli, rurek i w gąszczu aparatury. Na salę operacyjną Wiktorek został przywieziony dwie godziny wcześniej. Od razu zajął się nim cały zespół.

- Pacjent został znieczulony, zaintubowany, trzeba było zapewnić dostęp do dużych żył i tętnicy - wymienia doktor Janusz Szpunar, anestezjolog dziecięcy, który wraz z pielęgniarką anestezjologiczną przez całą operację będą czuwać nad czynnościami życiowymi małego Wiktorka. - Oprócz standardowego monitorowania rozpoczęliśmy inwazyjne monitorowanie, pacjent przez jakiś czas będzie podłączony do krążenia pozaustrojowego. Jego serce przestanie bić.

Pole operacyjne jak znaczek pocztowy
Kiedy pacjent jest już obłożony jałowymi prześcieradłami, wchodzi chirurg. Doktor Jacek Henschke wita się z zespołem. Drugi chirurg, doktor Wojciech Mrówczyński wejdzie chwilę później. Swoje miejsca zajęły już instrumentariuszki. To wyspecjalizowane pielęgniarki, bez których nie odbędzie się żadna operacja. Narzędziami chirurgicznymi zarządza dziś Wanda Niebieszczańska. Rzeczowo i krótko wydaje komendy uczącej się Joannie Modrzejewskiej. Natychmiast reaguje na polecenia chirurga. Tu nie ma czasu na dyskusje, na zastanawianie się. Każdy zna swoje miejsce i swoje zadania. Agnieszka Lampart-Nodżak to instrumentariuszka tzw. brudna. Pilnuje użytych narzędzi, liczy opatrunki. Tu wszystko musi się zgadzać co do najmniejszego gazika.

Za plecami chirurga czeka też gotowy zespół perfuzjonistów. Piotr Ładziński, Iwona Robaszkiewicz i Marta Garbarczyk będą w napięciu obserwować pracę płucoserca, to oni poinformują chirurga operującego o tym, kiedy będzie można włączyć krążenie pozaustrojowe. - Można przecinać - powie Marta Garbarczyk, gdy wszystko będzie już gotowe, aby aparat mógł przejąć funkcję serca pacjenta. - Kaniula aortalna sprawdzona, podłączona, można korzystać - odpowie chirurg. Podczas operacji zespół pracuje, jak doskonale zaprogramowana maszyna, w której każdy element odgrywa znaczącą rolę.

Gra rozgrywa się tu o najwyższą stawkę. To życie maleńkiego chłopca, który urodził się z wadą serca. Wada została skorygowana tuż po urodzeniu. - Został tu założony tzw. banding mający za zadanie zwężenie tętnicy, ale nie służył on właściwie - przyznaje doktor Henschke. - Stan chłopca był bardzo ciężki, potrzebował on radykalnej operacji, na którą się zdecydowaliśmy.

Radykalna operacja tak małego serca nie jest niczym wyjątkowym na oddziale przy Szpitalnej. Pole operacyjne zamyka się w kwadracie dwa na dwa centymetry, chirurdzy używają specjalnych lup, aby dokładnie widzieć poszczególne elementy małego serduszka.

Najważniejsza jest komunikacja między członkami zespołu
- Po 25 latach pracy stres jest ciągle taki sam - przyznaje pielęgniarka anestezjologiczna. - Z tym, że mam teraz większe doświadczenie, z którego mogę korzystać. Czasami nie wszystko idzie tak jak chcemy, są sytuacje, których nie potrafimy przewidzieć. Z czasem łatwiej się z tym pogodzić, ale podczas samej operacji przez wszystkie lata czujemy tę samą presję czasu, to samo napięcie, ten sam strach.

Około godziny 13 kardiochirurg kończy pracę. Wada została naprawiona, klatka piersiowa zszyta. Zostawiono tylko dreny, którymi przez kilka dni będzie spływała krew, która zebrała się podczas operacji wokół serca.

Doktor Henschke twierdzi, że nie jest zmęczony. - Tyle lat przy stole operacyjnym sprawia, że kręgosłup już nie boli, po prostu wiem, że co jakiś czas trzeba się rozprostować - mówi. - Stres? No nie, to praca, jak każda inna. Trzeba ją po prostu wykonywać najlepiej, jak się umie. Adrenalina podczas operacji jest. Pomaga się skupić. Co robię potem? Nurkuję. Zanurzam się i wszystko znika. Pojawia się nowa adrenalina, bez której nie potrafię żyć. To uzależnienie.

Po operacji doktor podchodzi do stolika w kącie korytarza. To tutaj musi wpisać przebieg operacji, uzupełnić dokumenty. Wokół chodzą studenci, przychodzą inni lekarze, niektórzy rozmawiają. Nie jest to najbardziej komfortowe miejsce, ale na bloku operacyjnym też jest ciasno.

- Podczas operacji najważniejsza jest komunikacja - twierdzi Piotr Ładziński. - Perfuzjonista i anestezjolog muszą wiedzieć, co się dzieje w polu operacyjnym, żeby w razie czego, móc jak najszybciej zareagować. Dobrze by było, gdybyśmy mieli kamery i podgląd operacji, tak jak to jest rozwiązane w wielu szpitalach, ale tutaj nie ma na to warunków. Na szczęście po wybudowaniu nowego bloku warunki naszej pracy się poprawią.

Najtrudniejsza jest śmierć
Wiktor na sali operacyjnej zostaje do popołudnia. Koło godziny 15 pokonuje korytarz oddziału chirurgii i zostaje umieszczony na oddziale intensywnej opieki. Tutaj zajmie się nim lekarz dyżurny, doktor Bartłomiej Kociński i pielęgniarki. Stan chłopca jest ciężki. To dopiero pierwsza doba po operacji, właściwie pierwsze godziny.

- Pracujemy w ogromnym stresie, każda z nas radzi z nim sobie na własną rękę, a czasami przydałaby nam się profesjonalna pomoc - przyznaje Teresa Ratajczak.

Pracę na oddziale kardiochirurgii dziecięcej trzeba kochać, żeby wytrzymać tu dłużej. - Na 28 zatrudnionych tu pielęgniarek, dziesięć pracuje wiele lat, reszta się zmienia - przyznaje Małgorzata Wojciechowska, która na tym oddziale pracuje ponad 20 lat. - Dziewczyny nie wytrzymują presji, napięcia, stresu.

Ale najtrudniejsza jest śmierć dziecka. Wszystkie pielęgniarki przyznają, że płaczą. Płaczą w swoim towarzystwie, w samotności, nigdy przy rodzicach.

- My jesteśmy na tej pierwszej linii ognia - mówi Teresa Ratajczak. - Nie dość, że wykonujemy te fizyczne czynności związane z toaletą pośmiertną, to my przygotowujemy dziecko, wkładamy je do białego woreczka i znosimy same do kostnicy. To my rozmawiamy potem ze zrozpaczonymi rodzicami. To ogromne obciążenie psychiczne.

Psycholog w szpitalu pracuje w określonych godzinach. A śmierć nie wybiera dogodnego czasu. Psycholog nie przyjedzie do rodziców w nocy, czy w sobotę. A pielęgniarki są zawsze. Dzień i noc.

- W ubiegłym roku miałam bardzo ciężki okres, tak się złożyło, że na moich dyżurach zdarzało się sporo zgonów - Małgorzacie Wojciechowskiej trudno powstrzymać łzy. - Musiałam wziąć wolne, żeby trochę psychicznie dojść do równowagi.

- Gdzie rozmawiamy o śmierci? No tutaj - Teresa Ratajczak zatacza ręką półkole, bo koła się nie da, za mało miejsca. Tutaj - to mała dyżurka lekarska, mikroskopijny pokój pielęgniarek i kawałek korytarza, na którym mieści się wszystko. Stoją tu też dwa biurka z komputerami, aparatura medyczna, szafki z opatrunkami, sprzęty oddziałowe.

Podczas dyżuru, każda pielęgniarka opiekuje się jednym lub dwojgiem dzieci. Usiąść można na chwilę, ale tylko do komputera, żeby wypełnić obowiązki formalne, uzupełnić dokumentację. Tu nie ma czasu na sen, ani w dzień, ani w nocy.

- Tylko dwie spośród nas mają gdzieś dodatkową pracę, reszta zwyczajnie nie dałaby rady - przyznaje Małgorzata Wiśniewska, na kardiochirurgii dziecięcej od 10 lat. - Gdy wracam do domu muszę jakoś odreagować emocje. Biegam, uprawiam sport. To mi pomaga.

Teresa Ratajczak ucieka od rzeczywistości w świat książek. - Czytając relaksuję się - tłumaczy.

Bożena Kaczmarek-Jurga pamięta, jak rozpoczęła pracę 20 lat temu. - To był sierpień - wspomina. - I pamiętam pierwszy zgon. Miałam wtedy dyżur świąteczny. Moje pierwsze dziecko zmarło w pierwszy dzień Bożego Narodzenia.

Nie ma czasu na sen
O godzinie 19 przychodzi nocna zmiana. Wiktorem zajmie się doktor Andrzej Wodziński. To on zleca echo serca małego pacjenta. Z aparatem do USG przyjeżdża lekarka z oddziału kardiologii. Żeby aparat zmieścił się w sali, pielęgniarki odsuwają krzesła, przejazd przez korytarz prowadzący na salę to wyzwanie. A to tylko USG. Można sobie wyobrazić, jak przewożeni są tu pacjenci z całą aparaturą.

Doktor Wodziński jest zadowolony z obrazu echa serca. Sprawdza czynności życiowe pacjenta i stwierdza poprawę. Aparaturę USG można wyprowadzić. Dopiero wtedy Aneta Sztraube, pielęgniarka zaczyna przygotowywać łóżko na przyjęcie kolejnego pacjenta. Jutro będzie operowana Emilka, która jeszcze czeka z mamą w małej sali obok intensywnej terapii. Aneta Sztraube zaczyna przynosić paczki opatrunków, sterty rurek, jednorazowych części do respiratora. W końcu sprawdza sam respirator. Okazuje się, że aparat odmawia posłuszeństwa. Z pomocą przychodzą koleżanki. Wspólnymi siłami udaje się pokonać opór materii. Przygotowanie łóżka trwa dwie godziny. Po oddziale nikt nie biega, nie krzyczy, nie wykonuje gwałtownych ruchów. Czuć spokój i skupienie.

Widać, że nikt tu nie siedzi bezczynnie. Każda pielęgniarka ma co robić. - Musimy takie łóżko przygotować wcześniej, nie będziemy przecież potem biegać w panice z potrzebnymi rzeczami - mówi Aneta Sztraube. - Choć zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, kiedy musimy przygotować wszystko natychmiast.

Aneta Sztraube na kardiochirurgii dziecięcej pracuje od pięciu lat. - Dzięki tej pracy, nie przejmuję się drobnymi niepowodzeniami w życiu - przyznaje. - Wiem, że są gorsze rzeczy, które może przeżywać rodzina. Gdy patrzę na rodziców pacjentów, myślę sobie czasem, że moja rodzina mogłaby być na tym miejscu. To uczy pokory i pozwala docenić to, co mamy.

Stojąc w korku na Bukowskiej
Przez okno pielęgniarki z oddziału kardiochirurgii dziecięcej wyglądają rzadko. Nie mają na to czasu. Choć ostatnio starają się obserwować budowę nowego bloku, nad którym ma znaleźć się ich miejsce pracy. To efekt wieloletniego wysiłku profesora Michała Wojtalika, szefa oddziału kardiochirurgii dziecięcej w Poznaniu. Powstanie nowego oddziału to marzenie profesora, które właśnie się spełnia.

- Gdy przyszedłem do Poznania i mówiłem o budowie oddziału, wielu ludzi pukało się w czoło - wspomina prof. Wojtalik. - A teraz okazuje się, że romantyzm jednak popłaca i mój zespół, nasi pacjenci będziemy mieli nowy oddział.

Za płotem szpitala przebiega ruchliwa, często zakorkowana, ulica Bukowska. To na nią wychodzą okna oddziału kardiochirurgii. - Zdarza się jednak, że spojrzę na Bukowską, widzę ludzi stojących w korku, awanturujących się czasem o to, kto komu wyjechał - opowiada Małgorzata Wiśniewska. - My tu przed chwilą walczyliśmy o życie dziecka, reanimowaliśmy kogoś, czasami z powodzeniem, czasem niestety bez. I tak sobie myślę wtedy o tych ludziach w samochodach. Że są tak blisko, a jednak tak daleko od dramatów, które tu się odbywają.

„Tygrys” Michalczewski kontra Jacek Jaśkowiak w ringu
Pieniądze na klinikę kardiochirurgii zbierają również... bokserzy. A konkretnie kilkunastu poznaniaków, którzy postanowili trenować przez osiem tygodni boks i zmierzyć się w prawdziwych walkach podczas charytatywnej gali Biznes Boxing Polska. Każdy, kto bierze udział w treningach, zbiera również pieniądze na klinikę. Wśród zawodników jest prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, który podczas zaplanowanej na 14 listopada gali zmierzy się z samym Dariuszem „Tygrysem” Michalczewskim - najbardziej utytułowanym Polakiem w zawodowym boksie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski