Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówi się, że saper myli się tylko raz. Ale patrol saperski nie myli się nigdy

Grzegorz Okoński
Grzegorz Okoński
Patrol saperski nr 2 w czasie pracy: dowódca podejmujący granat moździerzowy.
Patrol saperski nr 2 w czasie pracy: dowódca podejmujący granat moździerzowy. CSWL
Mamy dzień jak każdy inny: poznaniacy jadą do szkół, do pracy, wsiadają do tramwajów, idą po zakupy. W tym czasie saperzy z Patrolu nr 2 wyjeżdżają do podjęcia dwóch niewybuchów. Poznaniacy mogą jednak żyć bez obaw, bo choć mówi się, że saper myli się tylko raz, to sami żołnierze podkreślają, że oni nigdy nie mogą popełnić błędu.

Ulica Chemiczna w Poznaniu, teren leśny, popularne ścieżki spacerowe, ulubione miejsce dla biegaczy – i jeden z nich właśnie znalazł... niewybuch. Ten po prostu leżał przy dróżce. Na miejsce dojeżdżają policjanci, wchodzą między drzewa. Faktycznie coś zardzewiałego z wydłużonym korpusem i lotkami w tylnej części, leży na zeschłych liściach i gałązkach. Czy ma zapalnik – nie wiadomo, bo przednią część zasłaniają trawy. Policjanci jednak wiedzą, co mają robić: rozciągają biało - czerwone taśmy, pilnują, by nikt z przechodniów nie zbliżał się do ścieżki i zawiadamiają swojego oficera dyżurnego - ten z kolei przekazuje informację do Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu.

– Jedziemy! – sierżant Marcin Kubiak zbiera swoich ludzi. Nie ma emocji, jest za to pełny spokój, jak gdyby żołnierze Patrolu Saperskiego numer 2 wychodzili nie na spotkanie z „zardzewiałą śmiercią”, ale tylko na sąsiedni plac apelowy. A do tego wiedzą, że wyjeżdżają nie w jedno, a w dwa miejsca – bo oprócz ul. Chemicznej mają zabrać inny jeszcze niewybuch, znaleziony w czasie prac na jednej z prywatnych posesji. Chociaż bowiem od zakończenia II wojny światowej minęło blisko osiemdziesiąt lat, to jej śmiercionośne pamiątki wciąż są groźne – i wciąż są blisko nas. Nie wiemy, czy nie parkujemy samochodu kilka metrów od zakopanego od lat niewybuchu albo czy nie stoimy na przystanku, lub nie pijemy kawy w ogrodzie, gdzie tuż po wojnie po prostu zasypano lej, zostawiając w środku pocisk artyleryjski, bombę lotniczą czy granat moździerzowy. Takie rzeczy wychodzą na jaw przez przypadek, w czasie prac ziemnych – i wówczas budzą zdumienie: tyle lat, a nikt nie wiedział, że dosłownie „siedzieliśmy na bombie”!

Raz na dwa dni – lub dwa wezwania w ciągu dnia

– Średnio dostajemy wezwanie dwa - trzy razy w tygodniu, rocznie więc podejmujemy ponad dwieście interwencji, wskutek czego wykrywa się i neutralizuje kilka tysięcy sztuk przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych – opowiada sierżant Kubiak. – Z tym, że mówię tylko o naszym patrolu działającym w województwie wielkopolskim, na terenie jedenastu powiatów: oprócz nas są też inne patrole i one również wyjeżdżają do likwidowania niewypałów i niewybuchów. Są dni spokojne, ale są i takie, gdy jesteśmy wzywani nawet dwa razy – tak było do niedawna na terenie budowy tramwaju na Naramowice.

Patrząc na mapę za plecami chorążego można obliczyć, że w województwie swoje rejony odpowiedzialności ma sześć patroli saperskich. W Poznaniu – dwa, bo jest jeszcze patrol numer 42 - zespół zabezpieczający teren poligonu w Biedrusku, zajmujący się nie tylko świeżymi pamiątkami po ćwiczących oddziałach, ale także znajdujący tam kilkudziesięcioletnie pociski.

Patrol saperski numer dwa ma etatowo ośmiu ludzi: dowódcę, zastępcę, magazyniera, kierowcę - sapera, dwóch kolejnych saperów i dwóch kierowców – ratowników. Wszyscy mają dokładnie określone role i wszyscy przestrzegają ustalonych procedur.
– W tej pracy nie wolno niczego zaniedbać, obojętnie czy czasem śmieją się na budowach - „panie, my to najpierw wykopaliśmy koparką, a potem ze trzy razy przekładaliśmy, a wy od razu robicie ewakuację...” - jeden najmniejszy błąd może mieć katastrofalne skutki, więc nie udajemy bohaterów i każde znalezisko traktujemy bardzo poważnie…

Mina przeciwpancerna jako podstawa stolika

Taką samą zatem uwagę poświęcono w ubiegłym roku ważącemu około 100 kg, pociskowi kalibru 203 mm, znalezionemu w rejonie Naramowickiej i Serbskiej, a wystrzelonemu w czasie wojny z działa rosyjskiej artylerii ciężkiej, jak i łuskom z broni strzeleckiej, zgłoszonym przez nauczycielki jednego z przedszkoli w Poznaniu, gdzie dzieci znalazły je w piaskownicy.

– Być może łuski trafiły tam wraz z przywiezionym piaskiem, a choć same w sobie są nieszkodliwe, trzeba było dokładnie sprawdzić teren podwórka przedszkola i miejsce, skąd przywieziono piasek. Przeważnie podnosimy pociski artyleryjskie 76 – 105 mm, ale też trafia się amunicja pistoletowa i karabinowa. Interweniowaliśmy też w mieszkaniu, którego lokator umieścił minę przeciwczołgową pod stołem, jako podpórkę do stołowej nogi. Największe znalezisko, jakie miałem przyjemność niszczyć – choć w ramach innego patrolu, nie w Poznaniu - to był pocisk z ciężkiego moździerza Karl, ważący 2200 kg, kalibru 600 mm. Niemcy używali takich do niszczenia Sewastopola, a w Polsce – do ostrzału Starówki w czasie powstania warszawskiego. Jeden taki pocisk powodował, że kilkupiętrowa kamienica składała się jak domek z kart, grzebiąc ukrytych w piwnicach mieszkańców…

Nie dotykać niewybuchów!

Patrol dojeżdża już na ul. Chemiczną. Tam przejmują pałeczkę policjanci, pilotujący wojskowego Iveco z charakterystycznym białym pasem i napisami „Patrol Saperski” na bokach. Doprowadzają dowódcę saperów na miejsce, gdzie znaleziono niewybuch. Ten ocenia – granat moździerzowy, bez widocznego na zewnątrz zapalnika. Policjanci wycofują się, pozostają w bezpiecznej odległości, pilnując, by nikt nie zbliżał się do miejsca, gdzie saperzy przygotowują się do podjęcia granatu. Z samochodu wysuwana jest rampa i specjalny stół połączony z okrągłą komorą – pojemnikiem przeciwodłamkowym. Na tym stole będzie położone znalezisko i powędruje do tej komory, tak skonstruowanej, że może wytrzymać wybuch ponadtrzykilogramowego ładunku. Siła potencjalnej eksplozji poszłaby wówczas w sposób kontrolowany w górę, samochód zaś i jego załoga, pozostaliby bezpieczni na drodze. Sierżant Marcin Kubiak ustalił, że sam podejdzie po granat, saperzy podają mu specjalną ciężką kamizelkę i hełm, po czym odchodzą na bezpieczną odległość. Sierżant idzie samotnie w miejsce, gdzie leży granat. Tam bardzo ostrożnie podnosi go i trzymając poziomo dokładnie tak, jak niewybuch leżał w trawie, przenosi go do komory samochodu. Wróci za chwilę z jednym z saperów swojego zespołu i wykrywaczem metali sprawdzą, czy w okolicy znalezienia granatu nie ma niczego innego. Okazuje się, że jest czysto: być może zatem niewybuch został znaleziony wcześniej w innym miejscu i położony przez swojego pierwszego odkrywcę w trawie na liściach. Na szczęście nie doszło do tragedii.

– Bezwzględnie trzeba pamiętać: jeśli przypadkowo znajdziemy czy wykopiemy w czasie prac budowlanych niewybuch, to nie wolno go dotykać, przekładać, przenosić, za to trzeba oznaczyć to miejsce kawałkiem papieru, folią, taśmą i zadzwonić na numer 112. Dyspozytor powiadomi policję, a ona wstępnie potwierdzi zgłoszenie i zawiadomi patrol saperski. Policja też będzie zabezpieczać miejsce, dopóki nie przyjedziemy – podkreśla sierżant Marcin Kubiak. Pracę z materiałami wybuchowymi rozpoczynał w 2. pułku inżynieryjnym w Inowrocławiu, stale podnosił kwalifikacje saperskie i dziś jest znakomitym specjalistą, dla którego praca – choć bardzo niebezpieczna – jest pasją. Sierżant może przy tym zarażać spokojem, co przydaje mu się m.in. w kontaktach z bliskimi: nie opowiada w domu, jakie zadania realizuje danego dnia. Po prostu – wyjeżdża do pracy i codziennie z niej wraca, bez denerwowania rodziny, która wierzy, że saperowi nic złego nie może się stać.

Wybuch z niewybuchu – tylko na poligonie

Patrol Saperski numer 2 wysadza znalezione niewybuchy na poligonie Biedrusko, w tzw. SMN, czyli stałym miejscu niszczenia, z daleka od ludzi. Detonację wywołuje się przy wykorzystaniu impulsu elektrycznego, przekazanego do zapalnika elektrycznego przez dwużyłowy kabel o maksymalnej długości 400 metrów. Całość jest też przysypana grubą warstwą ziemi, by zminimalizować odłamkowanie i jednocześnie – by zwiększyć skuteczność ładunku wybuchowego, który ma implodować w głąb wysadzanego pocisku, a nie znaleźć ujście w powietrze. I wszystko odbywa się zgodnie z formalnymi procedurami, włącznie z powiadomieniem straży pożarnej.

– Nigdy nie wiemy, do czego jesteśmy wezwani, więc zawsze zakładamy wariant najgorszy: że dany pocisk jest wciąż niebezpieczny i trzeba go podjąć i zneutralizować z najwyższą starannością – opowiada Marcin Kubiak. – Tym bardziej że są pociski i bomby wyglądające typowo, a pod ich skorupą kryje się broń chemiczna. Gdy mamy takie podejrzenia, to powiadamiamy Centralny Ośrodek Analizy Skażeń.

Saperzy kończą już pracę w tym miejscu. W samochodzie mają mobilne biuro – bo każda akcja wymaga odpowiedniej dokumentacji – od razu zatem drukują raport, którego egzemplarz przekazują policjantom. Granat moździerzowy bezpiecznie spoczywa już w kasecie pojemnika przeciwodłamkowego, patrol zatem może kierować się na miejsce drugiego wezwania w Poznaniu...

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski