Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Siemionow: Sukces nie przychodzi po pierwszym okrążeniu

Paulina Jęczmionka
Prof. Maria Siemionow 7 października odbierze tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu
Prof. Maria Siemionow 7 października odbierze tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu Archiwum
Perfekcjonistka, tytan pracy, patriotka, kobieta z klasą - tak mówią o niej znajomi i współpracownicy. Dokonała pierwszego na świecie całkowitego przeszczepu twarzy. O życiu i pasji prof. Marii Siemionow, która 7 października otrzyma doktorat honoris causa rodzimej uczelni - Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu - pisze Paulina Jęczmionka.

Najbardziej szokujący zabieg ostatnich dekad - tak w grudniu 2008 r. amerykańskie media nazwały przeprowadzony po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych przeszczep twarzy. Był to czwarty tego typu zabieg na świecie, ale pierwszy, w którym odtworzono całą twarz człowieka. Dzięki niemu postrzelona w twarz Amerykanka Connie Culp znów mogła się uśmiechnąć. Operację przeprowadziła prof. Maria Siemionow, mikrochirurg i transplantolog z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Jej nazwisko pojawiło się wtedy we wszystkich najważniejszych mediach na świecie i na stałe wpisało się do historii medycyny. W najbliższy poniedziałek Maria Siemionow odbierze w Poznaniu tytuł doktora honoris causa.

Marzyła o Wyścigu Pokoju
Jako dziecko Maria Siemionow (urodziła się w 1950 r. w Krotoszynie, ale jej rodzina szybko przeprowadziła się do Poznania) wcale nie myślała o karierze naukowca. Niedawno, w rozmowie z magazynem "Focus" przyznała, że w szkole podstawowej marzyła, by wygrać Wyścig Pokoju. Duży wpływ na jej zainteresowania, ale i życiową postawę, miał bowiem ojciec Bronisław Kusza - miłośnik sportu, Mistrz Polski z 1948 roku w biegu na 100 metrów. Maria w szkole także - w ramach rodzinnej tradycji - biegała, skakała w dal.

- W dzieciństwie z przyjemnością oglądałam, jak ktoś walczy, a potem staje na podium, jest pierwszy, grają mu hymn - mówi "Focusowi" Maria Siemionow. - Myślę, że to podświadomie - bo trudno powiedzieć, że dziecko ma coś takiego w świadomości czy zdaje sobie z tego sprawę - uczy modelu wysiłku zakończonego sukcesem. Nauka wielokrotnie wymaga ogromnego wysiłku, a sukces niekoniecznie osiąga się już po pierwszym okrążeniu.

Ona jednak sukcesy na swoim koncie miała już w dzieciństwie. Była ciekawa świata, uwielbiała się uczyć i zawsze stawiała sobie wysoko poprzeczkę. W szkole zawsze była prymuską. Zarówno prof. Siemionow, jak i jej brat (również lekarz i naukowiec) prof. Krzysztof Kusza, podkreślają, że ambicje i wytrwałość w dążeniu do celu odziedziczyli po ojcu - ekonomiście, człowieku z silną osobowością. On też zaraził swoje dzieci pasją odkrywania świata. W wakacje całą rodziną odwiedzali różne zakątki Polski.

Sport, literatura, podróże - to nie wszystkie pasje, które towarzyszyły Marii Siemionow już od wczesnych lat.
- Moje zainteresowanie w liceum - zarówno przedmiotami humanistycznymi, jak i biologią, zarówno człowiekiem, jak i przyrodą - sprawiło, że z góry wiedziałam, iż nie wchodzą w grę studia na uczelni technicznej - opowiada "Focusowi" lekarka. - (…) Medycyna bardzo mi odpowiadała, bo pozwalała połączyć zainteresowania humanistyczne i biologiczne (…). To był świadomy wybór, dokonany już w wieku siedemnastu, osiemnastu lat.

Siemionow studia rozpoczęła pod koniec lat 60. na Akademii Medycznej (dziś: Uniwersytecie Medycznym) w Poznaniu. Wielokrotnie wyjeżdżała na praktyki zagraniczne, m.in. do Hiszpanii, Belgii, Irlandii. Mając 23 lata, również w stolicy Wielkopolski, poznała swojego męża Włodzimierza Siemionowa, specjalistę w dziedzinie inżynierii biomedycznej. Tu urodził się także ich syn Krzysztof, dziś lekarz ortopeda.

Przyszyła drwalowi rękę
Po uzyskaniu dyplomu w 1974 r. Maria Siemionow dostała propozycję pozostania na uczelni - w Klinice Rehabilitacji, a potem chirurgii ręki. - Wzorowa studentka i asystentka - mówi prof. Michał Drews, kierownik Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Chirurgii Onkologii Gastroenterologicznej i Chirurgii Plastycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. - Była niesłychanie ambitna, dążyła do perfekcji w każdym calu. Była wtedy w czasie zawodowego określania się. Wyraźnie zmierzała w kierunku mikrochirurgii i transplantologii. Wiele doświadczenia zdobyła na stażu w Helsinkach.

W tamtejszym ośrodku chirurgii ręki po raz pierwszy, mając zaledwie 28 lat, przyszyła drwalowi rękę, którą stracił w czasie cięcia piłą mechaniczną. - Wraz z doktorem Simo Vilkki, przez 15 godzin przyszywaliśmy ją pacjentowi, zszywając tętnice, żyły i nerwy pod powiększeniem mikroskopu operacyjnego - opowiadała Waldemarowi Piaseckiemu, pierwszemu dziennikarzowi, który rozmawiał z nią po przeszczepie twarzy w 2008 r. - Moment po zszyciu naczyń, gdy skóra ręki, która przed chwilą była sina i zimna, zaróżowiła się, co oznaczało powrót krążenia, był rodzajem cudu.

Ten dzień był jednym z ważniejszych w jej karierze. Zdeterminował bowiem jej chirurgiczną biografię. Na podstawie zdobytych w Finlandii doświadczeń w replantacji ręki i palców napisała doktorat. Obroniła go w 1985 r. w Poznaniu i kilka miesięcy później była już w Louisville, w amerykańskim stanie Kentucky. Tu, wykonując ogromną liczbę zabiegów, uczyła się mikrochirurgii transplantacyjnej. A przy okazji robiła wiele badań doświadczalnych na szczurach, sterując ich procesem akceptacji przeszczepionego narządu. To one podsunęły jej pomysł, dzięki któremu dziś jest medycznym autorytetem. Ale od idei do jej realizacji była jeszcze bardzo długa droga.

- Maria stawia sobie cele, do których jest gotowa dążyć nawet przez 20-30 lat - mówił nam pięć lat temu prof. Krzysztof Kusza ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy, krajowy konsultant anestezjologii i intensywnej terapii, brat polskiej lekarki. - Brałem udział w jej badaniach nad mikrokrążeniem, stąd też wiem, że pracowała na swój sukces transplantacyjny ponad 20 lat.

Przeszczep prezentem na święta
Gdy w 1995 r. podjęła pracę w klinice Kolegium Medycyny w Cleveland w stanie Ohio (pracuje tam do dzisiaj, jest szefem oddziału chirurgii plastycznej i mikrochirurgii), była skupiona już tylko na badaniu nowych protokołów tolerancji, czyli akceptacji przeszczepów. Zaczynała od zabiegów na modelach ludzkiej głowy. Potem były szczury, którym przeszczepiała fragmenty skóry na pysku. Następnie - pierwsze próby przeszczepów na osobach zmarłych.

Swoje badania prof. Siemionow prezentowała na wielu kongresach i sympozjach. Przekonanie kolegów po fachu do tego, że transplantacja twarzy może zakończyć się sukcesem, wcale nie było łatwe. Lekarka musiała również zmierzyć się z komisją bioetyczną, której zgody potrzebowała, by wykonać operację.

- Trzeba pamiętać, że nie chodziło o zabieg w celu uratowania życia, ale by poprawić komfort życia, wygląd pacjenta i pomóc mu powrócić do funkcjonowania w społeczeństwie - tłumaczy prof. Michał Drews z Uniwersytetu Medycznego. - Profesor Siemionow musiała więc pokonać liczne bariery administracyjne, dokładnie przedstawiając wszystkie działania przed, w trakcie i po zabiegu, alternatywy na wypadek, gdyby przeszczep się nie przyjął oraz wszelkie inne aspekty tej operacji, np. psychologiczne, społeczne, prawne.

Maria Siemionow zawsze podkreśla, że przy wyborze potencjalnego pacjenta do przeszczepu, te pozamedyczne czynniki były bardzo istotne. Stąd wybór padł na Connie Culp, urodzoną w 1963 r. Amerykankę, którą w 2004 r. mąż próbował zabić strzałem prosto w twarz z odległości ok. 2,5 metra. - Kwalifikując ją do zabiegu, rozważałam także zupełnie inne niż medyczne aspekty - przyznała, goszcząc w Poznaniu w 2012 r., prof. Siemionow. - Czynnik ludzki odgrywał w tej sytuacji ogromną rolę. Connie jest po prostu młodą kobietą, która zasługuje na to, by nie być na ulicy wytykaną palcami.

Pacjentka wtedy nie mówiła, nie miała podniebienia, oddychała przez rurkę tracheostomijną, a odżywiała się przez tubę gastryczną. Trzeba było przywrócić jej wiele funkcji twarzy i uzupełnić brakujące elementy, jak np. nos, policzki, powieki, górną wargę. Jednym z najtrudniejszych etapów przygotowań do przeszczepienia jej twarzy było znalezienie dawcy - osoby zmarłej. Bo w odróżnieniu od procedur obowiązujących przy pobieraniu innych narządów do transplantacji, tu nie wystarczyło oświadczenie podpisane przez zmarłego za życia. Lekarka musiała uzyskać dodatkową zgodę rodziny na to, by ktoś inny otrzymał twarz zmarłego.

- Pamiętam ten moment, byłam wtedy w domu - opowiadała lekarka. - Jednocześnie zadzwonił mój telefon i pejdżer. Pomyślałam: "O, to pewnie wiadomość o tym, że znalazł się dawca".
I tak rzeczywiście było. Rodzina zmarłej kobiety wyraziła zgodę na przeszczep.

Operacja odbyła się w grudniu 2008 r. Trwała 22 godziny. Marię Siemionow wspomagał blisko 50-osobowy zespół. W bardzo dużym uproszczeniu zabieg polegał na zdjęciu grubej warstwy skóry wraz z naczyniami i nerwami z twarzy dawcy i przeszczepieniu jej pacjentce. Trzeba było więc połączyć m.in. wiele naczyń krwionośnych, z których część miała średnicę mniejszą niż milimetr.

- Siostra zadzwoniła i powiedziała, że nie przyjedzie na Wigilię. Choć nie była to radosna wiadomość, ona śmiała się. Domyśliłem się. Było już po operacji - tak prof. Krzysztof Kusza opowiadał portalowi Onet o tym, jak dowiedział się o sukcesie siostry.

Jednak dobrze wykonany zabieg nie oznaczał jeszcze zwycięstwa. Przez kilka miesięcy zespół Marii Siemionow robił wszystko, by zmniejszyć ryzyko odrzucenia przez organizm przeszczepu. Udało się. Cztery miesiące później Connie Culp poruszała już twarzą, oddychała przez nos, odzyskała smak i węch. W maju 2009 r. pokazała się po raz pierwszy, występując na specjalnej konferencji prasowej.

"W Polsce bym tego nie osiągnęła"
- To, czego dokonała Maria Siemionow było dla medycyny przełomem - uważa prof. Marek Jemielity, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, pomysłodawca i głównym realizator programu przeszczepów serca w Wielkopolsce. - Polka przetarła szlak transplantologom na całym świecie. Z pewnością jej dokonaniom wiele zawdzięczają lekarze z Gliwic, którzy niedawno również przeszczepili pacjentowi twarz.

Jednak, kiedy w 2008 r. o poznańskiej lekarce zrobiło się głośno, w Polsce pojawiły się też komentarze i pytania o to, dlaczego pracuje za granicą. Niektórym nie podobało się i to, że amerykańskie media rzadko wspominały o jej pochodzeniu i poznańskiej drodze do kariery. Ale sama Siemionow nigdy nie wyparła się swoich korzeni. Bo wciąż jest z nimi mocno związana. Nadal ma bowiem część etatu na poznańskim Uniwersytecie Medycznym i co roku przyjeżdża wykładać na uczelni.

- Jest świetna, potrafi dotrzeć do studentów - mówi prof. Michał Drews. - Nie uczy teorii, którą można wyczytać w książkach, ale stawia na praktykę i przykłady.

Szef Katedry i Kliniki Chirurgii UM dodaje, że Maria Siemionow nigdy z Poznania i ojczystego kraju nie uciekała. Zagraniczne stypendia i staże dawały jej po prostu takie szanse na rozwój, jakich w Polsce by nie miała. Gdy Polka w Stanach leczyła powracających z wojny, okaleczonych żołnierzy, u nas w kraju nikt nawet nie myślał o transplantacji twarzy. A ona już się do tego przygotowywała.

- Jest poza dyskusją, że otrzymałam w Polsce bardzo dobre wykształcenie medyczne oraz zdobyłam podstawy chirurgii - tłumaczyła prof. Siemionow w 2008 r. - Jednak wykształcenie w mikrochirurgii rekonstrukcyjnej uzyskałam już za granicą. (...) Obie prace broniłam w Poznaniu. Profesurę otrzymałam z rąk prezydenta RP. Można powiedzieć: jestem polską uczoną.

- Chcę być jednak dobrze zrozumiana. Gdyby nie moje wyjazdy i praca za granicą oraz możliwości porównywania tego, co się dzieje w świecie medycyny, nigdy w Polsce nie osiągnęłabym takich wyników. Przy całym moim patriotyzmie, nie mogę nie dostrzegać, że trudności w nadążaniu polskiej medycyny (i nauki generalnie) za światem nie biorą się wyłącznie z braku środków i niższego poziomu bazy naukowo-badawczej. Obezwładniający jest często stopień polskiego zadufania i przekonanie o omnipotencji, że wiemy wszystko i potrafimy najlepiej. Co najwyżej "coś" nam przeszkadza w sukcesach - mówiła wprost Siemionow.

Poznańscy lekarze mocno jednak podkreślają, że profesor w swej pracy dydaktycznej jest bardzo patriotyczna. Zarówno prof. Drews, jak i prof. Jemielity wskazują, że gdy na jej oddziale w Cleveland są możliwości podjęcia stypendium, w pierwszej kolejności proponuje to uczelni w Poznaniu. A tu z kolei studenci czekają w kolejce, by uczyć się od sławnej lekarki.

- Profesor Siemionow bardzo promuje polskich, młodych naukowców. Oni z kolei darzą ją ogromnym szacunkiem i po prostu - ludzką wdzięcznością - opowiada Marcin Januszkiewicz, niezależny dziennikarz, który w 2011 r. nakręcił film dokumentalny o lekarce z Poznania. - Podczas zdjęć w klinice w Cleveland, będąc w laboratorium pani profesor, często mówiliśmy po polsku. Okazało się bowiem, że połowa studentów pochodziła z naszego kraju.

Kolejny cel na miarę Nobla
Za kilka dni prof. Maria Siemionow po raz kolejny zawita do Polski - do Poznania. W najbliższy poniedziałek Uniwersytet Medyczny nada jej bowiem tytuł doktora honoris causa za wybitne osiągnięcia naukowe w zakresie transplantologii, mikrochirurgii i immunologii przeszczepów.

- To uhonorowanie jej niezwykle konsekwentnej drogi naukowej, podczas której sama wyznaczała sobie kolejne zadania i je realizowała - mówi prof. Michał Drews. - Mój absolutny podziw wzbudza jej biegłość techniki medycznej, a także bardzo humanistyczne podejście do leczenia. Przeszczepem twarzy otworzyła furtkę transplantologom z całego świata.

Mimo ogromnego sukcesu i sławy w świecie medycyny, Maria Siemionow nie zwalnia obrotów. Od kilku lat prowadzi prace badawcze nad nową generacją leków, która ma ułatwić życie ludziom po przeszczepach. Dziś bowiem, by zapobiec odrzutom, muszą do końca życia brać immunosupresanty, czyli leki hamujące pracę układu odpornościowego. Te, nad którymi pracuje Siemionow, mają być mniej uciążliwe dla pacjenta, mieć mniej skutków ubocznych i dawać o wiele większą szansę na akceptację przeszczepu przez organizm.

- To wyzwanie na miarę Nagrody Nobla - uważa Marcin Januszkiewicz. - Wierzę jednak w jego powodzenie, bo profesor Siemionow to postać absolutnie wybitna. I nieustannie zapracowana, dążąca do celu, który sobie wyznaczyła.

Januszkiewicz wspomina, że podczas kręcenia filmu o lekarce, miał zaledwie cztery dni na zdjęcia w Cleveland. Bo prof. Siemionow cały czas pracowała, jeździła na sympozja, konsultacje po całym świecie. Jednak, gdy ekipa filmowa odwiedziła ją w domu, okazało się, że ma też szerokie zainteresowania poza światem medycyny. Niemal wszędzie można było natknąć się na dzieła sztuki. W większości były to obrazy polskich artystów.

- Mimo wszystko nie jestem ofiarą nauki i znajduję czas także na inne uroki życie - mówiła Maria Siemionow w rozmowie z Waldemarem Piaseckim. - Wraz z mężem i synem jesteśmy fanami muzyki poważnej i stałymi gośćmi koncertów Cleveland Orchestra. (…) Bardzo lubię też malarstwo nowoczesne i staram się je kolekcjonować (...). Ponadto pasjonuję się fotografią. Mam tysiące zdjęć, przede wszystkim twarzy ludzkich fotografowanych w różnych częściach świata w warunkach naturalnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski