Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Pospieszalski: Wielkopolska jest dla mnie ważna. Tam są nasze rodzinne korzenie

Marek Zaradniak
Mateusz Pospieszalski gra na wielu instrumentach, ale przyznaje, że najchętniej grałby tylko na saksofonie
Mateusz Pospieszalski gra na wielu instrumentach, ale przyznaje, że najchętniej grałby tylko na saksofonie Michał Chmielewski
Znamy go z takich kapel jak Voo Voo, Tie Break czy własny kwintet i koncertów z rodziną. Multiinstrumentalista Mateusz Pospieszalski uważa, że najlepsze są koncerty niezaplanowane.

Ile jest projektów, w których się Pan realizuje? Pana kwintet, Voo Voo, kolędy Pospieszalskich, Tie Break...
Są jeszcze rzeczy, które robię usługowo. Tak zwane wypadki przy pracy, bo ja bym chciał grać tylko i zawsze na saksofonie, a tu w pewnym momencie zacząłem się zajmować kompozycją i aranżacją. Zacząłem komponować dla innych wykonawców. Poza tym jestem zapraszany do grania w innych zespołach. Jestem też zapraszany jako muzyk sesyjny, jako instrumentalista. Ale takie jest życie każdego muzyka. Działa w obrębie wszelakich swych możliwości. Jest muzyka filmowa, teatralna, piosenki i produkcje koncertowe. Ale a propos piosenek i produkcji to w momencie, gdy rozmawiamy, idę do studia nagrywać piosenkę wspierającą działania Caritasu na pomoc dla chrześcijan w Syrii. To, co tam się dzieje, przechodzi wszelkie pojęcie. Aleppo wygląda tak jak Warszawa po powstaniu.

Był Pan tam?
Nie. Skąd? Do Syrii powinni jechać ludzie po prostu kompetentni, odpowiedzialni, przygotowani, którzy wiedzą, jak, co i kiedy trzeba zrobić, by pomóc. Natomiast ważne jest to, aby inni ludzie sobie uświadamiali skalę problemu. Najgorsze jest spowszednienie. Kiedy informacje, które nas zalewają, powodują, że człowiek zaczyna się przyzwyczajać do tych potworności, o których słyszy i wraca do codziennych spraw. Tymczasem niezbędna jest ciągłość pomocy, która tam płynie i myślę, że robienie takich malutkich ruchów jak nasz teledysk, jest ważne. Wykonując własny zawód, też mogę w jakiś sposób pomóc tamtym ludziom. Choć nie jest to pomoc bezpośrednia, zwraca uwagę na zło i cierpienie, które dotykają Syryjczyków.

Voo Voo – 30 lat na scenie. Jak przebiegała współpraca Wojciecha Waglewskiego i Mateusza Pospieszalskiego?

Źródło: Dzień Dobry TVN

Pana płyta „Tralala” ukazała się z małym poślizgiem. Czym to było spowodowane?
Natłokiem pracy od listopada, a nawet już od września - zaczęło się od kolęd z rodziną Pospieszalskich, które gramy co roku, a wystartowaliśmy z nimi jeszcze przed świętami. Do tego były jeszcze kłopoty ze zgraniami ze względu na liczne zajęcia realizatora Jacka Gładkowskiego. Bo przecież wszyscy, którzy coś potrafią, bardzo dużo pracują. W związku z tym czasu wolnego brakuje, ale brakuje też takiego bicza nad głową w postaci menedżera, który by to wszystko pchał do przodu. Ja jestem facetem, który lubi zajmować się tym, co robi. To znaczy, do czego jestem przeznaczony. Lubię grać, komponować, zajmować się muzyką. W momencie gdy człowiek jest wolny od innych spraw, może swobodnie zajmować się tym, co do niego należy. Muzyką, a nie biurem. Są ludzie, którzy mi pomagają, ale nie ma takiego człowieka, który by to wszystko zsynchronizował i tupnął nogą. Myślę, że płyta musiała też swoje odleżeć ze względu na to, że lubię spojrzeć na to, co robię, z dystansu. I czas, w którym się ukazała jest bardzo dobry.
Jak by określił Pan tę płytę?
To jest przede wszystkim taki eklektyzm stylistyczny, w którym się poruszam. Aby osiągnąć lepszą atmosferę, graliśmy tak jak na koncercie wszyscy razem, bez nagrywania na osobne ślady. Tak, aby zachować pewną energię, która jest pomiędzy muzykami grającymi na koncercie. To jest dla mnie bardzo ważne.

Kto jeszcze tworzy kwintet?
Zacznę od mojego syna Marka i mojej chrześnicy Barbary. Może chciałem zrobić jakieś przedłużenie rodzicielstwa, ale ja im nie załatwiłem roboty. Ja po prostu do nagrania wziąłem ludzi, z którymi świetnie się muzykuje. A ponieważ oni są blisko mnie, to jest jeszcze lepiej, że można grać z kimś, kto jest blisko. Duchowo, mentalnie i fizycznie. Następni muzycy to Maksymilian Mucha i Moritz Baumgartner. Wziąłem młodych, bo z moimi staruchami w Tie Break czy Voo Voo gram już całe życie. W związku z tym wiem, kto co gra i czego mogę się spodziewać. Natomiast nowe pokolenie słucha czegoś innego i wychowuje się na czymś innym, co innego tych młodych ludzi inspiruje. Jestem dumny, że mogę grać z takimi muzykami.

Jesteście liczną muzyczną rodziną. Czy poza kolędami zdarza wam się często rodzinnie muzykować?
Tak oczywiście, ale jest ten sam problem jak z moim kwintetem. Trudno nam się spotkać, każdy ma swoje kalendarze, inne zespoły, jakieś telewizje lub orkiestry dęte, spektakle itd.… ale rodzinne projekty mamy. Parę odsłon takich daliśmy. Jednak najlepsze muzykowania są podczas niezaplanowanych koncertów jak święta czy ostatnio wesela naszych dzieci.
Pana album to także ważne i piękne teksty. Jaki był klucz doboru ich autorów?
Na mojej płycie pojawiają się słowa, z którymi absolutnie się utożsamiam. Poprosiłem o napisanie tekstów osoby, z którymi się przyjaźnię i z którymi współpracuję jak Wojtek Waglewski, Adam Nowak, Bartek Kudasik z Zakopower, Jerzy Jacek Bieleński, wolny człowiek z Łodzi i uwaga: ja popełniłem również dwa teksty (śmiech). Myślę, iż melodia i tekst stają się przekazem, który świdruje. Kiedy słowo towarzyszy muzyce, wprowadza jeszcze inną przestrzeń do naszej wyobraźni. Okazuje się, że nawet jakieś hasło, które jest na muralu, z odpowiednim podkładem muzycznym może stać się sztuką.

Rodzinnie jesteście związani z Wielkopolską, co zawsze podkreślacie.
Jak najbardziej. Jak byłem małym chłopcem, słuchałem opowieści mojego taty, który opowiadał z nostalgią o miejscach, w których się wychował, o bezkresnych polach, o szerokim krajobrazie, który tam można spotkać. Stąd pochodzimy i dobrze jest wiedzieć, w którym miejscu leżą pochowani nasi przodkowie. Urodziłem się w Częstochowie i wszyscy wychowaliśmy się w Częstochowie, ale Wielkopolska jest takim pierwszym odwołaniem się poza nią. Bardzo lubię Poznań, Środę Wielkopolską, bo stamtąd pochodzimy. Tam część kuzynostwa jeszcze mieszka. Natomiast dziadek z babcią i stryjowie, i ciotki i mój ojciec wychowali się w Poznaniu. Aczkolwiek ojciec urodził się w roku 1917 w Berlinie, ponieważ wtedy Wielkopolska była pod zaborem pruskim i do szkół dziadek pojechał tam. A studiował architekturę, interesował się plastyką, malarstwem no i tato poszedł w jego ślady i też został architektem. Chciał iść na Akademię Sztuk Pięknych, ale dziadek powiedział mu - z malowania obrazków rodziny nie utrzymasz ( śmiech). W związku z tym tata skończył architekturę. Tak, Wielkopolska jest dla mnie ważna. Tam są nasze korzenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski