Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Waligóra: Praca w urzędzie była wielką przygodą

Bogna Kisiel
Maria Waligóra, zastępca dyrektora Wydziału Budżetu i Analiz po 25 latach pracy w poznańskim magistracie przeszła na emeryturę
Maria Waligóra, zastępca dyrektora Wydziału Budżetu i Analiz po 25 latach pracy w poznańskim magistracie przeszła na emeryturę Adrian Wykrota
Oszalałaś! Gdzie ty idziesz, do urzędu? Zginiesz, tam cię zjedzą. A ona w poznańskim magistracie przepracowała ćwierć wieku. W maju przeszła na emeryturę. Mówi się, że nie ma osób niezastąpionych, jednak... Maria Waligóra to nie tylko świetny urzędnik, ale i wyjątkowy człowiek.

Pracowała w Biurze Projektów. Pewnego dnia zadzwonił prezydent Ryszard Olszewski z ofertą przejścia do Urzędu Miasta. Nie podejrzewała, że ktoś może jej zaproponować pracę. – Znajomi z pracy dziwili się. Gdzie ty idziesz, do urzędu? Marysiu oszalałaś! Zginiesz, tam cię zjedzą – wspomina dziś. – Nie myślałam, że będę tutaj pracować tyle lat.

Maria Waligóra, zastępca dyrektora Wydziału Budżetu i Analiz po 25 latach pracy w poznańskim magistracie przeszła na emeryturę.

– Nie jest to dobra wiadomość dla Poznania – uważa Ryszard Grobelny, który przez 16 lat był prezydentem Poznania. – Panią Marię cenię jako człowieka. Moim zdaniem, nie tylko jej wiedza merytoryczna, ale także pewne cechy charakteru spowodowały, że jest dobrym pracownikiem. Ma podejście do ludzi, umie z nimi rozmawiać, potrafi znaleźć kompromis, unika konfliktów. To dobra dusza urzędu.

W 1991 r. trafiła do Wydziału Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej. Wtedy każda delegatura urzędu miała swój dział finansowy. Dopiero ówczesna skarbnik Elżbieta Kuzdro-Lubińska połączyła je w jeden wydział finansowy. Pani Maria została zastępcą dyrektora. – I na tym stanowisku kończę pracę – mówi. – Dobrze jest mi w tym miejscu. Nie lubię siedzieć w pierwszym rzędzie. Nie lubię, by było o mnie głośno.

Zabetonuję wejście do urzędu
Lata 90., gdy odradzał się poznański samorząd, nie były łatwe, warunki panowały siermiężne. Do dyspozycji mieli maszynki do liczenia, maszyny do pisania. Jak coś było źle, to lądowało w koszu i przepisywanie zaczynało się od nowa lub z olbrzymich arkuszy budżetowych wycinano niepotrzebne fragmenty, przyklejano do nich poprawioną wersję, drobniejsze błędy zamalowywano korektorem. Przy pomocy szklanki rysowano koło, by móc radnym przedstawić procentowo np. wydatki na poszczególne dziedziny. Pojawienie się rzutnika to był już postęp.

– Potem pojawił się jeden komputer wożony na wózku. Pani, która go przywoziła, gdy pracowaliśmy nad budżetem, zapowiedziała, że nikomu go nie da, bo za niego odpowiada – wspomina Maria Waligóra. I podkreśla: - Ale tych początków pracy nie oddałabym za nic. Atmosfera była niesamowita. Wszystkim wszystko chciało się chcieć. Jeśli trzeba było zaparzyć kawę, a inni byli zajęci, to robił to dyrektor.
Od siebie nawzajem uczyli się samorządu. Byli dyspozycyjni 24 godziny na dobę, jednak to były wyjątkowe lata. – Gdy jeszcze pracowałam w Wydziale Gospodarki Komunalnej, jego naczelnik Józef Tupalski spotkał mojego męża i powiedział mu,„Roztoczę nad żoną parasol, ale bardzo pana proszę, niech pan da żonie trzy miesiące. W tym czasie wszystko ogarniemy i będzie wracać szybciej do domu” – opowiada pani Maria. – Kiedyś mąż ponownie natknął się na naczelnika Tupalskiego i pyta: Jak długo jeszcze będą trwać te trzy miesiące? Trwają praktycznie do dzisiaj, bo tu jest praca na okrągło.

M. Waligóra często zabierała dokumenty do domu, a następnego dnia przynosiła do urzędu gotowe materiały. Gdy przychodził okres budżetowy, zespół pracował do późnej nocy i w weekendy. Bez wsparcia męża, który zajmował się domem, a czasami wieczoram podrzucał do urzędu na przykład rybę po grecku plus bułeczki dla całego zespołu, nie dałaby rady.

Tomasz Kayser, radny PRO wspomina, że prezydent Wojciech Szczęsny Kaczmarek w okresie dużego zaawansowania prac nad budżetem zakazał urzędnikom telefonowania do pani Marii. – Wszyscy do niej dzwonili w kwestiach finansowych – mówi T. Kayser. – Prezydent wiedział, że ona nikomu nie odmówi, choć ma na głowie budżet.

– To prawda – potwierdza pani Maria. – Pewnego dnia przyszedł pan Tomasz Kayser i mówi: „Wiem, że nie powinienem tu wchodzić, ale ja tylko na chwileczkę. Jedną sprawę załatwię” – śmieje się M. Waligóra. – Prezydent Kaczmarek odgrażał się, że ustawi strażnika, aby nikt tu nie wchodził. To był taki sympatyczny zakaz. Wtedy działaliśmy na gorąco. Problemów było mnóstwo. Dziś to wszystko jest uregulowane prawnie. Ówcześnie niewiele było, a miasto musiało żyć, nie można było go zamknąć na klucz.

Odradzający się samorząd dostał na przykład w spadku po PRL sprawę Malty. – Jeden z wykonawców zagroził, że jak nie spłacimy długów, to przyjedzie gruszką i zabetonuje wejście do urzędu – mówi M. Waligóra. – Radni uważali, że zadłużenie powinna spłacić poprzednia władza, ale jej przecież już nie było. Skarbnik Elżbieta Kuzdro-Lubińska zaczęła negocjować z tymi firmami. Była znakomita, konkretna, rzeczowa. Uczestniczyłam w tym rozmowach.

Czasami działali nieco na wyczucie, bo brakowało przepisów. Decyzje zapadały szybko. Stale coś się działo. Gdy wchodziła reforma administracyjna, urzędnicy ciągle jeździli do Warszawy. Zdarzało się, że w ostatniej chwili dowiadywała się o wyprawie do stolicy. Dostawała wypożyczony telefon komórkowy z informacją, że zadzwonią, gdzie ma iść w Warszawie, bo jeszcze tego nie wiedzieli.

Nie były to łatwe czasy. Gminy przejmowały domy opieki społecznej czy szpitale, w których brakowało praktycznie wszystkiego. Trzeba było znaleźć pieniądze nie tylko na funkcjonowanie, ale i na pościel czy leki. I udawało się. Kiedyś do dyrektor Waligóry przyszła Hanna Rubas, szefowa Wydziału Kultury. Skarżyła się na marne pensje, cerowane kostiumy w Teatrze Muzycznym. – Obecnie pracownicy instytucji kultury również mają nie najlepsze wynagrodzenie, ale wtedy to był dramat – twierdzi pani Maria. – Liczyłyśmy, kombinowałyśmy, by choć trochę poprawić ich los. W końcu wygospodarowałyśmy nieco grosza.

W latach 90. na wiele rzeczy brakowało pieniędzy, a potrzeby wynikające z wieloletnich zaniedbań były ogromne. Tylko jeden „towar” nie był deficytowy – entuzjazm w budowaniu odrodzonego samorządu. Byli pionierami, uczyli się od siebie nawzajem, jeżdżąc po kraju. – Gdy przyjeżdżałam, pytano mnie: A pani skąd? – wspomina dyrektor Waligóra. – Odpowiadałam, że z Poznania. I słyszałam z nutką zazdrości „U was, to jest dobrze”. Wtedy tak sobie myślałam, że jak u nas jest dobrze, a wiem co jest źle, to jak tam musi być?

Perfekcyjnie przygotowana
Wojciech Majchrzycki, członek zarządu SAM Partner Poland, były radny i szef komisji budżetu Rady Miasta, uważa, że Maria Waligóra to wyjątkowy człowiek i urzędnik.

– Zawsze zorientowana co do każdej kwoty zapisanej w budżecie, mechanizmach, które rządziły finansami miasta – twierdzi W. Majchrzycki. – W sposób jasny i zrozumiały przekazywała trudną materię finansową, a nie jest to prosta umiejętność. Wprost komunikowała konsekwencje tego czy innego pomysłu, ale robiła to w sposób sympatyczny, nie podważała intencji ich autorów.

– Budżet prezentowała z takim wdziękiem, że nawet jeśli człowiek miał zastrzeżenia, to nie śmiał ich wyartykułować – potwierdza Wojciech Kręglewski, rady PO, a jego kolega klubowy Marek Sternalski dodaje: – Zawsze była przygotowana do każdej komisji.

Pani Maria twierdzi, że nie mogła sobie pozwolić na niewiedzę. Dlaczego? Powodów jest wiele. Kiedyś nie było komputerów i wszystko trzeba było „mieć w głowie”. Przede wszystkim jednak uważała, że musi być przygotowana z szacunku do innych.

– Pamiętam pierwszą komisję, na którą poszłam, bo pani skarbnik nie mogła – opowiada M. Waligóra. – Zajmowała się ona zielenią. Przewodniczący powiedział, że będzie dobrze, on mi pomoże. Wtedy na komisje przychodzili doradcy. Jeden z nich spytał mnie, czy wiem, jakie były nakłady na zieleń przed 1990 r. Skąd mogłam wiedzieć. Bardzo się zdenerwowałam.

Później okazało się, że ów ekspert pracował w zakładzie zieleni. Dlatego był taki „mądry”. – To był pierwszy i ostatni raz, kiedy poszłam na komisję wiedząc jedynie to co było przedmiotem jej obrad, a nie orientując się w tym co było kilka lat wcześniej – zaznacza pani Maria.

Urszula Mańkowska, radna PO twierdzi, że Maria Waligóra potrafi przytoczyć dane nawet sprzed sześciu lat. Przemysław Alexandrowicz z PiS przyznaje, że pytania radnych bywają zaskakujące, często szczegółowe. – Wtedy mówiła, dowiem się i przekażę odpowiedź, choć to zdarzało się rzadko – zastrzega P. Alexandrowicz.

Kiedyś jeden z radnych zarzucił urzędnikom pomyłkę w wyliczeniach. Dyrektor Waligóra uparcie tłumaczyła mu, że to on się myli. – Jednak nie dawało mi to spokoju – przyznaje. – Wróciłam do pokoju i jeszcze raz przeliczyłam te dane. Okazało się, że miał rację. Poszłam na następną komisję, poprosiłam o głos i przeprosiłam tego radnego.

Ryszard Grobelny mówi, że pani Maria jest sympatyczna, ciepła, bezwzględnie lojalna i nie potrafi okłamywać ludzi.

– Ona łączy w sobie kilka ważnych cech: najwyższej klasy kompetencję, osobiste zaangażowanie, uczciwość i etykę zawodową – twierdzi radny Tomasz Kayser.
To moja mama urzędowa
Prof. Antoni Szczuciński, radny Lewicy zna dyrektor Waligórę od 22 lat. – To osoba niezwykle kompetentna, jeśli chodzi o sprawy budżetowe – uważa prof. A. Szczuciński. – Jeśli czegoś nie wiemy, to śmiało sięgamy do jej wiedzy zwłaszcza, że jest życzliwa i uważa za naturalne, iż trzeba pewne kwestie wyjaśnić. Po prostu ją lubimy.

Urszula Mańkowska twierdzi, że jest fanką pani Marii, bo to super osoba. – Gdy zostałam radną, dla mnie młodej osoby była przewodnikiem po urzędzie, skarbnicą wiedzy, dobrym człowiekiem. To moja urzędowa mama – mówi U. Mańkowska. – Jak trwoga, to do pani Marii, bo zawsze można było liczyć na jej pomoc. Większość mieszkańców nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki ogrom pracy wykonała dla miasta.
Michał Prymas, wiceprezes ZKZL mówi, że komplementy pozostawia innym. Co sądzi o Marii Waligórze?

– Proszę spytać Marysię z kim wraca do domu po każdym przyjęciu noworocznym u prezydenta – droczy się M. Prymas. – Od kilkunastu lat wracamy razem. Zawsze powtarzam „Marysia dajesz znak i jedziemy”. Wszyscy się z tego śmieją. Kiedyś, gdy wracaliśmy samochodem była straszna śnieżyca. Jak zwykle, wysadziłem Marię przy furtce jej domu i pojechałem. A w poniedziałek nie przyszła do pracy, bo miała złamaną rękę. Wszyscy do mnie dzwonili z wyrzutami co jej zrobiłem, że się połamała.

Pani Maria pamięta to wydarzenie. Przyjęcie było w piątek. W sobotę zobaczyła, że przed wejściem do domu leży jakiś papier, a ona lubi porządek. – Mamo nie podnoś go, bo jest śli... – usłyszała ostrzeżenie. – Córka nie zdążyła dokończyć i już leżałam, bo tak było ślisko.

Z kolei P. Alexandrowicz wskazuje, że pani dyrektor starała się nie wchodzić w merytoryczne uzasadnienie tego, czy innego wyboru. – Oddzielała opinię prezydenta czy urzędników od tego co jest jej zadaniem czyli wytłumaczenia dlaczego dana sprawa wygląda tak, a nie inaczej – mówi P. Alexandrowicz. – Jakie rozwiązanie przyjmie Rada Miasta „A” czy „B”, to decyzja radnych. Dla pani Marii liczy się, aby było ono poprawne pod względem finansowym i prawnym.

Dyrektor Waligóra uważa, że taka jest rola urzędników: – Zawsze powtarzałam, jak przyjdziesz do mnie, powiesz tak z ręką na sercu wszystko co wiesz i co byś chciał, to jeśli nawet nie będzie to zgodne z przepisami, spróbujemy coś z tego „wyłowić”. Niestety, nie zawsze to się udawało.

Pani Maria przypomina, że radny Alexandrowicz chciał pomóc Polakom na Wschodzie, ale przepisy na to nie pozwalały. – On to przyjmował do wiadomości. Gdy się zmieniło prawo, poszłam do niego i powiedziałam co możemy zrobić – mówi M. Waligóra. I podkreśla: – Ale to wszystko nie działałoby, gdyby nie współpraca z ludźmi, bo jedna osoba nic nie zrobi.

Wychowała wielu urzędników
Prezydent Jacek Jaśkowiak przyznaje, że bardzo ceni sobie kompetencje pani Waligóry. – Wychowała wielu urzędników. Swoją wiedzą i doświadczeniem wspierała innych – współpracowników w urzędzie, władze miasta, radnych czy jednostki miejskie – podkreśla prezydent Jaśkowiak. – Zyskała tym szacunek i ludzką sympatię. Pani Maria to dla mnie przykład oddanego urzędnika, który doskonale zna się na swojej pracy. Przez ćwierć wieku służyła Poznaniowi i jego mieszkańcom.

Przemysław Alexandrowicz, radny PiS twierdzi, że pani Maria ujmuje życzliwością, uśmiechem i gotowością do rozmowy z każdy, niezależnie od jego poglądów.

– Zawsze powtarzam swoim współpracownikom, że muszą szanować każdego człowieka, niezależnie od tego z jakiej jest opcji politycznej. Muszą też umieć słuchać – mówi pani Maria. – Jeśli tak będzie, to sobie poradzą.
Pani Maria twierdzi, że nie żałuje decyzji o odejściu na emeryturę. – Zależy mi, by odejść w takim momencie, żeby wszyscy mnie dobrze pamiętali – twierdzi. – Chcę trochę innego życia, chcę z niego skorzystać. Nie mam jeszcze pomysłu co będę robić. Myślę jednak, że los sam tym pokieruje. Mam nadzieję, że się odnajdę w tej nowej rzeczywistości, choć będzie mi brakowało rozmów, możliwości współpracy z innymi.

Zdaniem radnych, odejście M. Waligóry z urzędu to duża strata. – Szczerze? Nie wyobrażam sobie dyskusji o budżecie bez niej – przyznaje Tomasza Lewandowski, szef klubu Lewicy. – W jednym paluszku ma wszystkie tajniki konstruowania budżetu. Wie, jak zmiany w jednej dziedzinie wpłyną na wskaźniki, finanse całego miasta. Będzie niezwykle trudno zastąpić panią Marię, bo posiada ona nie tylko wiedzę, ale też umiejętność rozmowy z ludźmi, cierpliwość we współpracy z radnymi.

Dla Huberta Świątkowskiego, radnego PO Maria Waligóra jest wzorem urzędnika, człowieka pracującego dla miasta. – Mówi się, że nie ma osób niezastąpionych. Jednak w tym przypadku będzie o to trudno – twierdzi H. Świątkowski.

Komplementów nie szczędzi też radny Bartosz Zawieja, szef poznańskiej Platformy: – Otwarta, cierpliwa, bardzo dobrze przygotowana. Wspaniały człowiek i genialny urzędnik.

Tomasz Lipiński, radny PO podkreśla, że każdy o każdej porze mógł przyjść do niej z pytaniem, problemem. I dodaje: – Ale wychowała sobie następców. Myślę, że ją godnie zastąpią.

Wojciech Majchrzycki wskazuje na Piotra Husejko, dyrektora Wydziału Budżetu i Analiz, mówiąc, że to szkoła pani Marii.

– Piotr jest fantastycznym człowiekiem, doskonale sobie radzi. Cieszę się, że został dyrektorem, bo to jest dla mnie największa nagroda. Odchodzę więc ze spokojem – zapewnia Maria Waligóra. I podkreśla: – Praca w urzędzie była wielką przygodą. W żadnej innej firmie nie miałabym takiego całościowego spojrzenia na miasto i poczucia, że mogę pomagać w tworzeniu czegoś dobrego dla Poznania. Tego nikt mi nie odbierze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski