Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młodość i wojna

Marek Weiss
Miały po 15-16 lat, gdy wybuchła wojna. Młodość spędziły na wysiedleniu i pracach przymusowych. Ale nawet tam potrafiły cieszyć się z życia. Mowa o trzech mieszkankach naszego regionu, których trudną młodość można prześledzić czytając książkę, która właśnie ukazała się na lokalnym rynku wydawniczym. Jej autorka jest wnuczką jednej z bohaterek.

- Mieszkałam pięć lat u dziadków w Pacanowicach koło Pleszewa. Babcia dużo opowiadała o wojnie. Byłam za młoda, aby to spisywać. Z reguły myślimy o tym dopiero wtedy, gdy nasi przodkowie odchodzą. Babcia zmarła w roku 2000, ale na szczęście długo żyła ciocia, która także była wysiedlona. To ona przekazała mi wiele informacji - wyjaśnia Aneta Franc, zawodowo zajmująca się historią i archiwizacją dokumentów.

Z Kalisza w głąb Rzeszy

Siostry Zofia i Helena Łyska-wka urodziły się w Pacanowi-cach w 1923 i 1924 roku. 12 sierpnia 1940 roku zostały wysiedlone i rozdzielone z resztą rodziny. Za poradą ojca mówiły, że chcą pracować w rolnictwie, bo tego są nauczone. Tak trafiły do wioski Garstedt koło Hamburga do sąsiadujących ze sobą gospodarstw. Bardzo się ucieszyły, że będą blisko siebie.

Kilka miesięcy później do Zosi dołączyła ich rówieśnica Maria Wende z Szamotuł. Była spokrewniona z Edwardem Wende, późniejszym senatorem. Wojna zastała ją u wujka w Kaliszu, dokąd przyjechała po stracie rodziców. Stamtąd wysłano ją w głąb Niemiec.

- Gnali nas rynkiem w asyście żandarmów i psów w kierunku dworca. Tam załadowano nas w bydlęce wagony i wywieziono do Łodzi. Tu nastąpiła rewizja, a potem segregacja - starzy ludzie do Generalnej Guberni, młodzież do Niemiec, do pracy - wspominała koszmarny transport Maria Wende.

Przedwczesna dorosłość

Ostatecznie Zofia i Maria trafiły do gospodarstwa Ottona Meyera i jego żony Kathariny. Helena natomiast znalazła się u młodego małżeństwa Alfreda i Elisabeth Kayser. Wspólna niedola stała się początkiem przyjaźni młodych dziewcząt, które przedwcześnie musiały wkroczyć w dorosłość.

Z ich relacji wynika, że zarówno Meyerowie, jak i Kayse-rowie byli nastawieni przyjaźnie. Nie przywiązywali zbytnio wagi do instrukcji nakazujących surowe traktowanie Polaków. Co nie oznacza, że stosowali taryfę ulgową, jeśli chodzi o pracę w gospodarstwie. O ile siostry zetknęły się z takimi obowiązkami już wcześniej, to dla Marii było to nowe i trudne doświadczenie. Ciężko było zwłaszcza na samym początku.

- Byłam po trzech dniach bez snu i jedzenia, ale gospodyni zagoniła mnie do pracy już o 5 rano. Dała mi stare rzeczy, męską marynarkę, męskie sznurowane buty i fartuch z worka. Kazała iść ze sobą i paść świnie. Do godziny 22 musiałam ciężko pracować i znosić jej wyzwiska. Między mną a Zosią była taka różnica, że ona wszystko potrafiła robić, tylko nie znała języka i żadna uwaga bauerki jej nie przestraszyła - relacjonowała Maria, która na początku z wyczerpania trzy razy znalazła się w szpitalu.

Zupa mleczna na obiad

Z czasem dziewczęta przywykły do ciężkiej pracy. Wstawały wcześnie, kładły się późno. Myły się w wodzie ze studni, jedynie latem kąpały się w rzece. Spały w przyzwoitych warunkach. Jadły generalnie to samo co gospodarze, niekiedy przy jednym stole. Na obiad często była zupa mleczna z ziemniakami, kapustą lub brukwią i kawałkiem mięsa. Na kolację niemal zawsze były smażone ziemniaki z mlekiem. Helena wspominała, że gdy była głodna gotowała jajka w garnku do parowania ziemniaków lub wypijała w kurniku surowe. Piła też mleko prosto od krowy.

Nie pracowano w niedziele i święta, poza obowiązkami wynikającymi z prowadzenia gospodarstwa. Niemcy szanowali polskie praktyki i zwyczaje religijne. Pamiętali o urodzinach swoich pracowników.

Łóżko w posagu

Z biegiem lat wszyscy się zżyli. Pani Meyer zaczęła traktować Zofię i Marię jak własne córki, tym bardziej że nie miała własnych, a synowie byli na wojnie. Dziewczyny pogodziły się ze swoim losem i brały pod u-wagę, że już na zawsze zostaną w Garstedt. Wkrótce jednak dla wszystkich stało się jasne, że Niemcy przegrają wojnę. 19 kwietnia 1945 roku w wiosce pojawiły się wojska alianckie.

- Uzbrojeni żołnierze angielscy przyszli do Kayserów i pytali mnie, czy byłam dobrze traktowana. Otworzyli szafę i kazali mi zabrać, co chciałam. Skarga mogła skutkować pobiciem lub nawet rozstrzelaniem gospodarzy. Nie powiedziałam jednak na nich złego słowa ani niczego nie zabrałam. Nie czułam do tych ludzi większego żalu - wspominała Helena.

Mimo radości z wyzwolenia rozstanie z niemiecką „rodziną” było pełne wzruszeń.

- Gdy odjeżdżałam, moja gospodyni płakała jak matka za córką i ja też płakałam. Jeszcze przed wojną praktykowała taki zwyczaj, że gdy służąca wychodziła za mąż, szykowała dla niej posag. I mnie też nie puściła bez niczego. Załadowała na wóz łóżko z całą pościelą, zastawę stołową i jedzenie na drogę. Podobnie Marysi - wspominała Zofia.

Młodość, a więc i miłość

Polki z Garstedt zostały skierowane do obozów przejściowych w Artlenburgu, a potem w Bergen-Belsen. Tam jesienią 1945 roku odbył się ślub Marii z poznanym w obozie kierownikiem polskiej szkoły Wacławem Zabaryłą. Zbliżyła ich wspólna praca w krzewieniu oświaty. Zofia i Helena były na przyjęciu głównymi gospodyniami. Wreszcie wiosną 1946 roku nadeszły długo oczekiwane przepustki do domu. Maria wracała nie tylko jako młoda mężatka, ale także przyszła matka. Miesiąc później urodziła córkę Janinę.

Helena natomiast wróciła z sercem w rozterce. W tym samym czasie na obczyźnie poznała swoją bratnią duszę. Józef Kłopotowski był przystojny i szarmancki. Pochodził ze wschodniej Polski, z inteligenckiej, dobrze sytuowanej rodziny. Właśnie to rodziło u dziewczyny wątpliwości co do szans na powodzenie związku. Po powrocie jednak otrzymała od niego list z propozycją ślubu. Sprzeciwiła się temu matka. Nie podobało jej się, że córka musiałaby opuścić rodzinne strony. Wskazywała nie tylko na prze-szkodę w postaci inteligenckiego pochodzenia wybranka, ale i na fakt, że jest „zza Buga”. Zdesperowana dziewczyna podarła list i zerwała kontakt z Józefem, ale jego zdjęcie zachowała sobie. Kazała je spalić dopiero pod koniec życia.

Przyjaźń na lata

Przyjaźń zapoczątkowana w Garstedt przetrwała długi czas. Maria, Helena i Zofia spotykały się co parę lat, wspominając młodość spędzoną na wo-jnie. Helena zmarła w roku 2000. Maria żyła dziesięć lat dłużej. Zofia odeszła 30 maja 2016 roku. Dwa miesiące później ukazała się książka poświęcona ich losom.

- Nigdy nie mogłam zrozumieć, gdy mówiły, że było nie najgorzej, skoro pracowały od 5 do 22. Uświadomiłam to sobie dopiero pisząc książkę. One cieszyły się, że nie były w obozie koncentracyjnym, że miały listowny kontakt z rodziną, że nie były katowane, a gospodarze nie byli fanatykami Hitlera i traktowali je po ludzku - mówi Aneta Franc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski