18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Medytują w Lubiniu już 25 lat. Czego tam szukają?

Anna Kot
Sesje medytacyjne w Lubiniu zawsze prowadzą o. Maksymilian Nawara OSB lub Dariusz Hybel (na zdjęciu z prawej). Zmieniają się asystenci - Darkowi co jakiś czas pomaga Jacek Gowdziak (z lewej)
Sesje medytacyjne w Lubiniu zawsze prowadzą o. Maksymilian Nawara OSB lub Dariusz Hybel (na zdjęciu z prawej). Zmieniają się asystenci - Darkowi co jakiś czas pomaga Jacek Gowdziak (z lewej) Anna Liminowicz
Pochodzą z całej Polski, są w różnym wieku, prowadzą własne firmy albo grają np. na perkusji. Mało tego – reprezentują różne religie, ale łączy ich jedno: przyjechawszy raz medytować do Lubinia, nie mogą przestać. Na zawsze uwiodła ich cisza tej modlitwy. Czego, a może Kogo w niej szukają – próbowała się dowiedzieć Anna Kot, medytując wraz z nimi.

Usiądź wygodnie – na krześle albo na poduszce, skrzyżuj nogi albo podkurcz je pod siebie, wyprostuj kręgosłup. Patrz przed siebie, nie zamykaj oczu, nie zatrzymuj wzroku na jednym punkcie. Nie odcinaj się od rzeczywistości. Pozostań w niej. Jesteś jej częścią. Staraj się oddychać przeponą. Oddech jest bardzo ważny. Kto wie, czy nie najważniejszy. Bo oddech to życie. Pojawią się myśli, uczucia, wyobrażenia, obrazy. Nie lgnij do nich. Niech odpłyną. Nie od razu się to uda. Więcej – czasem bardzo długo się nie udaje. Ale nie rezygnuj. Trwaj w ciszy otoczenia. Powtarzaj w myślach krótkie wezwanie, jedno słowo. Dostosuje je do rytmu oddechu. Do rytmu życia. Wdech: Panie Jezu Chryste... Wydech: ... Synu Boży... Wdech: ... zmiłuj się... Wydech: ... nade mną. Albo: Wdech: Marana... wydech: ... tha. Przyjdź, Panie Jezu. Tymi słowami najczęściej starają się doświadczyć obecności Boga, dotrzeć do sacrum przez dżunglę myśli, przeżyć, obrazów, emocji osoby medytujące. Do ciszy otoczenia starają się wprowadzić ciszę umysłu i serca.

– Na początku bolą nogi, plecy, a w głowie trwa wojna – wspomina Grażyna Chodorowska z Wałbrzycha.

Wielu chce uciec i powtarza: nigdy więcej. I wszyscy wracają. I siadają. Wdech: Panie Jezu Chryste... wydech: Synu Boży...
I tak od 25 lat w opactwie benedyktynów w Lubiniu koło Kościana brzmi ta nowa, inna od mniszej, cisza, w której gromadzą się na modlitwie ludzie różnych wyznań, Kościołów i religii, pragnący bezpośrednio zaznać realnej obecności Boga. To tutaj właśnie w Lubiniu pionier modlitwy kontemplacyjnej w Polsce – benedyktyn o. Jan Bereza (zmarł w 2011 r.) w 1988 r. poprowadził dla dziewięciu osób pierwszą sesję, a potem powstał pierwszy i jedyny w kraju Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej. I dialogu międzyreligijnego. Dziś w całej Polsce jest 18 samodzielnych grup, które tworzą Lubińską Wspólnotę Grup, w sumie kilkaset osób. Przedstawiciele niemal każdej z nich przyjechali w miniony weekend do lubińskiego opactwa świętować srebrny jubileusz, także poprzez medytację i wspólną z mnichami modlitwę brewiarzową.

Usiądź i bądź
Zanim ze wszystkimi siądę do modlitwy w ciszy – Dariusz Hybel, który medytuje ponad 20 lat, prowadzący sesje w Lubiniu – zabiera mnie do sali medytacyjnej. Na drzwiach napis w języku angielskim – cytat z księgi Wyjścia: „Zdejmij z nóg sandały, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą”. Zdejmujemy buty. Wchodzimy, Darek zatrzymuje się i zwrócony w kierunku krzyża na ścianie, przy którym pali się świeca, ze złożonymi na piersiach rękami robi głęboki ukłon. Na podłodze w dwóch szeregach w regularnych odstępach leżą maty, a na nich okrągłe poduszki do medytacji. Rozpoczyna instruktaż – przede wszystkim, jak wybrać najwygodniejszą dla siebie poduszkę do siedzenia. A może malutką ławeczkę? Może być też najzwyczajniejsze krzesło. Ma być wygodnie, by nie koncentrować się na drętwiejącym ciele. Wybieram dwie poduszki – klękam i przysiadam na nich. Rzeczywiście jest wygodnie. Ręce swobodnie opuszczone na uda. Lub luźno złożone z lekko dotykającymi się kciukami na wysokości środka ciała. Darek zwraca uwagę, aby nie zamykać oczu: – Bo jesteśmy mocno osadzeni w rzeczywistości – jesteśmy obecni w świecie, jesteśmy jego częścią, przez świat, który jest darem, objawia się nam Bóg – tłumaczy. – Oddychaj i w rytm oddechu powtarzaj w umyśle-sercu wybrane słowa. Nie myśl. To wszystko. Bądź.

Naprawdę wszystko? To proste! Znacznie później, kiedy z wielką grupą uczestników sesji siadam w sali medytacyjnej, a Darek uderza w gong i daje sygnał do rozpoczęcia 25-minutowej modlitwy już po kilkunastu sekundach wiem, że to proste nie jest. Grażyna miała rację – w mojej głowie zaczyna się wojna – przewalają się myśli, przeżycia, jakieś minione zdarzenia, obrazy ludzi, przestrzeni, a w miarę jak trwa cisza, jest ich coraz więcej. Miały się rozpraszać, a gęstnieją! Nie wiem, kiedy upłynęło 25 minut.

Cała prawda o sobie
– Modlitwa ciszy, czyli właśnie medytacja monologiczna, oparta na powtarzaniu jednego słowa zjednoczonego z oddechem, jest formą bycia przed Bogiem, prowadzi do wyciszenia, ustawia umysł i serce w kierunku doświadczenia – jak ja to nazywam – miłującej Bożej obecności – tłumaczy Dariusz Hybel. – Chodzi nam o to, by jedynie być przed Bogiem, a nie myśleć o Nim, rozważać cokolwiek czy wyobrażać siebie, po prostu być, bez konieczności używania słów. To bardzo subtelne i intymne doznanie. Ale zawsze bardzo realne. I z tego doświadczenia wchodzimy w codzienną aktywność.

Dariusz Hybel z perspektywy swej wieloletniej praktyki zapewnia, że wcale nie jest łatwo przedrzeć się przez gąszcz myśli i z czystym umysłem stanąć przed Bogiem.

– Bardzo rzadko zdarza się to po kilku medytacjach – tłumaczy Hybel. – Może to zająć nawet 10 lat regularnej praktyki, a i tak nie ma żadnej gwarancji. Bo wszystko zależy od miłości, intencji osoby modlącej się, jej zaangażowania, a nie od techniki. Gdyby modlitwa była techniką – opuścilibyśmy teren chrześcijaństwa. Modlitwa jest relacją – podążanie na spotkanie Boga odbywa się w wolności Jego i mojej. Choć powtarzanie w myśli formuły modlitewnej odgrywa pomocną rolę, jest jak maczeta, z którą przedzieramy się przez dziewiczą dżunglę, by oczyścić szlak. Najpierw gęstwina zarośli (przepływających w nas uczuć, obrazów, myśli) jest tak wielka, że wydaje się nie do przejścia, ale w miarę wycinania, z czasem one rzedną i docieramy do Sacrum.

Hybel podkreśla, że dzięki medytacji człowiek wewnętrznie się wycisza i nareszcie może doświadczyć siebie, świadomości bycia w ciele i wtedy dociera do niego fakt, że religijność nie jest umieszczona w głowie, nie wyraża się słowami, ale dotyczy całości człowieka.

Cisza pokazuje też, co naprawdę w sobie nosimy, ale by się tego dowiedzieć, musimy poczuć pragnienie ciszy. – Często ludzie są przerażeni tą wiedzą – tłumaczy Darek. – Bo po godzinie świadomego milczenia nagle rozpoznają swoje myśli, pragnienia, które czasem budzą w nich grozę: O Boże, co ja mam w sobie!

Modlitwa ponad podziałami
Ludzie, którzy z całej Polski przyjechali do Lubinia, nie świętowali sami, bo od samego początku ośrodek medytacji jest ściśle złączony z tutejszym klasztorem benedyktynów, którzy pierwsi w Polsce otworzyli się na nową praktykę modlitewną, której forma ma wiele wspólnego z wielkimi religiami Wschodu – buddyzmem i hinduizmem. Ale przecież wywodzącą się z medytacji Ojców Pustyni, którzy praktykowali ją w starożytności w Egipcie, Syrii czy Palestynie. Medytacji, do której nawiązywała także reguła zakonna św. Benedykta. Nieprzypadkowo więc akurat o. Jan Bereza, lubiński benedyktyn, był gorącym orędownikiem nie tylko medytacji, ale także dialogu z religiami Wschodu. I po 25 latach nie dziwiło już nikogo, że w sali medytacyjnej, „usiedli” w ciszy i modlili się wspólnie świeccy katolicy, buddyjski kapłan Lama Rinczen, Mikołaj Markiewicz z Buddyjskiej Wspólnoty Zen „Kannon”, sufi Andrzej Saramowicz, protestant, jezuita, misjonarz i – co oczywiste – benedyktyn o. Maksymilian Nawara OSB, następca o. Jana Berezy, szef ośrodka. A do modlitwy brewiarzowej z mnichami i klasztornego refektarza (jadalni) zaprosił przeor o. Izaak Kapała OSB.

Błażej Cerajewski, muzyk z Poznania, uczestnik trzeciej z kolei sesji wspomina, że początki były niezwykle trudne.

– Sesje przebiegały w spartańskich warunkach. Mieliśmy też trochę kłopotów z mnichami, którzy wtedy patrzyli na nas jak na dziwolągów, ale powoli się do nas przyzwyczajali – opowiada Błażej. – Największe wrażenie zrobił na nich pierwszy przyjazd rosi Kwonga. Wtedy – tak jak wszyscy uczestnicy sesji – buddyści przyszli do kościoła na modlitwy brewiarzowe. Nic nie rozumieli, ale robili to, co my. I tak stopniowo benedyktyni zaakceptowali naszą obecność. A jak przyszło nowe pokolenie mnichów, już zupełnie innym okiem patrzyli na naszą grupę.

Sesja medytacyjna zawsze zaczyna się w piątek po południu, a kończy w niedzielę do południa. Uczestnicy nie tylko medytują, ale także dostosowują rytm dnia do rytmu życia mnichów, czyli m.in. wstają o 5.30, by razem z nimi o godz. 6 odśpiewać w kościele psalmy jutrzni, potem modlitwy południowe albo praca. Ogromna część czasu upływa w milczeniu – z niewielkimi przerwami. I te zasady obowiązują do dziś. Spotkanie jubileuszowe było wyjątkowe – uczestnicy mogli – poza modlitwą – bez ograniczeń rozmawiać.

Nowy człowiek
Wszyscy zgodnie podkreślali, że i medytacja, i sam Lubiń jako miejsce jej praktykowania, zmieniły ich życie.

Jarosław Kubacki, menedżer szkoleń i marketingu z Łodzi, przyjechał do benedyktynów pierwszy raz zaledwie rok temu.

– Nie mam wątpliwości, że Lubiń to miejsce, gdzie materializuje się łaska Boża – wyznaje Jarek. – Mam wrażenie, że jak na fresku w Kaplicy Sykstyńskiej, właśnie tutaj dotyka mnie palec Boży i moje życie dostaje przyspieszenia. Staję się nowym człowiekiem. Zawsze miałem problem z dostrzeganiem codziennej radości życia, a teraz się tego uczę i idzie mi coraz lepiej. To tutaj spotykam szczególnych ludzi, od których otrzymuję wiedzę i miłość. I w tym wszystkim dostrzegam Boga. Bo Lubiń to energia, która nas jednoczy i wspomaga.

Dwa lata temu medytacja całkowicie odmieniła Daniela Zarzyckiego, właściciela firmy consultingowej, także z Łodzi. Pobytowi i modlitwie w ciszy w opactwie lubińskim przypisuje swoje nawrócenie – obecnie należy do Kościoła zielonoświątkowego.

– Ale sercem – do Kościoła Jezusa Chrystusa, jednego Kościoła, któremu on przewodzi – Daniel mówi pewnie, płynnie i szybko. – Medytacja jest tylko narzędziem, dzięki któremu można odnaleźć Boga. I ja Go odnalazłem. Zanim się nawróciłem, wydawało mi się, że jestem chrześcijaninem. A wcale nim nie byłem. Nie wiedziałem, co to znaczy być prowadzonym przez Ducha Świętego, czuć Jego obecność, mieć relację z Jezusem Chrystusem, używać darów Ducha Świętego.

Daniel zwraca szczególną uwagę na otwartość benedyktynów na inne wyznania i potrzebę dialogu międzyreligijnego i wewnątrzkościelnego. W Lubiniu nikt nikogo nie pyta, jakiego jest wyznania czy religii.

– Kocham absolutnie wszystkie Kościoły, bo to wynika z pozostawionych nam dwóch najważniejszych przykazań – przykazania miłości Boga i bliźniego – deklaruje łodzianin. – Do dialogu możemy dojść tylko wtedy, gdy skupiamy się na tym, co nas łączy i podchodzimy do tego z miłością.

Temat wielkiej przemiany już w pierwszych słowach rozmowy podjął też Błażej Cerajewski.

– Pod wpływem medytacji zerwałem z dotychczasowym trybem życia, w jego centrum znalazł się Bóg i rodzina – wspomina Błażej. – Odkąd medytuję, a medytuję codziennie, jest we mnie wielka cisza i spokój. Żadne wichury życia nie są w stanie zasiać we mnie niepokoju.

Przeorać życie
Grażyna Chodorowska, właścicielka firmy recyklingu elektroniki z Wałbrzycha, choć niemal 12 lat medytuje, doskonale pamięta swój pierwszy pobyt w Lubiniu.

– Pierwsze spotkanie to było jedno wielkie cierpienie i krzyk. Prowadził je rosi Kwong, a pod jego przewodnictwem sesje medytacyjne były bardzo rygorystyczne – wspomina Grażyna. – Buty przed wejściem do sali musiały stać w idealnym szeregu, w budynku na korytarzu panowała absolutna cisza, nikt nie mógł powiedzieć ani słowa. A ja nagle wpadłam tu z innego świata, rozbiegana i poczułam, że nie wiem, o co chodzi. To rozwalało mnie od środka, przeżyłam tu coś niewiarygodnego. Przeczołgałam samą siebie.

Kiedy wróciła do świata po tych trzech dniach, nie wiedziała, o co z kolei w nim chodzi. Tak była wyciszona. Dzisiaj uważa, że w Lubiniu przeorała dotychczasowe życie, a po powrocie do Wałbrzycha nie mogła dojść do siebie. To było tak silne zderzenie dwóch światów, że nie mogła odnaleźć między nimi środka.

– Dopiero kolejne sesje nauczyły mnie dystansu do siebie i do świata i patrzenia na wszystko jak na film – uważa Grażyna. – Nie umiem przestać medytować, nie umiem żyć bez medytacji. Takie mam szaleństwo i już.

I dlatego zrobiła wszystko, by utworzyć Lubiń bis – powołała do istnienia grupę medytującą w Opactwie Sióstr Benedyktynek w Krzeszowie.

Jeden dla każdego
Wioletta Jamiołkowska, pracownica biurowa, przyjeżdża do Lubinia z mężem od pięciu lat.

– Zaczęło się od spotkania z o. Maksymilianem w jednym z łódzkich kościołów, gdzie prowadził spotkanie na temat medytacji. Szybko podjęłam decyzję, bo ta forma modlitwy w jakiś niezwykły sposób do mnie trafiła i stała mi się bliska – opowiada Wiola. – Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam, wyjeżdżam z innymi doświadczeniami, przeżyciami, i to pomimo że wszystkie sesje mają zawsze identyczny przebieg. Więcej – często nawet ludzie są ci sami. Myślę, że przyczyna tkwi w charyzmie o. Maksymiliana. Od wielu osób już słyszałam, że kiedy się z nami spotyka, zawsze mówi o sprawach, które idealnie trafiają w indywidualne potrzeby każdego z nas. To niesamowity jego dar.

O. Wojciech Drążek ze Zgromadzenia Misjonarzy z Mariannhill ma już za sobą bogatą praktykę Modlitwy Głębi wypracowaną przez Amerykanina Thomasa Kittinga. Do Lubinia na medytację przyjechał po raz pierwszy w listopadzie 2010 r.
– Ten klasztor oznacza dla mnie spotkanie z Maksymilianem, którego pamiętam jeszcze jako ministranta, ale przede wszystkim jest to wspólna droga medytacyjna, należąca do tej samej starej tradycji chrześcijańskiej, w której doświadczenie obecności stanowi fundament spotkania z Bogiem – wyznaje o. Wojciech.
Wspólnota milczenia
Jacek Gowdziak jest buddystą, mieszka w Jasieniu koło Żar, gdzie pracuje jako wychowawca w domu dziecka.

– W promieniu 200 km nie ma żadnej grupy, więc praktykowałem medytację sam i raz do roku jechałem na tzw. odosobnienie. Ale bardzo chciałem medytować z grupą i kiedyś w telewizji zobaczyłem ojca Jana Berezę – wspomina Jacek. – Byłem zaskoczony tym, co o medytacji i dialogu międzyreligijnym mówi katolicki ksiądz, jego słowa po prostu mnie uwiodły. W 2003 r. przyjechałem więc do Lubinia. Nie deklarowałem, kim jestem, chciałem zobaczyć, jak w praktyce działa to, co mówił Jan. Okazało się, że nie tylko mówił – to naprawdę działało i działa. I – co ciekawe, najlepiej dowodziło prawdziwości słów Jana o otwarciu benedyktynów – właśnie w ich opactwie spotkałem swojego nauczyciela rosiego Kwonga.

O modlitwie we wspólnocie wiele mówi też Witold Ozimski, przedsiębiorca z Łodzi. Do medytacji w Lubiniu namówiła go żona. Długo trwało, zanim uległ jej perswazjom.

– Wydawało mi się, że moja wiara jest na tyle ugruntowana, że nie potrzebuję wzbogacać jej nowymi praktykami – wspomina dziś Witek.

Spędził tu sesję sylwestrową w 2010 r. i od tej pory nie przestaje wracać.

– To było coś niesamowitego. Najbardziej zadziwiła mnie ta reguła milczenia, mimo którego medytując z ludźmi, modląc się razem w kościele, uczestnicząc w życiu mnichów, nawiązuje się z nimi niezwykłe relacje – podkreśla Witek. – I to nie są tylko moje spostrzeżenia. Na zakończenie sesji, kiedy podczas ceremonii kręgu każdy może powiedzieć, co chce albo nic nie mówić, wiele osób mówi o tym, że po trzech dniach wspólnej medytacji w absolutnej ciszy czują bliskość, jakby tych ludzi znali od wielu lat. Myślę, że to jedno z cenniejszych owoców medytacji – relacja z Bogiem pozwala zbliżyć się do ludzi.

O. Wojciech Drążek podkreśla, że to dla niego bardzo ważne doświadczenie, kiedy siedzi i modli się z ludźmi, których nawet nie zna z imienia.

– Jesteśmy razem na innym poziomie, rodzi się relacja nieoparta na słowie, buduje się wspólnota głębsza niż ta, która powstaje na podstawie dialogu – mówi misjonarz. – Po trzech dniach milczenia podstawowe dane wystarczą, by nawiązała się między nami głęboka relacja.

***
Czy medytują od lat 20, czy od roku – nieważne – nie potrafią przestać.
Błażej: To wciąż mnie trzyma i jest silniejsze ode mnie. Codziennie medytuję. Ale już nie przyjeżdżam do Lubinia tak często, jak dawniej.
Witek: Staram się wieczorami w domu „siadać” z żoną albo sam, ale także w codziennych zajęciach – w pracy. Spotykamy się też z naszą grupą. Oczywiście, nie zawsze praca pozwala na modlitwę we wspólnocie. Raz do roku jeździmy wszyscy do Lubinia.
Jak do Mekki?
– Nie! Jak do Lubinia!
Wiola: Dobrze, że jubileusze mają to do siebie, że się odbywają raz na jakiś czas. W Lubiniu szukam obecności Boga w ciszy. Szukam ciszy w swoim życiu. I nie chciałabym przyjechać następnym razem i w świątecznym zgiełku się modlić. Anna Kot

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski