Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Koszałka: Perquis i Wasilewski mają dobre mordy dla dokumentalisty

Jacek Sobczyński
Marcin Koszałka.
Marcin Koszałka.
Marcin Koszałka, reżyser wchodzącego na ekrany polskich kin filmu dokumentalnego o Euro 2012 "Będziesz legendą, człowieku", o tym jak nad nim pracował oraz dwóch najważniejszych bohaterach: Damienie Perquisie i Marcinie Wasilewskim.

Dlaczego na głównych bohaterów "Będziesz legendą, człowieku" wybrał Pan akurat Damiena Perquisa i Marcina Wasilewskiego?

Marcin Koszałka: - Szukałem ludzi, a nie nazwisk. Jeden z nich jest obcy, pochodzi z wysoko rozwiniętego kraju, ma nieco skryty charakter, ale bardzo wybija się ponad stereotyp piłkarza. Drugi to taki swojak w piłkarskim wieku przedemerytalnym, facet, który cholernie boi się upływającego czasu. Perquis gra w kadrze z myślą o babci Polce, po meczu od razu pyta się jej, jak mu poszło. A Wasyl… To strasznie ciekawa postać, jest prostolinijny, ale coś w widzach wzbudza, od razu rusza nas ta jego nieustępliwość. A zarazem jest bezradny, bo wie, że zostało mu już niewiele czasu.

"Mam tylko piłkę, nic innego w życiu nie umiem robić" - mówi w pewnym momencie.

Marcin Koszałka: - I jest przy tym niesamowicie szczery. Dlatego z kwestii piłkarskiej przeniosłem ciężar na ludzką. Dla Damiena wartością nadrzędną jest relacja z jego ojcem, dla Marcina lęk przed sportową starością.

Robi Pan niezły numer tym, którzy czekają na film o Euro…

Marcin Koszałka: - Ono tam jest, ja przecież opowiadam o ludziach przez pryzmat ważnego dla nich wydarzenia. Ale co to byłby za film, w którym pokazywałbym tylko to, co działo się na ulicach? Wolę zrobić nie tyle numer, co niespodziankę.

Wszedł Pan na Euro do szatni i…?

Marcin Koszałka: - No nie, tam akurat podczas Euro nie miałem wstępu, przepisy tego zabraniają.

Musiał Pan jednak zaprzyjaźnić się najpierw z całą drużyną, żeby bliżej dotrzeć do jej dwóch członków?

Marcin Koszałka: - Nie do końca. Damien decydował się na wszystko sam. To nie tak, że reszta chłopaków nie lubiła jego i Obraniaka, tylko po prostu nie mieli z sobą jak porozmawiać. Inna sprawa z Polanskim i Boenischem, oni mówią po polsku. To zdaje się Kuba Błaszczykowski powiedział: "Nauczy się gość po polsku, to z nim posiedzimy". Wasyl z kolei bał się występować jako twarz drużyny. Ale on ma silny autorytet i reszta wręcz sama wypchnęła go, żeby pojawił się w filmie na pierwszym planie. Cieszę się z jeszcze jednego powodu - i Damien i Marcin fajnie wyglądają, a to dla dokumentalisty najważniejsze, żeby bohater miał - za przeproszeniem - dobrą mordę.

Ta obcość jest problemem tylko dla Perquisa? W ostatniej scenie filmu widać odlatujący samolot. Zupełnie, jakby mówił Pan za każdego zawodnika z osobna: "No dobra, spieprzyliśmy imprezę, na razie, wracamy do domów!".

Marcin Koszałka: - I trochę tak jest. Proszę zwrócić uwagę, jak bardzo porażkę z Czechami przeżywają masażyści. Niby nie zależy od nich tak dużo, jak od piłkarzy, ale są najbardziej załamani. Ja widziałem, kiedy chłopacy stali i czekali na jakiś samolot na zgrupowanie. Każdy sam, słuchawki na głowie, kompletna alienacja. Ich jedynym łącznikiem było wspólne granie na Playstation.

A nad nimi guru - ówczesny prezes PZPN Grzegorz Lato. Troszkę obśmiał go Pan w filmie…

Marcin Koszałka: - Tak, Lato jest postacią komediową, ale nie do końca. Wiedziałem, że ludzie będą śmiali się, kiedy na ekranie cmoka językiem albo sypie bon motami. Ale ten facet w odróżnieniu od kadrowiczów na Euro coś w piłce osiągnął. W filmie są fragmenty Mundialu z 1974 roku, kiedy Lato - jeszcze wtedy chudy chłopak w starych korkach - strzela bramkę Brazylii w meczu o trzecie miejsce. Nie miał tatuaży, ani supermuskulatury, za to miał wyniki.

Dlaczego zdecydował się Pan na ubranie "Będziesz legendą, człowieku" w formę niemodnego już dokumentu inscenizowanego?

Marcin Koszałka: - Zakładałem, że pewnie trafią się widzowie, którzy nie przepadają za "czystą" piłką, wprowadziłem zatem szerszą przestrzeń interpretacyjną: animacje, zdjęcia podwodne…

Wasilewski protestował, kiedy wpuszczał go Pan pod wodę?

Marcin Koszałka: - Nie, skądże! On traktował mnie jak trenera. To chłopaki, które myślą intuicyjnie. Zaakceptowali mnie, potraktowali jak swojego i po prostu wykonywali polecenia. Wierzyli mi, że to będzie potrzebne dla jakości filmu. Z wodą było w ogóle zabawnie, bo niektórzy sądzili, że to metafora utopionej polskiej piłki. A ja traktowałem ją jako symbol oczyszczenia, nowego początku wynikającego z jakiegoś końca.

To prawie tak ponure, jak ujęcie faceta z flagą przy śmietniku po meczu z Czechami.

Marcin Koszałka: - Tyle nadziei i znowu wszystko na śmietnik (śmiech). Bo dla Wasyla to teoretycznie tak mogło wyglądać. Czuje, że coś mu uciekło, ale mam wrażenie, że nie odpuści. To nie jest taki facet, który podda się, kiedy życie zabierze mu wszystko, co ma - piłkę.
U Damiena wyglądało to trochę inaczej. On miał strasznie trudne relacje z ojcem i otworzył się dopiero podczas realizacji tego filmu. Przedtem prawie nikt o tym nie wiedział! Musieliśmy długo pogadać, ja powiedziałem mu o swoim tacie, on o swoim. I zaskoczyło. Przegrał mistrzostwa, ale wygrał życie rodzinne. Tu też koniec był jakimś początkiem.

Powiedział Pan, że to film o ludziach, nie piłkoszale. Ale i od tego drugiego całkowicie Pan nie ucieka.

Marcin Koszałka: - Tego nie można nie pokazać, to byłoby nie w porządku w stosunku do widza. Musiałem nagrać sytuację, w której masy jak zawsze stały, wierzyły i przeżyły klęskę. Bez nich nie byłoby stawki. To zresztą Marcin Wasilewski najlepiej podsumował w dwóch słowach: "znowu niestety".

Ciekawe w Pańskim filmie jest ciągłe zmienianie percepcji. Poza meczem wciela się Pan w rolę obserwatora, ale podczas rejestrowania gry - w dwunastego członka drużyny. Słychać tylko kopnięcia piłki, oddech, czasem tylko przenika odgłos widowni.

Marcin Koszałka: - Kiedy gracz wchodzi na murawę, to nie słyszy kibiców, tylko siebie, wtedy zupełnie inaczej patrzy się na piłkę nożną. Właśnie jako sumę oddechów, chrząknięć, uderzeń w piłkę. Tak wygląda to z ich perspektywy.

A Panu nie było przykro, że poniekąd oglądał Pan najważniejsze zawody w historii polskiej piłki z pracy?

Marcin Koszałka: - Nie, ale była masa stresu. Przed meczem z Grecją napięcie było tak wielkie, że zabroniono mi filmować drużynę. Bałem się, że jeśli przegrają, to posypie mi się film i nie będę mógł zrealizować już ani jednego ujęcia. Ale jakkolwiek głupio to zabrzmi, cieszę się, że przegraliśmy.

Dlaczego?

Marcin Koszałka: - Z punktu widzenia reżysera to lepsze rozwiązanie dla filmu. Ta historia rozmyłaby się, gdybyśmy przeszli dalej i na przykład przegrali w ćwierćfinale z Portugalią. Oczywiście z drugiej strony jako kibic trzymałem za nich kciuki… ale dramat fotografuje się lepiej. I trwałem przez cały czas w takim rozdwojeniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski