Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość według Jana: Albo ze mną, albo z nikim

Barbara Sadłowska
Jan B. może opuścić celę za kilka lat, bo nigdy nie był karany. Ale do Lucyny nie wolno mu będzie podejść...
Jan B. może opuścić celę za kilka lat, bo nigdy nie był karany. Ale do Lucyny nie wolno mu będzie podejść... Łukasz Gdak
- Ona była moją najukochańszą osobą. To, co zrobiłem, jest straszne. Nie chciałem tego zrobić. Ja naprawdę byłem z nią szczęśliwy... - mówił Jan B., skazany na dziesięć lat więzienia. Za to, że próbował zabić swoją ukochaną.

Samotny mężczyzna w smudze cienia. Pracował, utrzymywał rodzinę. Mijały lata. Miał mieszkanie i samochód. Od kilku lat na rencie - czasami wykonywał drobne prace instalacyjne.

- Mam pięćdziesiąt dziewięć lat, skończyłem w lutym. Mam troje dzieci, trójkę wnuków - w tym wnuczkę, którą bardzo kocham. Wszyscy są za granicą. Bo dzieci jak ptaki wylatują - zostałem sam i wtedy poznałem Lucynkę (*) - mówił podczas procesu Jan B. - Ona była wspaniałą kobietą. Nauczyła mnie żyć. Jeździliśmy razem nad morze. Pierwszy raz w życiu pojechałem do innego kraju - właśnie z nią, do Grecji i Chorwacji. Ja nawet nie wiedziałem, że do Świnoujścia płynie się promem.

W pierwszą rocznicę poznania spotkali się w kawiarence. Kupił obrączki. Rozmawiali o tym, że za rok się pobiorą, a na ślub zaproszą swoje dzieci. Jeździli razem w odwiedziny: do jego rodziny i jej rodziny. Kiedy Lucynka pojechała do sanatorium, wykupił prywatny pobyt, żeby być razem z nią.

- Życie było wtedy bardzo dobre - wyznał Jan na sali rozpraw poznańskiego sądu, jako oskarżony o usiłowanie zabójstwa.

Rozstali się, ale... zazdrość pozostała
Na wcześniejszych rozprawach milczał. Odblokowały go zeznania Lucynki, pokrzywdzonej w sprawie. Miał do niej żal, bo powiedziała, że w niczym jej nie pomagał.

W pierwszą rocznicę poznania spotkali się w kawiarence. Kupił obrączki. Rozmawiali o tym, że za rok się pobiorą

- Jak nie pomagałem? Duży dom, ogród, podwórko - tam było dużo roboty i ja jej pomagałem. W dużym piecu paliła drewnem. Ja rąbałem te grube, Lucynka - cienkie. Miesiąc czasu rąbałem, układałem w piwnicy i szopach. Brama się obluzowała - naprawiłem. Robiłem remont na pierwszym piętrze u Lucynki - instalację wodną, kanalizacyjną i gazową - wyliczał Jan i westchnął: - Pierwszy raz w życiu jestem w areszcie...

- Pan ma żal, że pani pokrzywdzona powiedziała nieprawdę? - spytał sędzia Paweł Spaleniak.

- A mam - przyznał Jan. - Kawę jej przywoziłem, indyki duże, ryby znad morza i alkohol - wina i wódki, chociaż sam nie piłem. Proszę Sądu, teraz mogę wszystko szczegółowo opowiedzieć. Sześć dni przed tragedią, we wtorek, zadzwoniła do mnie. To znaczy, tak jak zawsze dała sygnał, a ja oddzwoniłem. Wiedziałem, że Lucynka jest z innym panem. Pojechałem do niej. Miło mnie przyjęła. zapytała nawet, dlaczego ja nie walczę o naszą miłość - relacjonował Jan, ale już wtedy czuł, że traci kontrolę. W pracy przeciął rurę pod ciśnieniem. - Dzięki Bogu, nic się nie stało. Poszedłem do lekarza. Powiedziałem, że moja sympatia zostawia mnie i poprosiłem o lekarstwa. Poszedłem do psychologa, ale dostałem termin za dwa tygodnie.
W piątek Jan pojechał na działkę. Przywiózł wiadro pomidorów i wiadro winogron. W sobotę rano miał kolejne zlecenie. Źle się czuł, był rozgoryczony. Wieczorem zadzwonił do Lucynki. Odebrała.

- Mówiła, że świetnie się bawi i siedzi właśnie przy lampce wina, a do domu wróci w poniedziałek - mówił Jan. Po tej rozmowie wziął lekarstwa. Przyszła niedziela.

- Wstałem. Poszedłem do kościoła, modląc się, żeby była ze mną - kontynuował Jan. - Mam w domu 40 litrów zrobionego wina swojskiego. Wróciłem z kościoła. Całą niedzielę spędziłem - nic nie jedząc, śpiąc i pijąc wino. W poniedziałek cały czas myślałem o Lucynce. W domu znowu zacząłem pić wino... Zadzwoniłem do kolegi, że źle się czuję, jestem roztargniony w pracy. Poszedłem do piwnicy po wino następne. Bo mnie dręczyło to, że od piątku do niedzieli Lucynka była z tym Januszem...

Zadzwonił do Lucynki. Zapytał, czy może przyjechać. Zgodziła się. Założył garnitur i wziął nóż ze stolika. W Tesco kupił kwiaty dla Lucynki za 160 złotych. - Bo nigdzie indziej nie mogłem dostać - wyznał Jan.

Przed wyjazdem wypił setkę żołądkowej gorzkiej. Przed domem Lucynki - drugą. Ona przyjęła kwiaty i zaproponowała kawę - w kuchni, bo akurat robiła gołąbki. On chciał się dowiedzieć, jak spędziła te trzy dni z Januszem. Zapytał w końcu: - Spałaś z nim?

- Powiedziała z taką ironią: Może tak, może nie...
Dlaczego wziął nóż?
- Chciałem w jej salonie podciąć sobie żyły. Zrobić jej na złość. Pomyślałem, że wcześniej czy później mnie odratuje. Ale stało się inaczej, że ja Lucynkę ugodziłem - tu głos Jana się załamał. Mężczyzna płacząc wyznał: - Jak Boga kocham, chciałbym sobie żyły podciąć - nie jej gardło. Skrzywdziłem Lucynkę, moje dzieci, jej dzieci, mojego przyjaciela. W życiu bym nie uwierzył, że coś takiego będzie. Jakby tu Lucynka była, to bym ją przeprosił. Nie zobaczę już jej nigdy? - zapytał z nadzieją pełnomocnika pokrzywdzonej.

Ten pokręcił głową... Ale czy znajomość Lucynki i Jana w istocie była tak sielankowa? Jego najlepszy przyjaciel widział to inaczej. Uważał, że Lucyna wykorzystuje Jana.

- Był przecież po zawale, a kiedy już się poznali, miał operację. Trzy tygodnie później już u niej drewno rąbał. Kazała mu jeszcze trawę kosić. Nie miał siły, to kazała mu jechać do domu - zeznał. Powiedział, że wraz z żoną próbowali się zaprzyjaźnić z Lucyną.

- Ale jej zachowanie nam się nie podobało. Cały czas o byle co się z nim kłóciła. Podczas zabawy potrafiła go zostawić na środku sali i bawiła się z innymi. On mówił mi, że to pierwsza kobieta, do której czuje „to coś”.

Jej zachowanie nam się nie podobało. O byle co się z nim kłóciła. Na zabawie potrafiła zostawić go na środku sali i bawić się z innymi

Ale zeznał też, że po rozstaniu z Lucynką Jan próbował umawiać się z innymi paniami.

- Z jedną nawet pojechał na weekend nad morze, ale przeprosił tę panią, zostawił i wrócił sam...
Na szalach Temidy
Dla prokuratora Sebastiana Drewicza ze złotowskiej prokuratury sprawa była oczywista. Przypomniał, że Jan B. chciał kupić broń. Kiedy mu się nie udało, naostrzył nóż.

- Pojechał z kwiatami, żeby dać pokrzywdzonej ostatnią szansę. Zabrał nóż, bo uważał, że albo będzie z nim, albo z nikim - mówił w swoim końcowym wystąpieniu Sebastian Drewicz.

W ocenie prokuratora, oskarżony chciał zabić. Nóż miał 17,5 centymetra, a on uderzał w klatkę piersiową kobiety. Utraciła tak wiele krwi, że gdyby nie natychmiastowa interwencja lekarzy, nie przeżyłaby ataku. Zażądał dla Jana B. 12 lat. Miałby też zapłacić pokrzywdzonej 25 tysięcy złotych zadośćuczynienia.

Pełnomocnik Lucyny oprócz surowej kary izolacyjnej oczekiwał także od sądu zakazu zbliżania się oskarżonego do pokrzywdzonej.

- Mógł działać w stanie ograniczonej poczytalności - powiedział obrońca Jana B., adwokat Stanisław Godlewski. Przyznał, że biegli tego nie stwierdzili, ale swoją opinię wydali po jednorazowym spotkaniu z Janem F., który przecież wcześniej leczył się psychiatrycznie.

- Kiedy wszedł do mieszkania, nie był agresywny. Potem doszło do tej nieszczęsnej wymiany zdań - i impulsu zazdrości - mówił mecenas Godlewski, prosząc sąd o jak najłagodniejszą karę dla Jana B.

To on miał ostatnie słowo w procesie. - Jestem rok czasu w celi. Wiem, że będę odpowiadał za te trzy minuty, kiedy Bóg zabrał mi rozum - powiedział. - Nigdy nie miałem myśli, żeby ją zabić. Jak można tak? Osobę kochaną?

Po raz kolejny przeprosił pokrzywdzoną, jej i swoje dzieci.
Sąd Okręgowy w Poznaniu ogłosił wyrok niecałe dwa tygodnie później. Skazał Jana B. na 10 lat za usiłowanie zabójstwa. Przez dziesięć lat - nawet jeżeli wcześniej wyjdzie z więzienia, będzie mógł patrzeć na dawną ukochaną z odległości co najmniej stu metrów. Sąd orzekł też, że ma zapłacić pokrzywdzonej 50 tysięcy zadośćuczynienia.

- Pozostawali w związku dosyć burzliwym - powiedział sędzia Paweł Spaleniak. - Oskarżony winił pokrzywdzoną, pokrzywdzona obciążała oskarżonego. Mimo że spotykał się z innymi kobietami, nie opuszczały go uczucia zazdrości i zawiści. Uznał, że albo będzie z nim, albo z nikim. Pokrzywdzona natomiast uważała, że ich związek jest zakończony i też zaczęła się spotykać z innymi mężczyznami.

Sąd nie miał wątpliwości, że Jan B. chciał zabić. Tylko dzięki interwencji sąsiadki, zaalarmowanej krzykami Lucyny (*), kobieta przeżyła. Sędzia Spaleniak wyliczał okoliczności obciążające: przyjechał z nożem - chciał zabić, kierowany silnymi emocjami, ale nie aż tak silnymi, by wyłączały jego poczytalność. Oraz łagodzące: wcześniejszy, nienaganny tryb życia.

- Pokrzywdzona do dziś odczuwa skutki ataku oskarżonego. Uwzględniając rozmiar krzywdy i cierpienia sąd podwyższył kwotę zadośćuczynienia do 50 tysięcy złotych - powiedział sędzia Spaleniak.

Sąd wymierzył Janowi B. niższą karę niż ta, której zażądał prokurator - co uzasadnił wiekiem oskarżonego.

Wyrok jest nieprawomocny.

(*) imię kobiety zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski