Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Wojtalik. Dla ratowania dzieci stawia wszystko na jedną kartę

Danuta Pawlicka
Michał Wojtalik. Dla ratowania dzieci stawia wszystko na jedną kartę
Michał Wojtalik. Dla ratowania dzieci stawia wszystko na jedną kartę Grzegorz Dembiński
Przez osiemnaście lat mozolnie zbierał grosz do grosza, aby zrealizować swoje marzenie - budowę kliniki. Wreszcie prof. Michał Wojtalik, poznański kardiochirurg dziecięcy, ogłasza: jest wykop pod wymarzoną inwestycję, która poprawi warunki operowania dzieci z wadami serca. Ale to połowiczny sukces, bo ciągle brakuje pieniędzy, aby spokojnie myśleć o zatknięciu wiechy.

Nie dbając o powagę profesora, podpisywał swoim nazwiskiem zaproszenia na bale charytatywne i koncerty, prosił firmy i organizacje pozarządowe (kluby rotarian i lion) o finansowe ofiary, wysyłał SMS-y poznaniakom, przypominając o wsparcie 1-procentowym podatkiem. Patrząc na te wszystkie akcje z boku, wynik jest zdumiewający, bo zebrał furę pieniędzy. Z niej odłożył półtora miliona złotych. Wraz z tym, co dał resort zdrowia i macierzysta lecznica, starczyło na architektoniczny projekt kliniki i wbicie łopaty w ziemię, a nawet wykopanie wielkiej dziury pod przyszły trzypoziomowy budynek. Wystarczy także na postawienie murów i częściową adaptację pawilonu. Ale to ciągle mało! Nadal brakuje 1,5 mln złotych. Czy w sytuacji, gdy w "sakiewce widać dno", ruszanie z budową należy traktować jako akt odwagi, czy raczej decyzję obarczoną wysokim ryzykiem?

Skok na bungee
- Posłużę się cytatem Konfucjusza "Tysiącmilowa podróż zaczyna się od jednego kroku". Takim krokiem są roboty ziemne pod przyszłą klinikę. Patrzę zimnym okiem na pilną potrzebę poprawienia komfortu leczenia dzieci. Chociaż lekarzom także zmienią się na lepsze warunki pracy, ale nie robię tego dla własnej wygody, ponieważ klinika jest przede wszystkim dla dzieci z trzech województw zachodniej Polski. To nie jest jakaś mrzonka czy moje widzimisię - tłumaczy prof. Michał Wojtalik, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej AM w Poznaniu.

Przez te wszystkie lata, gdy oficjalne agendy kolejnych rządów odmawiały sfinansowania budowy, zespół poznańskich kardiochirurgów, pod kierownictwem profesora w warunkach bardziej niż spartańskie, zoperował 6 tysięcy! dzieci. Wśród pacjentów były kilkudniowe noworodki, raczkujące szkraby, uczniowie podstawówek i gimnazjaliści. Kiedy stało się jasne, że góra nie sfinansuje całej inwestycji, a życia profesorowi nie wystarczy, aby uzbierać wystarczającą pulę pieniędzy, postawił wszystko, także swój autorytet, na jedną kartę. To jest skok na bungee w porównaniu z dotychczasowym, osiemnastoletnim gromadzeniem kwoty potrzebnej do uruchomienia budowy. Obecnie na dokończenie pawilonu jest tylko dwa lata.

- Mam szczęście do ludzi, ponieważ przez całe moje życie spotykałem tak wiele życzliwości, że i tym razem liczę na pomoc - mówi poznański kardiochirurg.

Tę wiarę w bezinteresowną pomoc czerpie ze Stowarzyszenia Nasze Serce (www.nasze-serce.org/), kołem ratunkowym nie tylko na kłopoty zaopatrzeniowe kliniki. Z tego konta, gromadzonego przez kilka lat, wyłożył dwa miliony złotych na dokupywanie sprzętu, który podniósł bezpieczeństwo najtrudniejszych zabiegów na sercu. Trzeba wiedzieć, że operacja jednego dziecka wymaga oprzyrządowania, które kosztuje co najmniej pół miliona złotych. A resort zdrowia nie jest hojnym wujkiem, więc w dużej części z publicznej zbiórki doposażono kardiochirurgów w nowoczesną aparaturę i narzędzia. Często były to zakupy z najwyższej półki, dzięki czemu dzisiaj można przyjmować chorych ze wszystkimi możliwymi wadami serca. Barierą są jednak fatalne warunki lokalowe i dlatego profesor zapewnia, że jest gotów zbierać pieniądze choćby do końca życia. I żadna siła nie powstrzyma tej budowy.

Polska to nie Stany Zjednoczone, a polskim krezusom daleko jest do amerykańskich milionerów. Może jednak i u nas znajdzie się bogaty sponsor podobny do Marka Zukerberga, założyciela Facebooka i jego małżonki Priscilli, lekarki pediatry? Małżonkowie podarowali amerykańskiemu szpitalowi 76 mln dolarów. To największa prywatna darowizna dla publicznej lecznicy w całej historii USA!

- Ja za brakujący milion polskich złotych zrobię nawet striptiz i nie nazwę tego "niemoralną propozycją" (aluzja do filmu A. Lyne'a, w którym milioner proponuje kobiecie mającej kłopoty finansowe milion dolarów za jedną noc - przyp. red.), bo to jest pilna potrzeba dla pacjentów - zapowiada kardiochirurg.

Dyslektyk i poliglota
Prof. Michał Wojtalik, poznaniak z krwi i kości, nie wie, czemu i komu powinien przypisać żelazną konsekwencję, która pomaga mu osiągać raz postawiony sobie cel. Życie nie dawało mu w kość, a dzieciństwo miał szczęśliwe, więc to nie były warunki, w których hartuje się charakter. Zapracowani rodzice, ojciec był chirurgiem w marynarce wojennej, nie mieli wiele czasu na wychowywanie dzieci. Popołudniami biegał więc z kluczami na szyi, jak większość dzieciaków w PRL-owskich czasach. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale nie należał do grzecznych chłopców, a do tych wywijasów, którym nie wystarcza gra w palanta i huśtanie się na trzepaku. Na wszystkie jednak wybryki lekarstwem była ukochana babcia, która spośród swoich wnuków wyraźnie faworyzowała Michałka.

- Tak, byłem ulubieńcem babci i bardzo ją za to kocham - przyznaje, dodając, że prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero w szkole na języku polskim.

Wtedy uświadomił sobie, jak poważne problemy niesie ze sobą dysleksja, która i teraz w poprawnym pisaniu czyni go zależnym od innych. Dopiero z czasem się okazało, że ten biologiczny defekt, który się przydarza od kilku do kilkunastu procentom populacji, ma też swoje dobre strony. W przypadku młodego Michała Wojtalika dysleksję natura zrekompensowała zdolnościami do nauk ścisłych i ponadprzeciętną pamięcią. To pozwoliło mu przyszłość wiązać z elektroniką i na krótko wstąpił nawet do koła Ligi Obrony Kraju. W końcu wzięły jednak górę ojcowskie geny i postanowił zostać lekarzem. Za pierwszym podejściem egzaminu nie zdał (cały rocznik z jego liceum oblał) i na rok poszedł pracować do szpitala. Na sali operacyjnej był salowym, a w laboratorium pomocnikiem laboranta. Obserwacja chirurgów przy pracy, którzy człowieka pokiereszowanego przez wypadek stawiali na nogi, całkowicie zmieniła jego plany. Wiedział już, że na pewno zostanie chirurgiem.

Na studiach medycznych dysleksja była co prawda przeszkodą, ale za to niezwykle przydatna okazała się doskonała pamięć. Wspomina, że nie musiał, jak niektórzy, wkuwać nocami anatomii, bo do zapamiętania wystarczyło mu jednorazowe przeczytanie tekstu. Podobną łatwość ma w nauce języków obcych, których listę w miarę aktualnych potrzeb systematycznie powiększa. W personalnej ankiecie, gdyby taką musiał dzisiaj wypełnić, zabrakłoby miejsca na wymienienie wszystkich, w tym egzotycznego narzecza afrykańskiego. Ostatnio uczy się siódmego - japońskiego.

Kochliwy jak Sindbad żeglarz
"Jestem dość kochliwy i bardzo być może, iż pokocham ciebie, gdy poznam bliżej" - tak mówi Sindbad w utworze "Przygody Sindbada żeglarza" Bolesława Leśmiana.

Porównanie kochliwego żeglarza do poznańskiego kardiochirurga nie jest przypadkowe. Nie jest przecież tajemnicą, że od pewnego czasu widujemy go z nową, czwartą już, kobietą u boku.

- Czy jestem kochliwy? Nasza samoocena zawsze jest błędna, ale przyznaję, byłem trzy razy żonaty i za każdym razem z wielkiej miłości - mówi, zapewniając, że czwarta miłość jest ostatnia i dozgonna.

Dla niej właśnie rozpoczął naukę japońskiego, bo razem planują lecieć do Japonii na Tokyo Marathon 2016 (lub 2017). Wcześniej będzie jej kibicował podczas maratonu w Barcelonie.

Sam nie przymierza się do biegów na tak długich dystansach, pozostając wiernym żeglarstwu. Początki ścigania się z wiatrem sięgają czasów licealnych, kiedy wywalczył mistrzostwo okręgu w klasie Cadet, zdobywając trzy olimpijskie kółka (o dwa brakujące nie zabiegał). Godziny spędzone na żaglówce, nawet wtedy, gdy niespodziewany szkwał zmusza do trudnej walki z wysoką falą, są najlepszym odpoczynkiem od równie wyczerpującej pracy w szpitalu.

Fizyczne zmęczenie, które niemal zwala człowieka z nóg, na morzu potrafi przywrócić radość życia. Na wodzie, opowiada, nie ma tłoku, a bezkresna przestrzeń daje poczucie niczym nieskrępowanej swobody. W takich chwilach, chociaż nie zalicza się do osób egzaltowanych, zdarza mu się uronić łzę. Dlatego dzieci profesora - troje własnych i dwoje pasierbów - wiedzą, która z lin to baksztag, a która szpring.

- Wszystkie wykształciły się na żaglówce, każde umie pływać i jeździć na rowerze - wylicza z dumą podstawowe umiejętności ojciec, który studiując, nie wypuszczał z ręki książeczki autostopu i zjeździł całą Polskę wzdłuż i wszerz.

Jest człowiekiem, któremu starania o własną rodzinę nie przesłaniają potrzeb innych. Było i tak, że najpierw pojechał do szpitala sprawdzić stan zdrowia dziecka po operacji, a dopiero potem, spóźniony oczywiście, powitał pierworodnego syna, który przyszedł na świat. Przed tym matka profesora ostrzegała wszystkie swoje synowe: nie będziecie na pierwszym miejscu w jego życiu, bo zawsze będzie nim pacjent.

Dzięki pieniądzom z konta Naszego Serca pomagał przez pewien okres lekarzom ukraińskim, którym ufundował stypendia na naukę kardiochirurgii dziecięcej w Poznaniu. Dla nich to była wtedy nowość. Dwóch byłych stypendystów jest już ordynatorami, a jeden robi karierę w Genewie. Na Ukrainie do dzisiaj pamiętają nazwisko profesora z Poznania.

Kilka tygodni temu dyrektor jednego z lwowskich szpitali pisał rozpaczliwy list właśnie do niego, w którym prosił o podstawowe, najpotrzebniejsze zaopatrzenie dla chorych przebywających na leczeniu. Chociaż we Lwowie nie ma czołgów, w szpitalu brakuje niemal wszystkiego.

Z okien Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej w Poznaniu także nie widać obcych wojsk, ale rodzice nieodstępujący łóżek chorych dzieci koczują w warunkach przypominających żołnierskie okopy. Czy tak musi być przez kolejne 18 lat?

- Jako młody lekarz spędziłem kilka lat u boku prof. Religi. To on zarażał wszystkich pracujących pasją do zawodu. Uważał, że nie można być dobrym lekarzem, nie traktując tego zawodu jak szczególnego powołania. Ale mówił też, że pieniądze są kluczem do realizacji marzeń... - powtarza za mistrzem poznański kardiochirurg.

Prof. dr hab. med. Michał Wojtalik

Zanim prof. dr hab. med. Michał Wojtalik objął kierownictwo kardiochirurgii dziecięcej w Poznaniu, po studiach szkolił się w kilku ośrodkach niemieckich, odbył też staż w Holandii. Stamtąd nie wrócił jednak do Poznania. Szukając dla siebie pracy, przypadkowo spotkał prof. Zbigniewa Religę, który zaproponował mu utworzenie ośrodka kardiochirurgicznego w Zabrzu. Tam spędził siedem lat. W tym czasie miał okazję wykonać wiele nowatorskich na tamte czasy operacji wad serca u dzieci. Jego przyjazd do Poznania w 1997 r. był jednocześnie początkiem powstawania nowoczesnego ośrodka kardiochirurgii dziecięcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski