Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na prawo blok, na lewo galeria, pośrodku kukurydza

Marta Danielewicz
Na prawo blok, na lewo galeria, pośrodku kukurydza
Na prawo blok, na lewo galeria, pośrodku kukurydza Paweł F. Matysiak
10 minut miejskim autobusem i zamiast osiedla jestem w szczerym polu, jednak to Poznań. Tu mają gospodarstwa starostowie dożynek miejskich Aneta Cegiel i Krzysztof Snuszkiewicz.

Wydaje ci się, że Poznań to betonowa dżungla, w której gdzieniegdzie są tylko parki i zielone skwery? Myślisz, że by odetchnąć świeżym, wiejskim powietrzem, zobaczyć traktor i ludzi na roli, trzeba wyjechać kilkanaście kilometrów poza miasto, na wieś? Nic bardziej mylnego. Na obrzeżach Poznania wciąż są rolnicy, którzy z dziada, pradziada prowadzą gospodarstwa.

- Jakiś czas temu starałam się w urzędzie w Poznaniu o pozwolenie na postawienie stodoły. Pamiętam, że kobieta za okienkiem nie dowierzała, „Jak to? Stodoła w mieście?” pytała. A my i stodołę, i chlewy, i szklarnię mamy - mówi Aneta Cegiel, mieszkanka Szczepankowa.

Jednak bez wątpienia miejskich rolników jest mniej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Większość pól na północy Poznania wygryzły galerie handlowe, dewe-loperzy. Jednak wciąż w stolicy Wielkopolski jest około tysiąca gospodarstw rolnych i podmiotów zajmujących się działalnością rolną.

Nie da się jednak ukryć, że widok pasących się krów i wschodzącego zboża jest coraz rzadszy.

- Kiedyś tu każdy sąsiad miał gospodarstwo. Teraz w Krzesinach jest nas czterech, którzy zajmują się uprawą roli, mają szklarnie czy hodują zwierzęta - mówi Krzysztof Snuszkiewicz, rolnik z Krzesinek.
Za miedzą wyrastają domki zamiast ogórków
Kilka kilometrów od centrum miasta. Szczepankowo. Tu zamiast wysokich bloków są małe domki jednorodzinne, kilka sklepów spożywczych, kościół, szkoła, przedszkole. Chociaż to Poznań, klimat jest typowo wiejski. Nie widać nowoczesnych zabudowań, tworzonych przez dewe-loperów. Zamiast tego pola kukurydzy, z ziemi wyrasta kapusta, w szklarniach dojrzewają pomidory i ogórki, jedynie w oddali widać trasę katowicką i ekrany akustyczne.

Aneta Cegiel gospodarstwo odziedziczyła po dziadkach. Jak mówi, z roku na rok ziemi pod uprawę ubywa. Dziś na areale 20 ha uprawia głównie włoszczyznę, buraczki, ziemniaki i cebulę.

- Moi dziadkowie osiedlili się tu w 1939. Uciekali z Ostrowa przed wojną. Hodowali jeszcze zwierzęta, uprawiali zboże. Wszystko to, co rano sprzedawali na ryneczku Bernardyńskim. Dziś już nam się to nie opłaca - opowiada.

Włoszczyznę Aneta przekazuje pośrednikowi, który następnie sprzedaje ją na giełdzie na Franowie. Nie hodują świń czy krów.

- Zostało nam kilka kurek, by co rano na śniadanie było świeże jajko. Sąsiedzi się o nie dopominają - mówi.

W pracę na roli zaangażowana jest cała rodzina Anety: mąż, mama, brat, nawet dwie córki pomagają.

- Oprócz kur, mamy jeszcze króliczki - przerywa mamie 6-letnia Kasia.
Praca na roli zaczyna się o godzinie 6, kończy koło 21. - Pracę przy włoszczyźnie zaczynamy już w lutym i tak do późnej jesieni wciąż jest co robić na polu. Towar sprzedajemy nie tylko na Franowie, jest też produktem, na którym bazują wielkopolscy producenci surówek - opowiada Adam, mąż Anety.

Najwięcej pracy jest wiosną i latem. Wtedy na pola wyjeżdżają traktory, kombajny.

- Czasami pomagają w zbiorach też sąsiedzi. Ale nie chcemy zatrudniać nikogo na stałe. To nam się nie opłaca. Koszt samego stoiska na giełdzie to już około tysiąca złotych. Swojej ziemi mamy 17 hektarów, resztę dzierżawimy. Część od sąsiadów, a nawet część od miasta. Gdzieniegdzie można zobaczyć, jak ziemia ugorem stoi. Nikomu już nie opłaca się jej uprawiać. Za miedzą, zamiast ogórków wyrastają małe domki - opowiada Aneta.

Jeszcze kilkanaście lat temu w Szczepankowie było więcej łąk i pól. Dziś coraz więcej powstaje domów jednorodzinnych.

- U nas zostało teraz kilkunastu rolników tylko. Większość dzierżawi pola, tylko kilka, kilkanaście hektarów mają swoich. Nie opłaca się już kupować, bo ziemia w Poznaniu jest bardzo droga. Dlatego też nie ma tu zbyt wiele deweloperów. Jeszcze. Czujemy, że Poznań nas wchłania. Jednak to, czego nie zaznamy w centrum miasta, to sąsiedzka brać. My tu jesteśmy sąsiadami z dziada pradziada. Możemy nawzajem na siebie liczyć - opowiada Aneta.
Ni to miasto, ni to wieś
Jednak nie do wszystkich sąsiadów każdy ma szczęście. Krzysztof Snuszkiewicz wraz z żoną na 45 hektarach uprawia zboża, ziemniaki i kukurydzę. Posiada 3 ha łąk i pastwiska. Hoduje również bydło opasowe.

- Chociaż to miasto, roznoszą się tu wiejskie zapachy. To normalne przy hodowli zwierząt, przy uprawie zbóż, po prostu na gospodarstwie. Jednak tym, którzy się tu niedawno wprowadzili, takie zapachy przeszkadzają. Na niektórych rolników co chwilę nasyłają inspekcje, sanepid i zamiast pracy na polu musimy tracić czas na załatwianie papierkowej roboty. A przecież to oni przyszli do nas, na pole - opowiada.

Na Krzesinkach, gdzie znajduje się gospodarstwo Krzysztofa, ciągniki jeżdżą po drodze. Mijają nie tylko pola, ale także zakłady produkcyjne, firmy, które niedawno powstały.

- Tak naprawdę to ani miasto, ani wieś - opowiada Krzysztof. - Ziemi każdy z nas ma coraz mniej, coraz mniej chce się tu cokolwiek komukolwiek uprawiać. Kiedyś każdy miał gospodarstwo, każdy miał też krowę. Dziś zdarza się to sporadycznie. Zostały albo te małe gospodarstwa, albo znów te bardzo duże. W ostatnim czasie wiele osób sprzedało ziemię na działki dla deweloperów, powstały też nowe zakłady pracy.

Sam gospodarstwo odziedziczył po rodzicach. - Być może w przyszłości także przekażę je dzieciom. Na razie tylko najmłodszy Jasiu zainteresowany jest pracą na polu. Już sam wie, że kosić pole trzeba Bizonem, by przygotować je do posiewu rzepaku- opowiada dumny tata, a po chwili dodaje. - Jednak młodzi nie garną się do bycia rolnikami. Nie interesuje ich to. Centrum miasta ich wciągnęło. Dlatego rolników z roku na rok ubywa.

Krzysztof swojej ziemi ma 16 hektarów. Dzierżawi drugie tyle. Głównie od sąsiadów. - Gdyby się rozejrzeć po Krzesinkach, to gdzieniegdzie są nieużytki, których nikt nie dzierżawi. Te tereny należą do miasta, które nie może się zdecydować na to, by kolejny rok dać je w dzierżawę rolnikom. Więc pole stoi, nieuprawiane - opowiada miejski rolnik.

Krzysztof utrzymuje się głównie dzięki sprzedaży mięsa bezpośrednio do producentów. Zdradza, że wielkopolska wołowina w 90 procentach trafia na rynek zagraniczny. - W Polsce zostaje tylko 10 procent mięsa. Ta najlepsza trafia do sprzedaży za granicą - opowiada. Jego codzienna praca zaczyna się także o godzinie 6. Kończy, po zachodzie słońca. - Moja praca uzależniona jest też od pogody. Od tego, co każdego dnia będę robił. Dlatego nie mogę nic sobie zaplanować. To praca na pełen etat, codziennie. Ostatnio chyba 5-6 tygodni temu miałem wolną niedzielę - dopowiada Krzysztof Snuszkiewicz.
Miasto blokuje rozwój gospodarstw rolnych
Chociaż w gruncie rzeczy nie zamieniliby swojego życia na inne, bardziej... miejskie, to bycie rolnikiem w mieście ma wiele minusów.

- Rolnikowi ciężej tu niż na wsi. W podpoznańskich gminach rolnicy mogą wszystko załatwić w jednym urzędzie. My musimy jeździć po wydziałach, które rozsiane są po całym mieście. Na wsiach mogą starać się o większe dofinansowania. My nawet rozbudować się nie możemy - mówi Aneta.

Większość gospodarstw ograniczają plany zagospodarowania przestrzennego, które zostały już przez miasto wytyczone dla tych terenów.

- Był czas, że sąsiedzi zameldowali się w sąsiednich gminach, gdzie mogli pozyskać dofinansowanie na zakup bydła. Ale, mówiąc szczerze, to trochę za dużo zachodu. W gminach podmiejskich jest też lepszy przepływ informacji - opowiada Krzysztof.

Faktem jednak jest, że zapisy ograniczają jakikolwiek rozwój gospodarstw rolnych w mieście. Miejscy rolnicy nie mogą rozbudowywać swoich gospodarstw, stawiać nowszych budynków.

- Nie ma co ukrywać, miasto chce zrobić z naszych dzielnic sypialnię Poznania. Takie zamiary są wyczuwalne. Z roku na rok aglomeracja wchłania kolejne nasze tereny. Wielu naszych sąsiadów po prostu dzieli działki, zostawia dla dzieci, by postawiły w przyszłości dom, a resztę wystawia na sprzedaż. Kupców, mówiąc szczerze, nie brakuje. Mimo wysokich cen, taka wielkomiejska wieś jest pożądana. Tu jest spokój. Nie ma gwaru miasta - opowiada Aneta Cegiel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski