Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mama porzuconej na schodach Agnieszki poszukiwana

Alicja Lehmann
Za tydzień Agnieszka skończy cztery miesiące. Kiedy ją znaleziono, ważyła nieco ponad kilogram. Dziś jest wciąż drobnym dzieckiem, ale to już nie ta sama, podłączona do aparatury ratującej życie, dziewczynka.
Za tydzień Agnieszka skończy cztery miesiące. Kiedy ją znaleziono, ważyła nieco ponad kilogram. Dziś jest wciąż drobnym dzieckiem, ale to już nie ta sama, podłączona do aparatury ratującej życie, dziewczynka. Paweł Miecznik
Agnieszkę znaleziono na schodach do piwnicy. W biały dzień. Nikt nic nie widział ani nie słyszał. Kobiety, która ją porzuciła, do tej pory nie odnaleziono, a okolica o sprawie zapomniała.

Boruja Kościelna - wieś, w której mieszka blisko tysiąc osób. Wjeżdżających od strony Nowego Tomyśla wita imponujący, stary młyn, stojący tuż przy szosie. Zbudowano go w 1755 roku. Mijam tablicę z nazwą miejscowości i ulicą Powstańców Wielkopolskich i dojeżdżam do centrum. Jestem we wsi, w której zimą tego roku znaleziono porzuconego noworodka.

Leżała na schodach, owinięta tylko w ręcznik

Był 1 lutego 2012 roku. Imieniny obchodził Ignacy. Temperatura na zewnątrz dochodziła do minus 20 stopni Celsjusza. Tego dnia, około południa, mieszkanka jednej z posesji zeszła do piwnicy, aby zapalić papierosa. Usłyszała hałas i myślała, że jej mąż wcześniej wrócił z pracy. Męża w piwnicy nie było. Ale na schodach, prowadzących na dół, kobieta znalazła wyziębione dziecko. Maleńką dziewczynkę. Badający ją później lekarze ocenili, że dziecko urodziło się kilka godzin wcześniej i że poród nastąpił najprawdopodobniej w 30 tygodniu ciąży. Dziewczynka w stanie ciężkim trafiła najpierw do szpitala w Nowym Tomyślu, a później została przewieziona do Poznania, gdzie opieką otoczył ją personel kliniki przy ul. Polnej. Tam nadano jej imię Agnieszka. To po lekarce, która przyjmowała ją na oddział. W szpitalu mała Agnieszka spędzi ponad trzy pierwsze miesiące swojego życia.

Dlaczego właśnie dom Karoliny?

Mieszkańcy wsi, w której znaleziono dziecko, określają swoją miejscowość jako cichą i spokojną. Taką, w której dobrze się mieszka.

- Ludzie są dobrzy, a wieś zadbana i czysta. Ładna - mówi kobieta, która wygląda przez okno jednego z domów, położonych przy głównej ulicy.

Rzeczywiście, wieś budzi sympatię. W jej sercu stoi kościół. Kiedyś ewangelicki, a od zakończenia drugiej wojny światowej katolicki. Patronem świątyni jest św. Wojciech. Kościół stoi wśród olbrzymich lip. Po drugiej stronie jezdni znajduje się lokalny skwer. Coś w rodzaju małego parku. Kilka drzew rzuca cień na stojące tam ławki. To plac Kościelny. Spacerują po nim trzy starsze kobiety. W końcu siadają na ławce. Podchodzę i pytam, czy pamiętają historię noworodka, którego porzucono w jednym z pobliskich domów.

- Oczywiście! To było jakoś zimą. Pamiętam, że mróz był wtedy ogromny - opowiada jedna z nich. - To była dziewczynka. Ludzie we wsi mówili, że miała urwaną pępowinę. Znaleźli ją w domu, tu niedaleko.

Kobiety wskazują mi ulicę, która biegnie od placu Kościelnego. Jest wąska, ale ma chodnik. Tuż przy nim rosną ściany budynków. To ulica Szkolna. Na jej końcu znajduje się podstawówka oraz gimnazjum. Ulica w kierunku szkoły biegnie lekkim łukiem, a dom, w którym znaleziono Agnieszkę, stoi praktycznie na jej początku. Ale z głównej drogi go nie widać. Dochodzę do budynku. Wiem, że właścicielki nie ma w domu. Pani Anna wyjechała na kilka dni. Metalowa furtka jest otwarta. Bez problemu wchodzę na posesję. Dom ma wysoki parter i jedno piętro. Tuż nad ziemią znajdują się małe okna. To zapewne piwnica. Od frontu do drzwi wejściowych prowadzą schody. To jedyne wejście od tej strony. Obchodzę budynek. Zauważa mnie uwiązany na sznurku pies i zaczyna szczekać. Ale szybko przestaję go obchodzić. Z tyłu, na małym tarasie stoi stół ogrodowy i kilka krzeseł. Zimą pewnie ich tam nie było. Obok widzę drzwi. Są zamknięte. Wiem, że prowadzą do piwnicy. To tu ktoś zostawił Agnieszkę.

Opuszczam posesję i samochodem podjeżdżam pod szkołę. Na boisku chłopcy grają w piłkę. Na ławkach siedzi grupka młodych ludzi. Rozmawiają, śmieją się. Mają po 16 lat. Pytam, czy słyszeli o porzuconym noworodku. Mówią, że sprawa była bardzo głośna we wsi i że wszyscy wierzyli, że policja odnajdzie matkę dziecka. Jedna z dziewczyn biegnie po Karolinę. To córka kobiety, która znalazła noworodka.

- W tym dniu byłam w szkole i o niczym nie wiedzieliśmy - opowiada Karolina. - Dopiero na ostatniej lekcji po szkole rozeszła się informacja, że we wsi znaleziono dziecko. Nawet do głowy mi nie przyszło, że znalazła je moja mama. Kiedy jednak wracając do domu, wyszłam zza zakrętu i zobaczyłam mnóstwo samochodów, wiedziałam już, że to było u nas.

Karolina mówi, że w domu wiele razy zastanawiali się na tym, kto mógł porzucić noworodka i dlaczego właśnie w ich piwnicy.

- Być może ten ktoś wiedział, że łatwo do nas wejść i że z tyłu domu jest drugie wejście - przypuszcza dziewczyna.

Policja sprawdzała młode dziewczyny w ciąży

Koleżanki Karoliny mówią, że mieszkańcy wsi snuli wiele scenariuszy na temat matki dziecka. Jeden z rozmawiających ze mną chłopaków twierdzi, że to musiał być ktoś z sąsiedniej wsi. Ulicą Szkolną dojeżdża się bowiem do końca Borui Kościelnej, a potem leśna droga prowadzi do wsi Szarki. Postanawiam sprawdzić ten trop. Szarki są specyficzną wsią. Liczy około 30 gospodarstw, ale domy rozsiane są po okolicznym lesie. Dotarcie do każdego wiąże się z pokonaniem czasami nawet kilkusetmetrowych odcinków leśnej, ubitej drogi. Domy mieszkalne i budynki gospodarcze otoczone lasem wyglądają malowniczo. Na większości ogrodzeń wiszą tablice z wizerunkiem psa i ostrzeżeniem "Wchodzisz na swoją odpowiedzialność". Do niektórych odważam się wejść. Część mieszkańców Szarek przyznaje, że nawet nie słyszała o porzuconym noworodku. Inni coś wiedzą na ten temat, ale nie przypuszczają, że dziecko mógł porzucić ktoś z ich wsi.

- Policja sprawdzała tu chyba wszystkie ciężarne z okolicy - mówi kobieta z jednego z gospodarstw. Wraz z córką siedzi przed domem. - Moja bratanica rodziła w tym czasie. Policja dzwoniła do niej, kiedy była już w szpitalu.

- A może oni źle szukają i to wcale nie był nikt bardzo młody. Może powinni szukać wśród kobiet około czterdziestki - zastanawia się jej córka. - Wiem, że w następnej wsi też byli i szukali młodych dziewczyn w ciąży.

Potwierdza to pani Romczak z Grubska. Nie chce podać swojego imienia. Kobieta ma 18-letnią córkę, która w marcu urodziła dziecko. Trafiam do niej, bo we wsi powiedziano mi, że dziewczyna od młodych Romczaków w tym czasie była w ciąży i że to może ona porzuciła dziecko.

- Ależ ludzie mają fantazję - śmieje się pani Romczak. - Faktycznie, córka była w ciąży i urodziła krótko po tym, jak znaleziono to dziecko. Ale nasza Kornela jest w domu. Opiekuję się nią, bo córka jeszcze się uczy.

Kobieta zaprasza mnie do środka, aby pokazać wnuczkę. W kołysce pod oknem przysypia niemowlę. Jest bardzo ciepło i dziewczynka leży z gołymi nóżkami.

- Widzi pani, nasze maleństwo jest z nami. Nie wyobrażam sobie, jak można byłoby ją porzucić. Na samą myśl ciarki przechodzą mi po plecach - mówi kobieta. - Wiedzieliśmy o sprawie, bo policja była u nas w domu. Pamiętam, że córka była wtedy w szkole. Ona regularnie chodziła do lekarza. Pewnie stąd wiedzieli, że jest w ciąży.

Szkoła nic nie wie

Z Grubska wracam do Borui Kościelnej. Po drodze udaje mi się porozmawiać z kilkunastoma osobami. Większość z nich to młodzi ludzie. Mówią o różnych scenariuszach, ale przyznają, że to tylko przypuszczenia. Jedna osoba jest jednak pewna, że wie, kto jest matką dziecka. Muszę jej obiecać, że zagwarantuję jej anonimowość.

- Dziewczyna ma 16 lat. O tym, że była w ciąży, wiem od jej znajomych - mówi mój informator. - Nie wiem, jak się nazywa, ale wiem jak wygląda. Chyba ma trudną sytuację w domu. Nie wiem, kto jest ojcem dziecka. Dziewczyna uczy się w gimnazjum. Szkoła na pewno musiała wiedzieć o ciąży, bo przecież takie dziewczyny nie mogą ćwiczyć na zajęciach wychowania fizycznego.

Sylwia Czarnecka, dyrektor gimnazjum w Borui Kościelnej potwierdza, że funkcjonariusze policji kilkakrotnie sprawdzali uczące się w szkole dziewczyny.

- I ich przypuszczenia nie potwierdziły się - mówi dyrektor. - Jako osoba odpowiedzialna za uczniów i placówkę pytałam wszystkich nauczycieli, czy coś podejrzanego zauważyli, ale żadne informacje, które pomogłyby w ustaleniu tożsamości matki dziecka do mnie nie dotarły.

Sprawę wciąż bada policja z Nowego Tomyśla.

- Przesłuchaliśmy bardzo dużo osób i sprawdziliśmy wiele śladów. Jest światełko w tunelu, ale dla dobra śledztwa nic więcej nie mogę powiedzieć - mówi Przemysław Podleśny, funkcjonariusz, odpowiedzialny za kontakty z mediami. - Być może odpowiedź w tej sprawie będziemy mieli już wkrótce - zdradza.

Za tydzień Agnieszka skończy cztery miesiące. Kiedy ją znaleziono, ważyła nieco ponad kilogram. Dziś jest wciąż drobnym dzieckiem, ale to już nie ta sama, podłączona do aparatury ratującej życie, dziewczynka. Dziecko jest jeszcze w szpitalu. Z Polnej przeniesiono ją do Instytutu Pediatrii przy ul. Szpitalnej. Dziewczynka ma już uregulowaną sytuację prawną. Sprawą adopcji Agnieszki zajmuje się Wielkopolski Ośrodek Adopcyjny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski