Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Kaczmarek: Chciałbym, żeby ktoś z Lecha rozbił bank Lotto

Sebastian Gabryel
- W końcu była to najwyższa kumulacja w historii. Dlatego też założyłem muszkę - śmieje się Mateusz Kaczmarek
- W końcu była to najwyższa kumulacja w historii. Dlatego też założyłem muszkę - śmieje się Mateusz Kaczmarek Materiały Studia Lotto
Każdy europejski kraj ma swoje narodowe loterie, więc to chyba nasza ludzka cecha, aby grać i wierzyć w zwycięstwo. Ale jest jedna złota zasada: żeby wygrać, trzeba grać - mówi Mateusz Kaczmarek, poznaniak, który w ostatnią sobotę „rozdał” rekordowe 60 milionów złotych.

Wieczorem 7 maja przed telewizorami zasiadły tysiące widzów. Tej soboty odbyło się losowanie 60 milionów złotych - była to największa kumulacja w całej historii polskich gier losowych. Jak wspomina Pan tamten wieczór?
Wyjątkowo! Tej kumulacji towarzyszyło wielkie zainteresowanie, także ze strony mediów. Zaczęliśmy wcześnie rano, jako goście programu „Pytanie na śniadanie”, a potem już tylko odliczaliśmy do godziny 21.40, kiedy rozpoczynamy Studio Lotto. Tego wieczoru byliśmy nie tylko na antenie TVP Info, ale także na TVP 2. To tylko podkreśliło wyjątkowość chwili - w końcu była to najwyższa kumulacja w historii. Dlatego też założyłem muszkę. (śmiech)

11, 14, 20, 27, 30 i 35. To dzięki skreśleniu tych liczb trzy osoby wygrały po ponad 19 milionów złotych. Wielkie pieniądze to wielkie emocje. Przede wszystkim dla tych, którzy z kuponem w ręce oczekują wyników losowania. Czy „rozdawanie” takiej fortuny przyprawia o szybsze bicie serca?
To są emocje, które jako profesjonaliści musimy opanować. Choć w tak historycznej chwili oczywiście nie da się tego zrobić w stu procentach. W czasie gdy nadawaliśmy w studio, dokładnie o 21.40, gdzieś w pobliżu rozpoczął się pokaz sztucznych ogni. Tysiąc myśli przewinęło mi się przez głowę. Skąd te odgłosy? Czy to na pewno fajerwerki? Pierwszy raz przytrafiła mi się taka sytuacja. A tu przecież trzeba było koncentrować się na pracy, widzach i rekordowej kumulacji. Mieliśmy świadomość, że ogląda nas wyjątkowo duża liczba graczy. Było naprawdę gorąco, ale tętna po wyjściu ze studia nie mierzyłem. (śmiech)

Jak od kuchni wygląda losowanie w Studiu Lotto? Możemy je oglądać na ekranie telewizora, ale jak wygląda zza kulis?
Obecnie mamy dwa wydania Studia Lotto - dzienne, internetowe oraz wieczorne. Wszystkie losowania odbywają się na żywo, w obecności członków Komisji Kontroli Gier i Zakładów. Mamy ośmioro prowadzących - wydania południowe prowadzimy w pojedynkę, wieczorne w parach. Nie wszyscy wiedzą, że nasze studio można obejrzeć w ramach wirtualnej wycieczki 3D na stronie internetowej Lotto.pl. Losowania to oczywiście meritum, ale w każdym programie staramy się dostarczyć różnych ciekawostek. W poszczególne czwartki do studia zapraszamy gości, przedstawicieli świata kultury i sportu, dzięki czemu każdy program jest inny. I zapomniałbym - kule w maszynach losujących są wielkości piłeczek do ping-ponga, nie tenisa.
„Co wybierasz: OFE czy ZUS? Lotto - tam są większe szanse...” - to jeden z popularniejszych dowcipów na temat Lotto. Nie jest tajemnicą, że wiele osób gra według specjalnego „systemu”, który ma zwiększyć prawdopodobieństwo wygranej. Czy Pana zdaniem można w ten sposób pomóc swojemu szczęściu?

Ciekawe, tego dowcipu akurat nie znałem. (śmiech) Hm, system... Jeśli mówimy o grze systemowej w Lotto, która polega na obstawieniu większej liczby niż sześć w zakładzie, to oczywiście zwiększa się w ten sposób szansę na wygraną. Natomiast jeśli chodzi o „cudowne systemy”, sprzedawane np. poprzez SMS, to chciałbym uczulić, że nie ma żadnych „supersposobów”. Zaklęcia nie pomogą, więc proszę nie dać się nabrać. To zwykłe wyciąganie pieniędzy od ludzi. Na pewno wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że gdyby taki sposób istniał, to właściciele takiej „formuły szczęścia” już dawno byliby milionerami i nie sprzedawali swojego pomysłu za 2 złote plus VAT.

Czy miewa Pan sytuacje, w których ktoś podchodzi i pyta: Panie Mateuszu, jak wygrać? W końcu to Pan prowadzi losowania...

Zazwyczaj to znajomi dzwonią lub wysyłają SMS-y z podobnym pytaniem. Albo przysyłają zdjęcia, na których widać kilka zakładów z dopiskiem: „tak, proszę losuj”. Nic bardziej mylnego. Od losowania jest maszyna, dlatego liczb nie można przewidzieć. Całe szczęście mamy już ponad tysiąc „Lotto-milionerów”, więc może to ich należałoby spytać, jak grać, by wygrać. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jako prowadzący Studio Lotto jestem jednoznacznie kojarzony z losowaniami, więc zawsze na takie pytania reaguję bardzo życzliwie. Osobiście stawiam na „chybił-trafił”. No, chyba że dany dzień ma związek z datą urodzin albo rocznicą, wówczas sam typuję liczby. Od razu uprzedzam pytanie - tak, zdarza mi się czasem zagrać.

No właśnie, w opisie Pana osoby na stronie internetowej Totalizatora przeczytałem, że Pana największym marzeniem jest trafić „szóstkę” w czasie kumulacji. Myślę, że pod takim życzeniem podpisałaby się większość z nas. Czy właśnie ta chęć spełnienia marzeń jest przyczyną wciąż niesłabnącej popularności „Lotka”? A może Polacylubią ten dreszczyk emocji towarzyszący losowaniom?

Ale można tam również przeczytać, że moim największym marzeniem jest dobre zdrowie, bo to przecież podstawa do tego, aby realizować swoje zamiary. Marzenia są różne, a spełnienie części z nich często wiąże się z konkretnymi wydatkami. Podróże, nieruchomości, samochody, możliwość wsparcia potrzebujących... Pieniądze zawsze są potrzebne. A Totalizator Sportowy ma już ponad 60 lat, jest marką samą w sobie. Każdy europejski kraj ma swoje narodowe loterie, więc to chyba nasza ludzka cecha, aby grać i wierzyć w zwycięstwo. Jakie to piękne, kiedy myślimy sobie, co zrobilibyśmy, gdyby udało się trafić szóstkę. Ja tak robię - możliwe, że i pan, i wielu czytelników. Ale jest jedna złota zasada: żeby wygrać, trzeba grać.
„W swojej pracy lubię momenty, gdy wszystkie przeczytane przeze mnie liczby znajdują się na losie graczy” - tak odpowiedział Pan zapytany o to, co lubi w swojej pracy. Czy udało się Panu poznać osoby, które wygrały dużą sumę pieniędzy w prowadzonych przez Pana losowaniach?

Lubię też moich współpracowników oraz fakt, że moja babcia w podpoz-nańskim Obrzycku może mnie oglądać na żywo. Dobrym obyczajem zwycięzców w grach Lotto jest pełna anonimowość, dlatego nie miałem okazji nikogo poznać. Pamiętam, jak w kwietniu prowadziłem losowanie Lotto w czasie kumulacji. Padła jedna „szóstka” - trafił ją gracz z Węgrowa, wygrał 20 milionów złotych. Nie ukrywam, że zdarzało mi się myśleć, kim może być ta osoba, co teraz robi, jak zmieniło się jej życie po wygranej...

Czy poznaniacy mają rękę do skreślania szczęśliwych liczb? Jak prezentujemy się na tle innych miast?
Z całą pewnością można powiedzieć, że Poznań jest szczęśliwym miastem dla grających. W rankingu miast, w których padło najwięcej „szóstek”, znajduje się na trzecim miejscu, tuż po Warszawie i Krakowie. Warto dodać, że od 1996 roku tak wielkich wygranych padło w Poznaniu aż 31. To bardzo dobry wynik. Najwyższą wygraną była ta z 16 lutego 2013 roku - prawie 29 milionów! Osobiście chciałbym, żeby ktoś z Lecha Poznań rozbił bank w Lotto. (śmiech) Nie ukrywam, że jestem lokalnym patriotą i mocno kibicuję naszemu klubowi. Przydałby się dodatkowy zastrzyk gotówki - w szczególności na transfer dobrego napastnika!

Jest Pan zapalonym kibicem, jednak nieobca jest Panu również działalność muzyczna i teatralna. Jako dziewięciolatek koncertował Pan po całej Europie z chórem prof. Stefana Stuligrosza. Jak wspomina Pan tamte czasy? I co wydarzyło się później?

To były piękne czasy, bo jako dziecko zwiedziłem całą Europę, występowałem w fantastycznych miejscach. W szkole opuszczałem średnio ponad miesiąc zajęć w roku... Przepisywanie zeszytów było więc na porządku dziennym. Otrzymałem świetne wychowanie od prof. Stuligrosza, a z niektórymi byłymi śpiewakami wciąż się przyjaźnię. Miałem szczęście, ponieważ w naszym chórze nie było żadnej afery, a często byliśmy błędnie odbierani w kontekście anomalii występujących w chórze Kroloppa. Skończyłem z wyróżnieniem II LO w Poznaniu, gdzie jako przewodniczący samorządu po raz pierwszy pojawiłem się solo na scenie, a potem... zdałem egzaminy na kierunek lekarski Akademii Medycznej w Poznaniu oraz Wydział Aktorski PWST w Krakowie. To był dramat, bo co wybrać? Pomyślałem, że skoro moja mama jest fantastycznym lekarzem, to czas na aktora w rodzinie. Najwyżej zrealizuję się w „Na dobre i na złe”. (śmiech) I tak oto wylądowałem w Krakowie. Potem był jeszcze rok studiów na stypendium rządowym w Berlinie, gdzie zainspirowała mnie architektura, którą studiowałem na Politechnice Poznańskiej po ukończeniu studiów w Krakowie. Wybrałem się jeszcze na Erasmusa do Rzymu i dziś uważam, że nie zmarnowałem tego czasu.
Czy w tym roku będzie można zobaczyć Pana w roli aktora?

Tak, obecnie na tym polu realizuję się w ramach „Instytutu B61”. Sądzę, że to ciekawy projekt na pograniczu sztuki i nauki, dlatego zapraszam na nasze spektakle, które odbędą się we Wrocławiu podczas 37. Przeglądu Piosenki Aktorskiej.

Również jako konferansjer może pochwalić się Pan dużym doświadczeniem. Jakie cechy powinien mieć dobry konferansjer?
Przede wszystkim musi to lubić. Mieć świadomość, że jest szefem wydarzenia, ale również pokorę, ponieważ to nie on jest najważniejszy na scenie. To czasem dość niewdzięczna rola. W naszej pracy poznajemy ciekawe osobowości ze świata sportu, polityki, kultury, jest okazja do zakulisowych rozmów. Zawsze zwracam uwagę na to, że konferansjer to nie wodzirej. To półka wyżej. Dobry konferansjer musi mieć przede wszystkim klasę i wyczucie - zarówno publiczności, jak i charakteru wydarzenia, które prowadzi. Musi też opanować pełen wachlarz temperamentu. Co ciekawe, nie wszyscy aktorzy nadają się do konferansjerki. Czasem łatwiej wejść w wyćwiczoną rolę, schować się za nią, niż być sobą. Brzmi paradoksalnie, ale proszę mi wierzyć, że wielu kolegów grających w teatrach, świetnych aktorów, pytało mnie: „Jak ty to robisz? Ja nie dałbym rady!”. To miłe. W teatrze spektakl poprzedzony jest odpowiednim czasem prób, tymczasem konferansjerzy często dostają scenariusz dosłownie na kilka chwil przed wejściem na scenę. Dlatego bardzo ważna jest także umiejętność improwizacji. Dla mnie prawdziwą przyjemnością i swego rodzaju „maturą” z konferansjerki było prowadzenie oficjalnej poznańskiej Strefy Kibica UEFA Euro 2012, gdzie przez ponad 3 tygodnie byłem gospodarzem sceny, pod którą w kulminacyjnych momentach gromadziło się nawet 30 tysięcy widzów. Fenomenalna energia.

Na koniec pytanie, którego wręcz nie sposób nie zadać prowadzącemu Studio Lotto - ma Pan w życiu szczęście?
Parę rzeczy do pełni szczęścia brakuje, ale nie mogę narzekać. Poznałem wielu fantastycznych ludzi, mogę realizować swoje pasje podróżnicze, które są dla mnie esencją życia, mam przy sobie bliskich oraz rodzinę. Za szczęściem warto podążać, dlatego nie rozsiadałbym się jeszcze w fotelu. Nie ukrywam, że w najbliższym czasie do szczęścia przydałby się koniec remontu ronda Kaponiera, mądre zarządzanie Poznaniem, dobry wynik naszych piłkarzy we Francji i olimpijczyków w Rio oraz Lech w Lidze Mistrzów. Będę szczęśliwy, jeśli to zobaczę. A na razie skreślę kilka liczb na najbliższe losowanie...

7 maja odbyło się losowanie Lotto, które przeszło do historii polskich gier liczbowych - do wygrania było aż 60 milionów złotych. To efekt kumulacji, która gromadziła się od 10 kwietnia. Trzem osobom - z Krakowa, Sosnowca oraz Zamościa - udało się skreślić sześć szczęśliwych liczb, dzięki czemu każda z nich wygrała po 19 268 238,4 złotych. Tylko jeden ze zwycięzców zdecydował się wytypować szczęśliwe liczby - dwie pozostałe zagrały metodą „chybił-trafił”. Gdyby podczas sobotniej kumulacji zwyciężyła tylko jedna osoba, wówczas byłaby to najwyższa wygrana w loterii Lotto, jak i we wszystkich grach losowych w Polsce.

Lotto to loteria organizowana przez Totalizator Sportowy od prawie 60 lat. Najwyższa wygrana miała miejsce 22 sierpnia 2015 roku, kiedy mieszkaniec Ziębic wygrał 35 234 116,20 zł. W historii Lotto bywały jednak sytuacje, w których wielomilionowe wygrane nie zostały odebrane przez zwycięzców. Tak było w przypadku losowania z 25 grudnia 2008 roku, w którym pewien mieszkaniec Wejherowa wygrał prawie 12 milionów złotych, jednak nie zgłosił się po odbiór nagrody. Podobna sytuacja zdarzyła się również cztery lata później - po losowaniu, w którym do wygrania było aż 51 milionów złotych, z trzech osób, które trafiły „szóstkę”, zgłosiły się tylko dwie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski