Pozew dotyczy naszych publikacji na temat ujawnionych przez IPN dokumentów archiwalnych mówiących o kontaktach M. Libickiego z SB. Polityk poparł swoje żądania szczegółowymi wyliczeniami, ile zarobiłby, gdyby był nadal europosłem. Przez trwającą 5 lat kolejną kadencję uzyskałby ok. 460 tys. euro wynagrodzenia oraz ponad 159 tys. euro diet. Do utraconych korzyści Marcin Libicki zaliczył także dodatkową, wyższą emeryturę z PE, która wynosiłaby 2980 euro miesięcznie. Łącznie z tytułu podwyższonego świadczenia emerytalnego polityk zyskałby 178 tys. euro. Z kolei w uzasadnieniu kwoty żądanego zadośćuczynienia (815 tys. zł) podano, że suma ta powinna mieć "funkcję prewencyjną", czyli zapobiegać "dokonywaniu w przyszłości naruszeń dóbr osobistych" M. Libickiego.
Żądanie polityka opiera się na twierdzeniu, że nasze publikacje pozbawiły go możliwości pełnienia funkcji europosła. Tymczasem jest to funkcja uzyskiwana w drodze wyborów, a nie nadania. Co więcej, o tym, by nie umieszczać M. Libickiego na liście kandydatów do PE, zdecydowało kierownictwo PiS, o czym powszechnie informowały media. Przed partyjnym głosowaniem zasięgnięto opinii dwóch komisji historycznych, które analizowały dokumenty dotyczące związków Marcina Libickiego ze specsłużbami PRL.
- Zdanie komisji, która została powołana przez Komitet Polityczny, było jednoznaczne. Negatywne dla pana posła Libickiego - powiedział w rozmowie z Moniką Olejnik w kwietniu 2009 r. Adam Bielan, ówczesny rzecznik PiS. W podobnym tonie wypowiada się obecnie Adam Lipiński, wiceprezes PiS. - Publikacje "Polski Głosu Wielkopolskiego" nie były absolutnie podstawą do nieumieszczenia Marcina Libickiego na liście PiS do Parlamentu Europejskiego - potwierdza Lipiński. - Decyzję o tym, że Libickiego na liście nie będzie, podjął w tajnym głosowaniu Komitet Polityczny PiS. Głosowanie odbyło się po skomplikowanej procedurze: komitet zapoznał się wcześniej z bardzo obiektywnymi informacjami, które przygotowali dla nas prawnicy i historycy. Podkreślam, że komitet nie rozstrzygał o winie Marcina Libickiego, a jedynie o tym, czy powinien znaleźć się na liście - dodaje Lipiński. Zapytany o sposób obliczenia przez Libickiego należącego mu się rzekomo odszkodowania, wiceprezes PiS odpowiedział: - Pierwszy raz spotykam się z takim rozumowaniem. Samo umieszczenie kogoś na liście wyborczej nie oznacza oczywiście, że ta osoba zostanie wybrana.
Podobne stanowisko prezentuje dr Krzysztof Bondyra, socjolog z poznańskiego UAM. - Można przyjąć, że jeśli nie zaistniałyby żadne nadzwyczajne okoliczności, to lider listy dostałby się do PE - mówi dr Bondyra. - Jednak w systemie demokratycznym mamy do czynienia z wyborami, czyli z konkurencją. Dlatego nie znajduję podstaw do tego, aby były europoseł mógł składać roszczenia z tego tytułu. Sytuację można porównać do drużyny piłkarskiej, która nie zdążyła na mecz i domaga się wygranej, bo gdyby zdążyła, to by na pewno wygrała, gdyż była faworytem.
Sam Libicki nie chce komentować sprawy. - Na temat pozwu nie będę się wypowiadał do czasu, aż zapadnie prawomocny wyrok.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?