Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Dydek zmarła w dalekiej Australii

Radosław Patroniak
Odeszła Małgorzata Dydek... O wspaniałej koszykarce widzianej oczami jej koleżanek, o tym jak trafiła do Poznania i dlaczego zostawiła po sobie same dobre wspomnienia, pisze Radosław Patroniak

Z zespołem jest jak ze szkolną klasą. Ludzie spotykają się w nim codziennie, ale po pewnym czasie każdy idzie w swoją stronę. Nie zawsze muszą się lubić, ale zawsze powinni się szanować. Nie zawsze muszą się przyjaźnić, ale zawsze powinni wiedzieć, ile sobie zawdzięczają.

Tak też było z drużyną koszykarek Olimpii Poznań, w której przez dwa sezony (1992-94) grała Małgorzata Dydek-Twigg. Jedna z najlepszych w historii polskich koszykarek - po wielu dniach przebywania w śpiączce farmakologicznej - zmarła w dalekim Brisbane w Australii...

Najpierw trzeba sprostować informację, że Dydek była... poznanianką. Tak ktoś gdzieś napisał, ale rozminął się z prawdą i to mocno. 37-letnia mama dwojga dzieci (3-letniego Davida oraz 2-letniego Alexandra) i żona Australijczyka Davida urodziła się w Warszawie, ale dzieciństwo i lata młodości spędziła w Wołominie, gdzie też stawiała pierwsze kroki pod koszem w miejscowym Huraganie.

- Dwa lata przed nią do Olimpii trafiła jej starsza siostra, Katarzyna. Niewątpliwie to pomogło w sprowadzeniu jej do Poznania, ale też trzeba pamiętać, że jako 18-latka nie była anonimową osobą. Grała w reprezentacjach młodzieżowych i o jej nieprzeciętnych warunkach fizycznych wiedzieli niemal wszyscy trenerzy. Na podpisanie umowy z nią miała więc chrapkę połowa ligi. Do walki o nią włączyły się takie kluby jak: Spójnia Gdańsk, Wisła Kraków, ŁKS Łódź i Włókniarz Pabianice. Na szczęście to my mieliśmy więcej argumentów - wspomina Ryszard Drop, ówczesny kierownik i menedżer poznańskiej drużyny.

Dwa mistrzowskie tytuły, finał Pucharu Ronchetti i trzecie miejsce w Eurolidze nie wzięły się znikąd. Tamta Olimpia znaczyła w Europie więcej niż obecny mistrz Polski, krakowska Wisła, a na pewno była dużo lepsza niż obecna reprezentacja koszykarek. Od tych ostatnich zresztą roiło się w składzie, którego fundament stanowiły też Białorusinki Elena Szwajbowicz i Lila Małaja.

Zaangażowanie Dydek i zmontowanie silnej ekipy to były zresztą lata pracy organizacyjnej. Zanim zespół osiągnął spektakularne sukcesy, pięć razy zdobywał brązowe medale MP. Najpierw pod wodzą charyzmatycznego Piotra Langosza, a potem pod kierunkiem jego asystenta, Tomasza Herkta, który nie był tak wymagający, ale za to dużo bardziej skuteczny.

- Na czym polegała przewaga Olimpii nad konkurencją? Na tym, że inni dużo obiecywali, a mało robili. Zawodniczki nie tylko miały zagwarantowane solidne kontrakty, ale też nie musiały się martwić o kwestie mieszkaniowe, co w tamtych latach nie było wcale normą. Do stworzenia sprawnej struktury organizacyjnej w największym stopniu przyczynił się nieżyjący już dyrektor klubu, Edmund Sikora. To był taki człowiek, który każdy problem rozwiązywał od ręki - dodaje Drop.

Olimpia musiała sobie radzić nie tylko z potentatami ligi, ale również z innymi poznańskimi zespołami występującymi w elicie, czyli z Lechem i AZS. W dodatku była klubem gwardyjskim, czyli nie miała dobrych notowań wśród kibiców. Mimo to w tej drużynie rozkochany był cały Poznań. Dziś jakikolwiek zespół może przecież tylko pomarzyć o kompletach publiczności w Arenie...

- Poziom gry to jedno, a profesjonalizm i świetny kontakt zawodniczek z kibicami to drugie. Mieliśmy swój klub kibica i wielkie wsparcie zwykłych fanów. No i była też świetna atmosfera. Małgosia była od Kasi bardziej skryta, ale za to bardzo sympatyczna i koleżeńska. Dała się lubić też z tego powodu, że nie robiła z siebie gwiazdy, a przecież już wtedy wszyscy wróżyli jej wielką karierę - przekonuje były menedżer Olimpii.

Wtedy mocne kluby miały swoje drużyny rezerw. W niej właśnie występowała Agata Bednarek (kiedyś Witkiewicz), która karierę koszykarską skończyła już w wieku 20 lat, ale zanim przestała trenować, zaprzyjaźniła się z Małgorzatą Dydek.

- Poznałyśmy się dzięki koszykówce, ale potem ona nie miała żadnego znaczenia, tak samo jak te 214 cm Gosi, o którym trąbią wszyscy wokoło. Dla mnie się liczy tylko, że straciłam kontakt z bliską i wyjątkową dla mnie osobą. Trudno nawet opisać, co czuję - dodaje Bednarek, która obecnie jest menedżerem w poznańskim klubie fitness Remplus.

Zapytaliśmy ją o początki przyjaźni z "Ptysiem" (pseudonim powstał w czasach poznańskich, a jego autorką jest matka chrzestna dziecka Dydek, była rozgrywająca Olimpii, Małgorzata Krupska-Tyszkiewicz).

- To są takie rzeczy, o których nie da się powiedzieć jednym zdaniem. Nie było takiego jednego impulsu. Bardziej chodzi o sposób myślenia i poziom wrażliwości. Widocznie mamy taką samą grupę krwi, skoro zawsze się dobrze rozumiałyśmy. Tylko proszę napisać, że ja nie chcę do tego podchodzić memoriałowo - mówi była koszykarka, która odwiedzała Dydek nawet w czasach gry w amerykańskiej lidze WNBA.

Jej wspomnienia z czasów wielkiej Olimpii są jak najbardziej pozytywne. - Kiedyś wychowanki traktowane były inaczej niż zawodniczki z zewnątrz, ale czy to ma dzisiaj jakieś znaczenie? Pamiętam przede wszystkim wspaniałą atmosferę. Kontaktów bezpośrednich z koszykówką już nie mam, ale mam za to przekonanie, że ludzkie kontakty mogą być odporne na upływający czas - uważa Bednarek.

O Dydek pamiętają też kibice, bo przecież zawodniczka, która zdobywała mistrzostwo Europy, tytuł najlepszej koszykarki Starego Kontynentu (w 1999 r.), sześć razy występowała w turnieju finałowym Euroligi i pozostaje liderem wszech czasów w liczbie bloków (877) w lidze WNBA (za oceanem nazywano ją "Margo'') nie może być nikomu obojętna.

- Zawsze młodym dziewczynom podawałam przykład Małgosi jako przykład sportowca, który ułożył sobie wzorcowo życie, ale to było tylko złudzenie, bo w jednej sekundzie wszystko posypało się jak domek z kart. Tak bardzo znowu chciałabym widzieć Gosię uśmiechniętą - mów Iwona Jabłońska, kiedyś koleżanka klubowa Dydek, a obecnie trenerka MUKS i młodzieżowych reprezentacji.

Największe sukcesy "Ptyś" święcił jednak z Iloną Mądrą. - Czasy gry z Małgosią wspominam fantastycznie, bo to były nasze najlepsze momenty w karierze. Wokół "Ptycha" wszystko się kręciło i to zarówno w Olimpii, jak i reprezentacji. To zawsze od niej trener zaczynał ustalanie taktyki - podkreśla Ilona Mądra, która z Dydek zdobywała złoto na ME i występowała z nią na igrzyskach w Sydney.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski