Pierwsza transza obiecanych pieniędzy trafiła na uczelnie już w czerwcu, ale jak mówi "Głosowi" jedna z pracownic poznańskiego AWF-u, wykładowcy tej uczelni do tej pory nic nie dostali. Co więcej, wszyscy pracownicy musieli podpisać dokument, z którego wynika, że podwyżka obowiązuje tylko na rok, a potem pensja wraca do poprzedniej wysokości.
- Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Mam poczucie, że próbuje się nas oszukać. Co to za podwyżka, która w styczniu przestanie obowiązywać? - mówi nam anonimowo jedna z pracownic uczelni.
Podobne dokumenty wszyscy pracownicy otrzymali na przełomie września i października. Na wypłacanie pieniędzy czekali od wiosny, dlatego w październiku byli już tak zrezygnowani, że wszyscy zdecydowali się podpisać.
Sprawa wydaje się tym bardziej zagadkowa, że ministerstwo planuje kolejne dwie podwyżki. - Czy będą one dodawane do siebie? Takie było założenie. Inaczej sobie tego nie wyobrażamy - mówi pracownica uczelni.
Z drugiej strony nieoficjalnie usłyszeliśmy, że rektor AWF-u część pieniędzy przeznaczonych na podwyżki planuje przeznaczyć na finansowanie badań naukowych i remonty. To wzbudza największe kontrowersje wśród pracowników. O wyjaśnienia poprosiliśmy rektora uczelni prof. Jerzego Smorawińskiego, który już w pierwszych słowach za wszystko wini Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Dokument mówiący, że podwyżka jest tymczasowa, to asekuracja. W razie gdybyśmy w przyszłym roku nie otrzymali obiecanych pieniędzy z ministerstwa - odpowiada rektor.
Tłumaczy, że gdyby przyznał podwyżki bezterminowo, bez pieniędzy z resortu, nie miałby ich z czego wypłacić. - Niestety, zawsze istnieje ryzyko, że resort swoich obietnic nie spełni i dodatkowych pieniędzy nie da, a to kilka milionów złotych. Nie wiem skąd miałbym je wówczas wziąć - tłumaczy prof. Smorawiński. Nie chce jednak jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy jeśli fundusze przyjdą, to zostaną zsumowane z tegoroczną podwyżką.
Mimo iż raban o pensje wszczęli pracownicy AWF-u, to w innych uczelniach jest podobnie.
- U nas też każdy dostał dokument, że podwyżka jest tymczasowa - mówi prof. Marian Gorynia, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. - Po obszernych wyjaśnieniach i konsultacjach ze związkami zawodowymi pracownicy przyjęli takie rozwiązanie.
Rektor wyjaśnia, iż nie mając pewności czy druga transza podwyżek z ministerstwa dotrze, musiał "zachować się roztropnie". - Gdybyśmy nie zawarli klauzuli o tymczasowości, w przyszłym roku skazalibyśmy się na zagładę. Bez pieniędzy z ministerstwa jedyne co by nam zostało to pójść po wielomilionowy kredyt do banku - mówi. - Nie mogę obiecywać gruszek na wierzbie - dodaje.
Ministerstwo w takich działaniach uczelni nie widzi niczego złego. - O sposobie przyznawania podwyżek pracownikom decydują uczelnie - tak brzmi oficjalna odpowiedź z biura prasowego resortu, która nadeszła do "Głosu". Ministerstwo zapewnia też, że w przyszłym roku obiecane pieniądze na pewno do uczelni trafią. W ciągu trzech lat (2013 - 2015) ma to być 5,8 mld zł.
Inne poznańskie uniwersytety nie przejęły podobnego rozwiązania. Z naszych informacji wynika, że podobnej klauzuli "tymczasowości" nie musieli podpisywać pracownicy UAM, ani politechniki. - U nas też nie. Z resztą pieniądze, które dostaliśmy były tak małe, że ledwo starczyły na regulacje pensji najgorzej opłacanym pracownikom - mówi prof. Marcin Berdyszak, rektor Uniwersytetu Artystycznego.
W tym roku uczelnie w Polsce otrzymały środki w wysokości 907 mln zł, wzrost wynagrodzeń pracowników to 9,14%.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?