Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

My-Poznaniacy zachorowali na politykę

Krzysztof Mączkowski
Od zawsze w poznańskiej Radzie Miasta Poznania i lokalnej polityce rządziły partie bądź silne bloki polityczne. Mieliśmy tu Komitet Obywatelski "Solidarność", UD, UW, AWS, PiS, PO, SLD… Trwałe podziały partyjne w Polsce są żywo odzwierciedlane na lokalnym podwórku.

Swoistego rodzaju przełomu w lokalnej polityce parę lat temu dokonało pospolite ruszenie obywatelskie, znane jako My-Poznaniacy. Z początku chaotyczne działania różnych grupek, organizacji i stowarzyszeń zostały wprzęgnięte w federację, a później formułę stowarzyszenia. Niezwykła konsekwencja, upór w dążeniu do załatwiania różnych spraw, mobilizacja lokalnych działaczy spowodowały, że głos stowarzyszenia My-Poznaniacy (MP) był coraz bardziej słyszalny. I brzmiał coraz poważniej. Pierwsze błędy, wynikające z niewiedzy i chaotyczności, szybko zostały zastąpione rzeczowymi argumentami i analizami dotyczącymi wszystkich sfer życia publicznego w mieście - przede wszystkim ochrony środowiska, polityki przestrzennej, polityki mieszkaniowej, pomocy społecznej, ale i finansów miejskich, sportu i rekreacji, samorządności lokalnej, a nawet współpracy metropolitarnej. My-Poznaniacy byli inicjatorami i organizatorami pierwszego Kongresu Ruchów Miejskich.

CZYTAJ TEŻ: Jacek Jaśkowiak o rozpadzie "MP"

I to wszystko bardzo szybko się skończyło. Otarcie się My-Poznaniaków o próg wyborczy podczas ostatnich wyborów samorządowych rozpoczęło trudno wyczuwalny wówczas ruch wewnątrz stowarzyszenia, który zaowocował rozłamem. Wielu, jak ja, w te rozłamowe tendencje nie wierzyło do końca. Stały się jednak faktem. I jakichkolwiek zaklęć nie użyć - nie jest to tylko problem tego stowarzyszenia, ani nowego - Prawa do Miasta - to znacznie szerszy problem sektora pozarządowego, a w konsekwencji całej sfery publicznej w mieście.

Pamiętam czasy, jak radni miejscy i lokalni politycy nie traktowali tego ruchu poważnie - uznawali to zgromadzenie za wywrotowców, a w najlepszym wypadku - grupę niepoprawnych marzycieli. Zostali(śmy) bardzo szybko zmuszeni do poważnego traktowania coraz bardziej rzeczowych argumentów stowarzyszenia. My-Poznaniacy rośli w siłę dosłownie z dnia na dzień. Liderzy poszczególnych tematów dokładnie analizowali występujące w mieście problemy. Stowarzyszenie coraz bardziej się profesjonalizowało. My-Poznaniacy zaczęli być coraz wyraźniejszym podmiotem mocno rozpychającym się między silnymi partiami, które widząc rosnącą siłę stowarzyszenia, z czasem próbowały zastosować stary chwyt - próbowały przechwycić postulaty MP i traktować je jako swoje.

Gdy to się nie udało, stworzono pole do plotek o ostrym wewnętrznym konflikcie pomiędzy stronnikami umiarkowanej, centrowej postawy wobec polityki obecnego prezydenta, a lewicowymi hunwejbinami. Oliwy do ognia dolewały komentarze działaczy poznańskiej Platformy Obywatelskiej, którzy wskazywali na sojusz My-Poznaniacy - Gazeta Wyborcza - Rozbrat, czyli nie tylko lewicowy, ale także prący do ostrego rozliczenia się z polityką i zwolennikami prezydenta miasta i większości w Radzie Miasta Poznania.

Potem zaczęło się straszenie anarchistycznym Rozbratem, który jest ośrodkiem kultury niezależnej, a dodatkowo stał się miejscem formułowania ciekawych, alternatywnych pomysłów na miasto - wpierw PiS, a potem PO chciały Rozbrat Poznaniakom zohydzić. To się nie udało, ale wyszło zamącenie w samym środku wiarygodnej, bo nieskażonej polityką, merytorycznej opozycji - samym stowarzyszeniem. Choć nie wiem, na ile awantura wokół MP to ingerencja zewnętrzna, na ile czynniki odśrodkowe, a na ile zadziałanie ich obu jednocześnie.

Dzisiaj to już może nieistotne, od czego się zaczęło, ale w ostateczności Stowarzyszenie My-Poznaniacy się rozpadło. Wielu bardzo aktywnych aktywistów utworzyło nowe - o nazwie Prawo Do Miasta. Niby jest sukces, bo część aktywności i pomysłów uda się uratować. Zadowoleni założyciele PdM piszą: "Zaczynaliśmy jako reakcja na eskalację konfliktów społecznych wywoływanych przez niekorzystne, głównie komercyjne inwestycje. Obecnie rozwija się przewlekły kryzys gospodarczy, inwestycje się zwijają, a miasto obciążone jest ogromnym zadłużeniem na wiele lat, które musimy spłacić my - mieszkańcy. Odnieśliśmy sukces, ale głównie na płaszczyźnie retorycznej. Władze głoszą nasze idee jako swoje, rozwój zrównoważony i społeczna partycypacja, ale głównie w celach propagandowo-wizerunkowych. W sprawach istotnych, kiedy chodzi o duże interesy partykularne, głos mieszkańców nadal nie ma większego znaczenia. […] Dlatego wychodząc z dorobku i dotychczasowych doświadczeń, kontynuując je i rozszerzając, zawiązujemy nową, otwartą inicjatywę - ruch społeczny PRAWO do MIASTA. Jego celem jest jak najszersze upodmiotowienie mieszkańców Poznania i aglomeracji, z otwarciem na ruchy miejskie w całym kraju".

Ja jednak nie jestem taki spokojny. Uważam bowiem, że sektor społeczny poniósł porażkę. Kilka miesięcy temu My-Poznaniacy zachorowali "na poważną politykę". Frakcyjność, jako nieodłączna cecha polityki, wyszła w MP jak pryszcze na ładnej twarzy. To, co stanowiło wartość stowarzyszenia - różnorodność poglądów i punktów widzenia - zostało zastąpione kłótniami. Z taką polityczną chorobą poczęte zostało nowe PdM. Trudno będzie teraz formułować jakiekolwiek postulaty społeczne lub ogólnomiejskie zarówno przez MP czy PdM bez uniknięcia odnoszenia się do inicjatyw konkurentów, jakimi dla siebie są, a w konsekwencji bez kłótni. Na początku jedni i drudzy będą unikali otwartych starć, ale w dłuższej perspektywie czasu - zważywszy chociażby na zbliżające się wybory samorządowe - nie obędzie się bez publicznych sporów i wytykania sobie wzajemnych win i grzechów.

W tym miejscu do zniechęcenia jakąkolwiek działalnością publiczną droga bardzo krótka. Wielu działaczy III sektora (w tym MP i PdM) to ludzie unikający polityki jak ognia. Angażują się w ten obszar tylko dlatego, że daje im gwarancje apartyjności. Teraz, gdy będą zapraszani do współpracy z MP czy PdM, może im się zapalić antypartyjna lampka ostrzegawcza. Być może się okazać, że jedno lub drugie stowarzyszenie będzie musiało - by przetrwać - podjąć współpracę z jakąś partią polityczną, polegającą chociażby przyjęciu zaproszenia do wspólnego kandydowania z list partyjnych. Oczywiście, liderzy MP i PdM będą takim scenariuszom dziś zaprzeczali, ale wkrótce może się okazać, że to tylko "dobre chęci", którymi wiadomo, co się brukuje…

Moje opinie to nie przejaw agresji wobec tych stowarzyszeń, bo wielu ludzi z obu środowisk znam, cenię i ogromnie szanuję, a do sektora pozarządowego mam ogromny sentyment. Wyrażam raczej obawy, co do jakości organizacji angażujących się w sprawy miasta. O tym, jak trudno zdobyć zaufanie publiczne świadczy przykład Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego. PRO, atrakcyjne jako blok wyborczy prezydenta Ryszarda Grobelnego, znacznie gorzej odbierane jako organizacja obywatelska, choć takie mają ambicje ludzie z tego środowiska.

Nie obawiam się, że nie ma miejsca dla 2-3 podobnych grup społecznych, bo w Poznaniu jest pewnie miejsce dla kilkunastu podobnych stowarzyszeń. Obawiam się raczej trwonienia aktywności ludzi budujących takie grupy. Poddawanie się polityce, lub - co pewnie nieuniknione, gdy będzie się chciało wyodrębnić na tle innych - skupianie się na sobie, nie jest dobrym prognostykiem dla poznańskiego ruchu obywatelskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski