Dlaczego nastąpiło tak drastyczne rozminięcie się ambitnego pomysłu organizatorów z preferencjami publiczności? Powodów mogło być wiele, ale na pierwszy plan wysuwa się chyba powszechna... nieznajomość wykonawców.
- Zabrakło wyrazistej postaci, której nazwisko mówiłoby cokolwiek widzom, kogoś w rodzaju Michaja Burano - Roma, który współtworzył początku rock'n'rolla w Polsce, a potem grał na przykład w Las Vegas - uważa Mariusz Kwaśniewski z Radia Merkury.
Druga wątpliwość: był to trochę koncert romski... bez Romów. Przedstawiciele tej nacji pojawiali się głównie na podeście nad jeziorem, w charakterze rozmówców aktorów Jowity Budnik i Antoniego Pawlickiego. Na scenie fiesty w stylu romskim nie było - nie sprawdził się pomysł, by sprowadzić zespoły jedynie ze szlaku taborów, związane bardziej z kulturą krajów z których się wywodzą. Co mają wspólnego z muzyką Romów świetni skądinąd Egipcjanie z The Musicians of the Nile czy "bollywoodzcy" Dhoad Gypsies of Rajasthan? Publiczność tego nie wiedziała i nie rozumiała, dlaczego na scenie nie ma kolorowej, tanecznej fiesty.
Trzeci powód: miejsce. Organizatorzy kalkulowali, że logistycznie i finansowo opłaci się wykorzystanie wielkiej sceny, na której dwa dni wcześniej koncert dla 10 tysięcy widzów dali Faith No More. W efekcie nawet kilkaset osób przed sceną (w szczytowym momencie), wyglądało jak garstka, rozglądających się w różne strony (3 sceny!) zabłąkanych wędrowców. Wniosek jest prosty: z muzyką znaną, mającą duży elektorat fanów, warto wybierać się na oddalone od centrum miasta sceny. Gdy jednak chodzi o przybliżenie szerzej nieznanej kultury, Maltańczycy powinni dążyć do jej prezentacji jak najbliżej potencjalnych, nawet przypadkowych widzów. Lepiej, żeby ktoś "potknął się" o sztukę, niż pozostawał w nieświadomości, że ominęło go coś interesującego.
Ostatnia diagnoza frekwencyjnej klęski jest smutna z ogólniejszego powodu: poznaniacy nie są już chyba tak otwarci na nieznane sobie dźwięki i nawet perspektywa wolnego wstępu nie zachęciła ich do spędzenia piątkowego wieczoru nad Maltą. Czy gdyby dziś - a nie w 1997 roku - przyjechał do Poznania Goran Bregović, powitałaby go taka sama jak w piątek garstka widzów? Niestety tak mogłoby się zdarzyć.
Jak widać zamiast relacji z istotnego wydarzenia, czytają Państwo felieton. Nie mogło być jednak inaczej: energia płynąca ze sceny trafiała w próżnię, a bez jej wymiany z widownią nie ma mowy o inspirującym wydarzeniu. Szkoda.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?