Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marian Marek Przybylski: Budowaliśmy wartość uczelni i to zaprocentowało

Karolina Koziolek
Marian Marek Przybylski: Budowaliśmy wartość uczelni i to zaprocentowało
Marian Marek Przybylski: Budowaliśmy wartość uczelni i to zaprocentowało
Rozmowa z Marianem Markiem Przybylskim o tym, jak prywatną uczelnię udało zmienić się w uniwersytet oraz ile w tym romantycznych wizji, a ile ekonomicznych kalkulacji.

Jest Pan prezesem Instytutu Edukacji Europejskiej. To spółka, która należy do Piotra Voelkela i do Pana. Jesteście większościowymi udziałowcami dwóch szkół, Uniwersytetu SWPS oraz Collegium Da Vinci, dawniej Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. Niedawno świętowaliście sukces. SWPS, jako pierwsza prywatna uczelnia w Polsce, został uniwersytetem. Jak udało się do tego doprowadzić?
Tak, spółka, o której pani mówi, posiada 72 proc. udziałów w projekcie Uniwersytet SWPS oraz 100 proc. w projekcie Collegium Da Vinci. Jesteśmy założycielami i właścicielami tych dwóch odrębnych uczelni. Zaznaczam, że nie planujemy ich połączenia. Uczelnie mają odrębne władze i nawet rywalizują między sobą. Angażując się w przedsięwzięcia akademickie, zakładaliśmy dążenie do ideału. W świecie akademickim ideałem jest uniwersytet. Konsekwentnie do tego dążyliśmy. By zostać uniwersytetem, potrzebowaliśmy sześciu uprawnień do doktoryzowania na różnych kierunkach. Udało nam się osiągnąć sześć uprawnień do doktoryzowania na specjalnościach: kulturoznawstwo, literaturoznawstwo, psychologia oraz socjologia. Do tego mamy trzy uprawnienia do habilitacji i 15 tysięcy studentów. To była ciężka praca. Trzeba było zachęcić dobrą kadrę naukową, by zechciała wybrać tę uczelnię jako swoją pierwszą.

Czym ich zachęciliście?
Wizją. Pokazaliśmy, że nasza szkoła to miejsce nowoczesne, otwarte na studentów i na współpracę z wybitnymi praktykami. Przekonywaliśmy, że to uczelnia, która nie będzie szczędzić funduszy na badania. Tak dorobiliśmy się kadry, która liczy 75 profesorów, blisko 60 doktorów habilitowanych, ponad 180 doktorów. Ci wszyscy ludzie zdeklarowali, że SWPS jest ich pierwszym miejscem zatrudnienia. Żeby tak się stało, uczelnia musi się cieszyć ogromnym autorytetem i zaufaniem. To nieczęste, by naukowiec wybrał prywatną uczelnią nad państwową.

Roztacza Pan romantyczne wizje, a jak świat światem, wszystkim rządzą pieniądze.
Wątek, który poruszam, wcale nie jest romantyczny, ale czysto ekonomiczny. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś proponuje pani pracę w Financial Times albo ohydnym tabloidzie. Czy są jakiekolwiek pieniądze, które przekonałyby panią o porzuceniu Financial Times na rzecz tabloidu?

Nie sądzę.
No właśnie. Nie o pieniądze tu chodzi. Postanowiliśmy budować wartość uczelni i to zaprocentowało.
Co ta formalna zmiana nazwy uczelni oznacza dla studentów i dla kadry naukowej?
Mam nadzieję, że dla studentów oznacza to przede wszystkim lepsze samopoczucie. Fakt, że studiują na uniwersytecie, sprawia, że wartość ich dyplomu jest większa. Pokazujemy w ten sposób, że SWPS to miejsce, które stale się rozwija. Dla kadry oznacza to bardzo dużo. Na przykład, uwiarygodnia uczelnię w staraniach o granty.

W ubiegłym roku uczelnia zrealizowała 348 grantów na 30 mln złotych, dodatkowo 13 projektów europejskich na 23 mln złotych. To całkiem sporo. Czemu to zawdzięczacie?
Szczególnie silna jest pozycja psychologii, to jej zawdzięczamy dużą część grantów. Nasza psychologia jest jedną z najlepszych w kraju i to przyciąga fundusze na badania. Zgromadziliśmy świetne grono psychologów. Warto zaznaczyć, że rektorem SWPS-u od początku jest ta sama osoba - prof. Andrzej Eliasz, zasłużony psycholog, który wyszedł z Polskiej Akademii Nauk. Znane nazwiska działają na wyobraźnię studentów, przyciągają ich.

Jesteście uniwersytetem przymiotnikowym. Co to oznacza?
To taki uniwersytet, który musi określić w jakim obszarze działa. Nasz ma nazwę "humanistyczno-społeczny". To obszar naszego działania. Nie zajmujemy się naukami ścisłymi.

Czy jest szansa, że drugie wasze dziecko, Collegium da Vinci, też zmieni się w uniwersytet?
Na razie nie. Na tę uczelnię mamy nieco inny pomysł. Collegium mają kończyć ludzie mający konkretne, poszukiwane na rynku umiejętności, pozwalające znaleźć pracę. Chodzi o obszary informatyki, grafiki, marketingu, media workingu, coachingu, edukacji prorozwojowej itp.

Czym konkretnie jest media working?
Oznacza to, że nie kształcimy już klasycznych dziennikarzy, jak kształci się na politologii. Edukujemy ludzi, którzy pracują potem z nowymi mediami, z internetem, realizują projekty dla firm czy samorządów jako rzecznicy, świetnie radzą sobie w mediach społecznościowych. Dziennikarzy, w klasycznym rozumieniu tego słowa, jest coraz mniej i maleje zainteresowanie nimi. Teraz dziennikarz nie tylko musi dobrze pisać, ale także być biegły w świecie internetu. W klasycznych mediach jest coraz mniej klasycznych etatów pracy. Chętniej przyjmuje się ludzi, którzy łączą różne umiejętności i mogą być wykorzystywani na różnych polach.
Uczelnia powstała jednak, by kształcić dziennikarzy, czy nie tak?
Wyższą Szkołę Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa - dziś Collegium da Vinci - w 1996 r. założyła Oficyna Wydawnicza Głos Wielkopolski. Powód był banalny, kierunek politologia cieszył się niegasnącym powodzeniem na uniwersytetach. Na dziesięciu chętnych ośmiu się nie dostawało. To byli potencjalni kandydaci dla takiej uczelni jak nasza. Przez pierwszych kilka lat naszymi studentami byli głównie politolodzy. Kształciliśmy ich z myślą o tym, że będą to dziennikarze i pracownicy instytucji publicznych.

Poza politologią z czasem przybyły kolejne kierunki, jakie?
Rozwijając się, uruchamialiśmy kolejne kierunki, takie jak socjologia, kulturoznawstwo, pedagogika. Uczelnia się rozrastała, osiągając w rekordowym momencie 6 000 studentów. Zaczynaliśmy w wynajmowanych obiektach po byłym centrum kształcenia administracji publicznej. Wiedząc, że studentom trzeba stwarzać coraz lepsze warunki, zdecydowaliśmy o budowie własnego campusu przy ul. Kutrzeby. Był to pierwszy w Polsce od zera zaprojektowany obiekt akademicki dla uczelni prywatnej. Ponieważ zainteresowanie uczelnią nie malało, zdecydowaliśmy się na rozbudowę uczelni o drugie skrzydło, tej samej wielkości. Mieści się tam największa w Poznaniu sala teatralna Aula Artis.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski