Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Myslovitz bez Rojka? To się nie uda, chyba że... [AKTUALIZACJA]

Marcin Kostaszuk
Marcin Kostaszuk.
Marcin Kostaszuk.
Zamiast hucznego dwudziestolecia będzie stypa: po dwóch dekadach działalności Artur Rojek rozstaje się z Myslovitz, ale reszta kolegów chce kontynuować działalność z nowym wokalistą. To tak, jakby Stonesi chcieli grać dalej bez Jaggera.

O tym, jak źle było między muzykami śląskiej grupy, przekonałem się już ładnych kilka lat temu. Umówiliśmy się na wywiad w poznańskim Hotelu Rzymskim - zasadą Myslovitz było stawianie się w komplecie, toteż malutki stoliczek otoczyliśmy krzesłami, ciasno ustawionymi obok siebie. Przytulnie jednak się od tego nie zrobiło: atmosfera była tak ciężka a i różnice zdań tak duże, że w pewnym momencie musiałem postawić pytanie: "Czy największy problem zespołu Myslovitz nazywa się Artur Rojek?". "Tak" - usłyszałem od czterech z rozmówców. Piątym był Rojek.

Tamten wywiad nigdy się nie ukazał, choć ani zespół, ani jego współpracownicy mnie o to nie prosili. Była dla mnie czymś głęboko smutnym świadomość, że po fantastycznym koncertowym wieczorze w Zamku (koncert przed wydaniem "Happiness Is Easy") miałbym opublikować wieści z pralni brudów. Wolałem raczej pamiętać "konferencję prasową" w Eskulapie z 1998 roku, gdy zespół zaszczyciło tylko dwóch dziennikarzy. Nikogo wtedy nie obchodzili, mieli być meteorem, który za chwilę spali się w cuchnącej atmosferze polskiego piekiełka. Wtedy wierzyli w siebie i wspierali się nawzajem, więc cieszyłem się, gdy rok później jeden przebój katapultował ich do roli królów polskiego rocka lat 90. Wtedy gadać z nimi chcieli już wszyscy.

Nie wierzę w powodzenie zespołu bez Artura. Nie dlatego, że otaczali go dyletanci - w Myslovitz panowała kompozytorska i tekstowa demokracja, każdy z członków zespołu potrafił napisać ważną piosenkę. Napędzali się nawzajem, pokonywali kolejne bariery stylistyczne, z britpopowego gitarowego plumkania zrobili fajny, zawsze nowoczesny zespół rockowy. Mieli pecha: najbardziej wyróżniał ich ten, który do grupy charakterologicznie pasował najmniej. Na początku lat 90. głos Rojka drażnił, potem stał się nieodzownym elementem brzmienia Myslovitz, nutą rozpoznawalną od pierwszego usłyszenia. Nieprzypadkowo "pozarojkowe" projekty mysłowiczan zaliczały kolejne klapy: kto dziś pamięta Penny Lane, No! No! No! czy Delons? A Lenny Valentino pamiętamy, bo śpiewał tam Rojek.

Życzę obu Kuderskim, Myszorowi i Powadze jak najlepiej, ale ich toksyczny związek z Rojkiem był jednocześnie rodziną, z którą zapewne dobrze wypada się tylko na zdjęciach. Nic na to nie poradzę, że nie wyobrażam sobie Myslovitz bez niskiego, zaciętego faceta z przodu - tak samo jak Kultu bez Kazika czy Stonesów bez Jaggera.

Aktualizacja:
Nowym wokalistą Myslovitz został... Michał Kowalonek ze Snowmana. No i już nie jestem aż taki kategoryczny, bo sytuacja w Myslovitz zrobiła się nie tyle jak u Stonesów, co jak w... Lechu. Odszedł Robert Lewandowski (Rojek), przyszedł mniej znany Artjom Rudniew (Kowalonek). Drużyna zaliczyła na początku dołek, ale w końcu się odbudowała, a nowy wokalista, pardon, napastnik, będzie królem strzelców. Futbolową konotację wzmacnia zresztą wypowiedź Kowalonka po transferze: "Wszystko jest w mojej głowie. Ułożyłem to sobie w taki sposób, że nikogo nie zastępuję. Dorobku, talentu i ogromu pracy nie można ujmować. Ja jestem nowy, czysty, bez skazy".

Powodzenia, Michał!

Czytaj także:
Myslovitz: portret grupy trudnych indywidualistów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski